sobota, 29 czerwca 2013

Troszczymy się o tych, których kochamy. Tulimy to, co nam po nich zostało, gdy odchodzą. I płaczemy, uświadamiając sobie, że bez nas żyją kochając na nowo, niszcząc swoje życie nienawidząc lub zwyczajnie, żyją tak blisko, że choć mamy ich na wyciągnięcie ręki, nigdy nie będziemy w stanie ich dotknąć.

podkład

Zacisnąłem palce na papierze, który znajdował się w moich dłoniach. Poczułem jak moje ciało wiotczeje a ja nie mogę złapać oddechu. To się nie dzieje naprawdę... To nie jest prawda. Chyba zacząłem się trząść, bo obraz przed moimi oczami stał się lekko rozmazany. Usłyszałem zamykające się drzwi. Ten dźwięk docisnął nóż wbijający mi się w cerce. Poczułem lekki powiew na skórze, kiedy chłopak mijał mój fotel. To, co się teraz działo, to był najgorszy scenariusz jaki mogło mi napisać życie. Nigdy nie wierzyłem, że to się ponownie stanie. A jednak, w tej chwili, zostałem wystawiony, szybciej niż myślałem, na pokutę, za lekkomyślną próbę znalezienia pomocy w piekle. Z bólem w sercu, uniosłem swoje spojrzenie ku górze, napotykając ciemne jak noc tęczówki. Kiedy mnie zobaczył, jego usta otworzyły się lekko a papiery, które ze sobą przyniósł, bezwiednie opadły na biurko. Moja dolna warga zadrżała, kiedy bezradnie mierzyłem się z jego spojrzeniem. Miałem wrażenie, że cofnąłem się w czasie. Tak jakby ten czas, jaki spędziliśmy bez siebie, nigdy nie miał miejsca. Czułem się ponownie jak naiwny nastolatek, który zakochał się w bogatym chłopaku bez skrupułów. Jonghyun był równie zdezorientowany, co ja. Na jego twarzy malowało się dziwne do określenia przerażenie. Nie rozumiałem. Myślałem, że to znowu jego pomysł.
- Zaplanowałeś to? - spytałem, siląc się aby mój głos się nie załamał.
Zaplanowałeś to? Poczułem jak wracają do mnie wspomnienia z tamtego wieczoru. Chłód na skórze, nocne światła i mokre ślady rysujące się na mojej twarzy. Zacisnąłem usta, odganiając od siebie te myśli. Byłem rozdygotany i ani trochę pewny siebie. To nie tak planowałem wyglądać, gdybym kiedyś w przyszłości miał spotkać Jonghyuna. On opanował się szybciej niż ja. Nie byłem tym zdziwiony.
- Oczywiście, że nie - powiedział pewnie. - Wiedziałem, że będę współpracował z nowym projektantem. Nie wiedziałem, że to ty nim będziesz. Zresztą nawet bym tego nie chciał... - dodał ciszej.
Moje źrenice się rozszerzyły. Poczułem, że ból uderza teraz we mnie ze zdwojoną siłą. Nawet bym nie chciał... Te słowa mnie dobiły i bardzo zraniły. O czym ja myślałem? Że wciąż mogę go cokolwiek obchodzić? Jasne, że nie. Mimo bólu, ta reakcja pomogła mi poddźwignąć trochę moje ego. Jonghyun wyglądał doroślej w swoim eleganckim stylu, przełamanym codziennymi dodatkami. Cholera... nie chciałam o nim myśleć. Nie miałam zamiaru skupiać się na jego wyglądzie ani tym, co myśli. Musiałem jedynie zapracować na dane mi pieniądze, na operacje mamy. Wstałem ostentacyjnie, czym go zaskoczyłem.
- Prześle ci moje projekty. Później umówimy się żeby je omówić. To wszystko.
Odwróciłem się. Chciałem wyjść, ale mnie zatrzymał.
- Zaczekaj - powiedział.
Serce mi podskoczyło a usta zadrżały. Odwrócony mogłem sobie pozwolić na taką reakcje.
- Słucham? - spytałem niepewnie.
- Jak ci się... powodzi?
To pytanie zabrzmiało tak niezręcznie i dziwnie, że przez chwile nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
- Świetnie.
- To znaczy?
Zagryzłem wargę. Chciałem żeby wiedział jak bardzo mnie już nie obchodzi. Szczególnie po tych słowach, wyrażających tyle niechęci do mojej osoby.
- Jest wspaniale - poczułem, że moje oczy robią się mokre. Wmawiałam sobie, że to z powodu tylu emocji, które przeszedłem: mama, praca, Jonghyun. - Miałem świetny staż za granicą. Mam wiele rekomendacji. Poza tym od roku spotykam się z Chujina. Pamiętasz go? Myśle, że to jest coś poważnego.
Przez chwile słyszałem cisze i nie mogąc już hamować swoich emocji, wypaliłem:
- To wszystko?
- Tak.
- Więc, pójdę już.
Kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi rzuciłem się schodami na dół. Biegłem tak, aż budynek rodziny Kim zniknął mi całkowicie z horyzontu.

***
Jungah paliła na dachu wieżowca naszej firmy. Rozciągał się z niego widok na panoramę miasta. Jej długie włosy falowały unoszone lekko przez wiatr. Uśmiechnęła się niewinnie, kiedy dostrzegła, że do niej idę. Nie wyglądała na zaskoczoną, a wręcz wydawało mi się, że czekała aż ją znajdę.
- Piękny widok, prawda? - spytała.
Oparłem się o poręcz tuż przy jej boku.
- Co ty kombinujesz?
Wypuściła z ust nikotynowe powietrze. Uśmiechnęła się ponownie, unosząc wzrok do góry i robiąc minę typu usp, chyba zostałam złapana. Obróciła się do rozciągające się z góry widoku, opierając plecami o barierkę.
- Sprowadzam twoje życie na właściwy tor.
- Ono już jest na właściwym torze - powiedziałem pewnie.
- Nie. To droga, którą sobie narzuciłeś. Nie ta, którą powinieneś iść.
- To był mój wybór Jungah. Wiele przeszedłem żeby stać dziś w tym miejscu. Gdzie oboje stoimy. Nie możesz po prostu cieszyć się tym, co dzięki temu mamy?
Popatrzyła na mnie, a jej spojrzenie stało się smutne. Wyciągnęła swoją rękę w moją stronę i położyła ją na mojej klatce piersiowej.
- Całe życie to ty jesteś tym, który musi nieść wszystko to, co składa się na naszą rodzinę. Nie pozwolę żebyś przeżył je całe w taki sposób.
- A czym niby innym jest twój ślub?
Przewróciła oczami.
- Nie biorę go z przymusu. Nigdy nie pragnęłam miłości. Chciałam mieć władzę i pieniądze. On ma obie te rzeczy. A to, co będę jeszcze dodatkowo robić po ślubie, to już inna sprawa.. znasz mnie. Jednak ty nie jesteś mną.
Westchnąłem.
- To nie ma znaczenia. Przeszłość, to tylko coś co miało miejsce dawno temu. Nic o czym myślałbym w tej chwili. Ważne jest tylko to, gdzie jesteśmy tu i teraz.
Pokręciła głową, zaciskając usta.
- Właśnie! Jesteśmy tu i teraz! I mamy wybór! Już raz wszystko straciłeś. Nie pozwolę żebyś stracił to po raz drugi.
- Zrobiłem to żeby osoby, na których mi zależy były szczęśliwie i wiem, że zrobiłem dobrze. Bo widząc dziś to, jak każda z tych osób, dobrze sobie radzi, jestem przekonany, że postąpiłem słusznie.
- A ty? - spytała. - Czy ty jesteś szczęśliwy?
Wziąłem ją za rękę i przyłożyłem sobie jej dłoń do policzka, uśmiechając się.
- Kocham cię, Jungah - szepnąłem. - Jednak nie będę brał biernie udziału w twoim planie. Wszystko jest teraz tak, jak chciałem i póki starczy mi sił, zostanie właśnie takim, bardzo długo.
Wyprostowała się, stając przede mną.
- Ja też cię kocham, Jonghyun. Dlatego właśnie to twoje szczęście liczy się dla mnie najbardziej. Nie innych. Nie zrobię nic, co cię skrzywdzi. Jednak nie mogę obiecać, że przestanę robić to, co zaplanowałem.
- W takim razie to będzie dla ciebie ciężka walka - szepnąłem.
Uśmiechnęła się zadziornie i spojrzała na tlące się na nocy niebie, seulskie budynki.
- Tylko w takich biorę udział, Jonghyun.

****
Córka Pana Lee siedziała bez ruchu, już od godziny, na mojej dużej, narożnej kanapie, znajdującej się na środku salonu. Wyglądała na zrozpaczoną i zmęczoną. Jej długie, ciemne włosy, jasno różowa sukienka i białe rajstopy, dodawały jej smutkowi bezbronnego i niewinnego wydźwięku. Poczułem jak coś ściska mnie w żołądku, kiedy patrzyłem na ten widok. Jak niby taka dziewczyna mogłaby brać udział w takim przestępstwie? W życiu! Dodatkowo czułem się dziwnie goszcząc w swoim domu dziewczynę. Od kiedy zacząłem pracę policjanta, to zdarzało się bardzo rzadko. Cieszyłem się chociaż, że Pani Chung była tu wczoraj i wysprzątała moje mieszkanie. Jej pomoc w jego utrzymaniu była nieoceniona. Nie mogąc patrzeć na zachowanie małej Lee, zrobiłem jej gorącą czekoladę i postanowiłem spróbować nawiązać z nią kontakt. Wszedłem do salonu i niepewnie postawiłem na stoliku przed nią gorący napój.
- Napij się - powiedziałem niezręcznie. - Może poczujesz się trochę lepiej.
Podniosła na mnie wzrok, a ja miałem wrażenie, że to coś, co zaciskało się na w mojej klatce piersiowej na jej widok, zacisnęło się sto razy bardziej. Nie miałem wątpliwości. Płakała. Nie wiem, co się ze mną w tej chwili działo, ale nagle przestałem traktować ją jak mojego więźnia i spytałem:
- Zimno ci?
Pokiwała wolno głową. Wstałem i przyniosłem jej swój szary sweter. Przyjęła go i założyła nieporadnie na siebie. W moim za dużym okryciu, wyglądała teraz jeszcze bardziej bezradnie. Wytarła wierzchem dłoni swój policzek i sięgnęła po gorącą czekoladę. Podciągnęła kolana ku górze i postawiła na nich napój, otaczając go swoimi długimi, szczupłymi palcami.
- Przepraszam... - szepnęła.
- Hyh? - spytałem zdezorientowany.
- Za to, że cię uderzyłam... wtedy na policji.
- Ach - zrozumiałem. - W porządku. Każdy zagregowałby tak jak ty, w takiej sytuacji.
Zamyśliła się, po czym spojrzała na mnie.
- Nie jesteś zły.
Otworzyłem lekko usta, słysząc to stwierdzenie. Nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć na coś takiego.
- Am... dziękuje. Myślę, że gdybym był zły, nie mógłbym być policjantem.
Zobaczyłem teraz zmartwienie w jej oczach.
- A Minho? spytała.
- Co masz na myśli.
- Dlaczego komendant pozwolił mu zabrać Taemina?
- Ach, Minho też nie jest zły! - wypaliłem szybko. - On nie zrobi nic twojemu bratku. Jest profesjonalistą.
- Nie możesz być tego pewien.
To było niesamowite siedzieć w końcu, na przeciwko kogoś z rodziny Lee, o kim Minho tak wiele mi opowiadał. Jednak z każdym słowem tej małej czułem, że zaczynam poddawać w wątpliwość ten obraz, jaki przedstawił mi o tej rodzinie chłopak. Dajmy na to te dziewczynę. Nie mieściło mi się w głowie, że mogłaby kogokolwiek, kiedykolwiek, skrzywdzić.
- Jutro postaram się zapewnić ci kontakt z bratem.
Jej oczy pojaśniały na te słowa. Wydawało mi się, że kąciki jej ust nieznacznie się uniosły.
- Od poniedziałku będę odbierał cię i zabierał ze szkoły - dodałem. Wydawała się tym średnio przejmować. - Możesz spać w moim łóżku. A ja przeniosę się tutaj.
- Nie trzeba. Kanapa mi wystarczy... - szepnęła.
Nie chciałem nic na niej wypierać. Przyniosłem jej koce i poduszki. Nie miałam ochoty tego mówić, ale musiałem. W końcu była podejrzaną a ja miałem jej pilnować.
- Drzwi do domu są zamknięte na klucz - powiedziałem. - Mam nadzieje, że nie będziesz próbować robić nic... niemądrego.
Pokręciła głową.
- Nic nie zrobię... zresztą dokąd miałabym pójść?

***

Kiedy Onew odstawił nas do domu Minho, nie chciałem tam iść. Ciężko było mi rozstać się z siostrą, ale starałam się być silny. Dla niej. Wjechaliśmy windą na 8 piętro. Minho wszedł do środka, a ja podążyłem za nim. Opierałam się przy tym lekko sprawiając, że metal kajdanek był bardziej napięty i chłopak musiał nieznacznie ciągnąć mnie za rękę. Chciałem żeby wiedział, że nie podoba mi się to wszystko, ale nie mogłem też przesadzić, bo w pewien sposób obawiałem się nowego Minho. Kalkulowałem w myślach na ile mogę sobie przy nim pozwolić. Był teraz bardziej zimny i nieprzewidywalny niż kiedykolwiek mogłem sobie to wyobrazić. Nie miałem więc żadnych podstaw, jakich mógłby użyć, oceniając sytuacje. To nie był już Minho, którego znałem. Zastanawiałem się, co mógłby mi zrobić, gdybym miał zamiar uciekać? Był silniejszy i lepiej zbudowany niż ja. Uderzyłby mnie, gdybym tego spróbował? Momentalnie przypomniałem sobie ten policzek, jaki mi wymierzył tamtego wieczoru, kiedy wszystko w naszym życiu się zmieniło. Nie zrobił wtedy tego do końca świadomie, ale biorąc pod uwagę to, jak teraz się zmienił, mógłby mi zrobić o wiele więcej niż tamto i to całkiem poważnie z premedytacją. Zagryzłem wargę. Pociągnął mnie za łańcuch kajdanek, zmuszając żebym usiadł na kanapie. Nie patrząc na mnie, rozpiął kluczykiem obręcz na swoim nadgarstku, po czym zamknął ją na metalowym uchwycie przymocowanym do boku niskiej szafki, stojącej tuż obok ramy kanapy. Popatrzyłem na to i poczułem, że zaczynam się irytować.
- W domu też masz zamiar trzymać mnie pod kluczem w ten sposób? - warknąłem, patrząc wymownie na swój nadgarstek.
- Szafka jest przymocowana do podłogi więc nie uda ci się jej przesunąć - powiedział zimno, odwracając się ode mnie.
- Chyba sobie żartujesz! - wypaliłem. - Twój przełożony powiedział ci, że masz mnie pilnować...
-... ale nie określił w jaki sposób. - dokończył.
Zacisnąłem usta. Rozejrzałem się dookoła. Dom Minho był średniej wielkości. Z tego, co zdążyłem się zorientować, byliśmy teraz w salonie, który był połączony z kuchnią. Pomieszczenie gastronomiczne było oddzielone od stolika i kanapy rządem półek, do przegotowywania jedzenia, przy których stały wysokie krzesła. Po mojej prawej jak mniemałem była łazienka, a po lewej jakiś zamknięty pokój. Strzelałem, że to sypialnia Minho. Obróciłem się lekko do tyłu, na tyle na ile pozwalały mi kajdanki. Za mną znajdowała się niewielka pusta przestrzeń, a za nią oszklona ściana, za którą znajdował się balkon.
- A co jeśli będę musiał do łazienki? - zakpiłem, odwracając się. - Mam w nocy wrzeszczeć żebyś mnie usłyszał, czy robić pod siebie?
Nic nie odpowiedział, tylko poszedł po coś do drugiego pokoju, przeładowując magazynek w swojej broni. Przełknąłem ślinę. Cholera, przecież mnie nie zastrzeli, bo chce mi się siku. Zwęziłem spojrzenie i założyłem nieporadnie ręcę na piersi. Minho ponownie wrócił do kuchni i położył broń na blacie. Próbuje mnie przestraszyć? Może i jestem uziemiony, ale nie może mi zabronić mówić.
- Masz zamiar mnie ignorować? - syknąłem.
Zero reakcji z jego strony. Wciąż ta sama zimna postawa. Włączył automatyczną sekretarkę na telefonie żeby odsłuchać wiadomości. To, że nic do mnie nie mówił, było takie wkurzające, że pomimo ceny jaką mogłem za to ponieść, postanowiłem go sprowokować.
- Cieszysz się? - kontynuowałem mój monolog. - Masz to czego chciałeś. Wreszcie znalazłeś coś na mojego ojca i będziesz mógł go posadzić za kratami. Jakie to uczucie? Czujesz się jakoś wyjątkowo kiedy wreszcie możesz się zemścić?
Minho wziął jakieś papiery z jednej z szafek a żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął.
Zacząłem uderzać piętami butów o podłogę.
- Chce do łazienki - powiedziałem.
Wstał. Wreszcie! Podszedł do mnie i odpiął moje kajdanki od mebla. Pociągnął mnie za łańcuch i prawie rzucił na drzwi łazienki tak, że wylądowałem na nich rękami. Posłałem mu mordercze spojrzenie, którego pewnie nawet nie zauważył, bo patrzył w bok.
- Jak rozumiem, przemoc zalicza się do twojego sposobu na pilnowanie...
Rozpiął obręcz na moim nadgarstku.
- Zrób to szybko - powiedział. - Jeśli zajmie ci to dłużej niż przeciętny czas przeznaczony na czynności higieniczne, to wejdę do środka bez ostrzeżenia. Na pralce jest koszulka. Możesz ją założyć.
Przewróciłem oczami i wszedłem do środka. Poczułem się o niebo lepiej, kiedy wziąłem prysznic. Woda zmyła ze mnie trochę stresu i złości. Wycierając włosy spojrzałem na koszulkę, którą kazał mi założyć Minho. Zamachałem się. Założyłem najpierw swoje spodnie, ale musiałem przyznać, że moja koszulka jest w naprawdę kiepskim stanie. Westchnąłem. Wrzuciłem ją do kosza na pranie i wziąłem do ręki te drugą. Przejechałem po niej opuszkami palców. Poczułem dziwne ukucie w żołądku. Nagle zapragnąłem jej powąchać. Zagryzłem wargę zmieszany. Wmawiając sobie, że to przecież nic takiego, unosiłem ją ku górze i ukryłem w niej swój nos. Przymknąłem oczy, zaciągając się jej zapachem. Gdybym nie wiedział do kogo ona należy, mógłbym to określić jedynie po tej czynności. Otworzyłem powieki i spojrzałem na siebie w lustrze. Wyglądałam żałośnie, tak stojąc i wąchając kawałek materiału. Poczułem się dziwnie ciężko na sercu. To nie możliwe, żebym czuł coś jeszcze do Minho. Nie po tym wszystkim. On chce zniszczyć ciebie i twoja rodzinę, Taemin! Opanuj się! Odciągnąłem koszulkę od swojej twarzy i założyłem ją na siebie. Dotknąłem małego kucyka z tyłu głowy. Powinienem ściąć włosy. Ta fryzura przywołuje zbyt wiele wspomnień. Nie chciałem wychodzić z łazienki, ale wiedziałem, że nie mam wyboru. Biorąc ostatni oddech jako wolny człowiek, pociągnąłem za klamkę i wszedłem do salonu. Minho momentalnie znalazł się przy mnie. Spojrzałem na niego spode łba, ale nic nie powiedziałem.
- Ręka - powiedział.
To niesamowite jak bardzo starał się zrobić wszystko żeby tylko mnie nie dotknąć. Mógł mnie przecież sam złapać za nadgarstek. Unosiłem opornie dłoń ku górze, po czym grzecznie pozwoliłem się ponownie przykuć do szafki. Po raz kolejny naszła mnie wściekłość na myśl o sposobie w jaki mnie traktuje. Jakbym był jakiś trędowaty! Zacisnąłem usta.
- Brzydzisz się mnie? - spytałem.
To pytanie dobitnie zbiło go z pantałyku. Widziałem to wyrażanie, bo dłoń mu się omsknęła, kiedy zapinał kajdanki na meblu. Usilnie zacząłem szukać go wzrokiem.
- Nie dotkasz mnie, ani na mnie nie patrzysz - brnąłem dalej. - Brzydzisz się mnie?
Nagle Minho odwrócił się i poszedł w kierunku stołu, na którym leżała broń. Spiąłem się. Przesadziłem? Jednak ku mojemu zdziwieniu, chłopak minął ten stół i przyniósł coś innego niż pistolet. Taśmę? Złapał mnie za drugi nadgarstek i nałożył na niego drugą obręcz tak, że teraz obie dłonie miałem zablokowane. Przymocował je do uchwytu szafki przekładając przez niego łańcuch. Poczym wziął do ręki kawałek taśmy, który przyniósł. Nagle zrozumiałem w jakim celu to zrobił..
- Nie zrobisz tego - powiedziałem, wbijając się jak najbardziej mogłem w kanapę. - Pożału...
Nie dokończyłem, bo Minho zakleił mi usta, przesuwając po nich swoją dłonią i dociskają jej końce kciukami aż na policzkach. Jedyną zaletą tej czynności było to, że jego wyprane z emocji spojrzenie, na chwile omsknęło się o moje. Zacząłem krzyczeć na głos jak najbardziej straszne przekleństwa tylko znałem, ale w rezultacie przypominało to tylko kompletnie niezrozumiały bełkot. Zacząłem tupać nogami, wyrywając się kajdankami z szafki, ale przeszło to po nim bez większego zainteresowania. Przeciwnie. Wyszedł z salonu i zamknął się w swoim pokoju. To spotęgowało mój przypływ agresji, ale po półgodzinie walczenia byłem zbyt zmęczony wymyślaniem nowych sposobów robienia hałasu i zrezygnowałem. Poczułem się sennie. Spojrzałem na zegarek w pokoju. Dochodziła trzecia w nocy. Czy tego chciałem, czy nie będę musiał tutaj spać. Zastanawiałem się, co teraz robi Sooyung. Policjantowi, który ją zabrał nie ufałam jeszcze bardziej niż Minho. Nawet nie chce sobie wyobrażać, że traktuje ją tak samo jak mnie Minho. Położyłem się nieporadnie na kanapie. Moje skute nadgarstki utrudniały mi wygodne ułożenie się, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Przymknąłem powieki. W pokoju świeciła się jedynie lampa, więc panował półmrok. Dopiero teraz, kiedy wyciszyłem umysł, dotarło do mnie, że nie wiem, co się teraz ze mną stanie. Gdzie są rodzice? Czy są w niebezpieczeństwie? To takie ironiczne, że się o nich martwię. W końcu to przez nich tu jestem. To oni mieszają mi cały czas w życiu. Jak nie przyczynienie się do śmierci ojca mojego chłopaka to, są podejrzani o robienie brudnych interesów. Jednak mimo wszystko czułem się bez nich bezradny. Do moich oczu napłynęły krople łez. Starałem się nie załamywać, ale łzy i tak pociekły po moim policzku. A potem kolejne. Musiałem się opanować. Minho raczej nie uwierzy, że nagle dostałem kataru i to dlatego tak pociągam nosem. Wtuliłem twarz w ramie, kładąc się na boku. Przywołałem w sobie jak najwięcej pozytywnych myśli aby oczyścić swój umysł. Po czym przymknąłem powieki, czekając na sen i modląc się o to, by kolejny dzień nie przyniósł już nic gorszego niż to, co stało się dzisiaj.

__________________
Serce mi pękało, kiedy czytałam wasze komentarze o Jonghyunie. Dlatego teraz, mam nadzieje, że zastanowicie się, czy wszystko to, co stało się tamtego wieczoru, kiedy Jonghyun "znudził się" Kibumem, było takie jednoznaczne jak mogło się wydawać.

Mam nadzieje, że rozdział wam się podobał. ;)

sobota, 22 czerwca 2013

Możesz uciekać, opierać się i kłamać. Ale nie możesz tego robić po zmroku. Bo to właśnie nocą, przeszłość pow­ra­ca z podwójną mocą.



Nikt z nas nie może powiedzieć, że nigdy nie czuł w sercu strachu. W gruncie rzeczy każdy z nas pragnie być bezpieczny. Każdy chce żyć na stabilnym gruncie i mieć osoby, którym może zaufać. Przekraczając próg Komendy Głównej policji w Seulu, nie czułem strachu przed przeszłością. Bałem się natomiast tego, że nie stworzę przyszłości, o którą do tej pory walczyłem.  
Komendant Główny, Pan Park, zobaczył mnie już z daleka i gestem ręki przywołał do swojego gabinetu. Na korytarzu panował chaos. Zauważyłem, że dwóch ludzi wspólnika Lee zostało złapanych. To poprawiło trochę moje samopoczucie. Może uda mi się coś z nich wycisnąć na przesłuchaniu. Wszedłem do pomieszczenia, w którym czekał już na mnie także Onew.
- To się porobiło - skomentował Onew. - Masz wreszcie ten bajzel, na który tak czekałeś.   
- Co z Lee? - spytałem, opierając się o biurko szefa.
Wyraz jego twarzy powiedział wszystko, jeszcze za nim on sam się odezwał.
- Około 10 minut temu dostałem wiadomość, że zgubiliśmy go w burzowych chmurach jakiś kilometr poza granicami miasta. 
Zacisnąłem usta i położyłem dłonie na głowie, wydając z siebie dźwięk bezsilności. Cholera! Dlaczego przeczuwałem, że tak będzie!
- Co tam się dokładnie stało Minho? - spytał Komendant, próbując mnie uspokoić.
Westchnąłem i spojrzałem na mężczyznę.
- Przyszedłem porozmawiać z Lee i spróbować jakoś go podpuścić, żeby sam się wsypał. Nasze śledztwo stanęło, ale byliśmy już o krok od zebrania wszystkich dowodów przeciwko niemu...
- Ale nic nie powiedział?
- Nie. Był podejrzanie niespokojny. Kiedy usłyszeliśmy strzały na korytarzu, wykorzystał moją dezorientacje i nawiał. Nie mogłem od razu zacząć go gonić przez ogon jaki się za nim pociągnął. Wygląda na to, że teoria o kłótni między wspólnikami była prawdziwa.
- Pytanie dlaczego zostawił swoje dzieci? - wtrącił się Onew.
- Myślałem nad tym - powiedziałem. - Znam Lee na tyle żeby wiedzieć, że rodzina jest dla niego jednak w pewien sposób ważna. Podejrzewam, że nie spodziewał się dzisiejszego ataku. Żona była akurat przy nim więc udało im się razem zbiec. Myślę, że planował skontaktować się z pozostałą częścią rodziny, ale moja pogoń i jego przeciwnicy mu to uniemożliwiliśmy. Szczególnie, że nasi ludzie byli już wtedy prawie w jego domu. Mógł dostać cynk...
- Kiedy nasze jednostki przybyły na miejsce - powiedział Komendant. - Był z nimi jeden z ochroniarzy Lee, ale przyparty do muru uciekł. Podejrzewam jednak, że zdążył coś przekazać dzieciom.
- Że się tak wtrącę - przerwał nam Onew. - Nazywanie ich dziećmi jest trochę na wyrost. W końcu jego syn ma już 20 lat. Trudno go traktować jak dziecko, mimo jego słodkiego wyglądu.
- Musimy coś postanowić.
Komendant stwierdził to na głos, ale wyglądał jakby już coś postanowił.
- Ma Pan jakiś plan? - spytałem.
- Tak, ale szczerze mówiąc najpierw chciałem porozmawiać z tobą.
Popatrzył na mnie uważnie. Spiąłem się, przez chwile nie rozumiejąc, co ma na myśli.
- Jeśli o mnie chodzi jestem do Pana dyspozycji...
- Właśnie w tym problem Minho - powiedział, a w jego głosie usłyszałem zmartwienie. - Od początku wiedziałem, że ta sprawa nie jest dla ciebie tylko kolejną policyjną łamigłówką. Jednak na początku zignorowałem to, ponieważ nie wiedziałem na ile emocjonalnie jesteś w nią zaangażowany.
Zwęziłem spojrzenie, przyjmując kamienną twarz. Poczułem, że serce zaczyna mi przyśpieszać, ale dla pewności spytałem:
- Planowałeś mnie od tego odsunąć?
- A mam powody? - spytał poważnie. - Dobrze wiesz, że traktuje cię jak syna. Nie chce żebyś zrobił coś głupiego, bo zaangażowałeś się w te sprawę w niewłaściwy sposób.
Zaczynałem powili nabierać irytacji. To nie możliwe żeby na prawdę chciał mi to zrobić. Poświeciłem temu celowi całe ostatnie dwa lata.
- Potrafię oddzielić uczucia od pracy - zaparłem się. - Poza tym nigdy nie zrobiłem nic, co byłoby niezgodne z prawem. Ten człowiek popełnił przestępstwo a ja mam zamiar wymierzyć mu sprawiedliwość. Czy nie tak powinien postępować policjant?
- Ufam ci Minho - powiedział. - Skoro mówisz, że jesteś w stanie podołać tej sprawię, pozwolę ci na to. Musisz jednak wykonać zadanie jakie ci w niej przydzielę. Chcesz być blisko sprawy, prawda?
- Oczywiście.
- Znasz też rodzinę Lee, prawda?
- Pośrednio.
- Posłuchajcie uważnie - zwrócił się do mnie i Onewa. - Z jednej strony jego dzieci są podejrzane. Mogą kryć ojca i przy najbliższej okazji skontaktować się z nim i wspólnie uciec. Szczególnie, że oboje podają nam sprzeczne informacje. Z drugiej strony nie mamy pewności, czy po prostu żadne z nich o tej sprawie nawet nic nie wie. To sprawia, że istnieje prawdopodobieństwo, że ojciec sam po nie przyjdzie i wtedy będziemy mieli szanse go złapać. Jednak także jego wspólnik może próbować się na nich mścić, jeśli rzeczywiście popadł w konflikt z ich ojcem. Reasumując musimy je jednocześnie aresztować pod zarzutem utrudniana śledztwa, domniemanej współpracy, oraz możliwości ukrycia przed nami prawdziwego pobytu ojca, ale musimy je także chronić jeśli są w niebezpieczeństwie. Martwi mnie szczególnie Lee Taemin, który w bardzo prowokacyjny sposób daje nam do zrozumienia, że wie gdzie jest ojciec. Zastrzegł sobie, że weźmie na siebie winę, ale mamy wypuścić jego siostrę. I tu tkwi problem. Z jednej strony jest niebezpieczny a z drugiej może równie dobrze kłamać.
- Myślę, że musimy ich zatrzymać i przesłuchiwać do skutku - powiedziałem.
- Przesłuchamy, to jasne. Jednak, co dalej? Mamy wsadzić do aresztu 17-latkę?
Spojrzałem na niego, przyglądając mu się uważnie.
- Już coś postanowiłeś prawda? - spytałem.
- Szczerze mówiąc tak i to będzie teraz zależało od was dwóch, co z tym zrobimy.
- Dlaczego?
- To wy jesteście w tej sprawie od początku. Wiecie o niej wszystko. Wiem także, że mogę też liczyć na waszą dyskrecje. Nie mogę sobie pozwolić na to, że wdamy się w konflikt z tą szajką przestępców, z którą dziś mieli starcie moi ludzie.
- Oni i tak już wiedzą, że mamy ich dzieci - zauważył Onew.
- To dobrze. Jednak przetrzymywanie ich tutaj wiąże się wytwarzaniem zbyt wielkiej afery. Mam więc dla was zadanie. - popatrzył mi  prosto oczy. Wytrzymałem jego wzrok, słuchając go uważnie i czując, że nie spodoba mi się to, co zaraz usłyszę. - Od dziś, każdemu z was, zostanie przydzielony jeden z członków rodziny Lee.
- Co masz na myśli? - spytałem zimno.
- To, że w sposób dobrowolny lub przymusowy, zabierzesz dziś ze sobą do domu jedno z tych dzieci - powiedział. - Będziesz je pilnować, ale także chronić. Równocześnie dalej będziemy badać te sprawę, licząc na to, że któraś ze stron wyjdzie z ukrycia i popełni jakiś błąd.
Poczułem, że serce mi staje.
- Nie - powiedziałem stanowczo. - Nie chce zabierać, ani jej ani jego do swojego domu, a tym bardziej chronić.
- W takim razie Minho, będę musiał cię odsunąć od tej sprawy. Nie potrafisz pogodzić swoich prywatnych uprzedzeń z pracą policjanta. Nie mogę ryzykować twoich niespodziewanych zwrotów zachowania.
Zacisnąłem usta, spuszczając wzrok. Cholera. Co mam teraz zrobić? Jeśli się sprzeciwie mogę pożegnać się z uczestniczeniem w sprawie Lee. Ale jak mam się zgodzić? Nigdy w moim planie nie było mowy o nawiązywaniu bliższych kontaktów, z którymś z członków rodziny tego mordercy. Jak niby mam żyć normalnie pod jednym dachem z tymi osobami? Czy to ma teraz jednak jakieś znaczenie? Nie mogę odmówić. Nie mogę się poddać, tylko dlatego, że będzie ciężej niż przypuszczałem. Wziąłem oddech, a następnie wypuściłem powietrze z płuc. Przybrałem swój wyuczony instynktownie, zimny wyraz twarzy, rozluźniłem ciało i podnosiłem wzrok na Komendanta Parka. 
- Zrobię to - powiedziałem sucho. - Ale na moich warunkach.
- W porządku Jeśli nie zrobisz tym dzieciom więcej szkody niż pożytku. A ty, Onew?
- Na pewno nie wezmę tego chłopaka - powiedział stanowczo. - To diabełek w owczej skórze. Widziałeś, co zrobił jednemu z naszych policjantów?
Nie sądziłem, że Onew podsunie mi kolejną kłodę do mojego skupiska problemów. Taemin? Mam zabrać ze sobą Taemina? Chciałem coś powiedzieć, ale Pan Park mnie ubiegł.
- I tak planowałem przydzielić ci dziewczynę - przyznał, po czym popatrzył na mnie. - Minho, dobrze wiem, że znasz tego chłopaka lepiej niż chcesz się do tego przyznać. Jesteś silniejszy niż Onew i to ty jesteś inicjatorem tego śledztwa. Lee Taemin wie na pewno więcej niż jego siostra. Chcesz dokończyć te sprawę? Proszę. Daje ci taką możliwość.
Grunt osunął mi się pod stopami, ale nie dałem tego po sobie poznać. Stałem tak, jakby mnie to zwyczajnie obeszło.
- W porządku.
Nie jestem słaby - powtórzyłem sobie w myślach. Nie mam powodu by martwić się, że nie będę w stanie skrzywdzić tej... osoby. Do tej pory nie miałem problemu z przygwożdżeniem do ziemi przestępcy i przystawieniu mu pistoletu do głowy. A on był właśnie kimś takim. Nawet nie potrafił postąpić uczciwie i wydać swojego ojca, który był oszustem i mordercą. Co takiego mógłbym nie móc potrafić zrobić takiej osobie? To śmieszne. Wyjąłem broń ze skórzanego futerału po mojej prawej i przeładowałem magazynek. To przywróciło mi jasność myślenia.
- Łoooo.. - powiedział Onew machając do mnie uspokajająco rękami. - Opanuj się. Nie idziesz na wojnę.
- Gdzie są podejrzani? - spytałem Pan Kim.
- Zaprowadzę was.

****

- Nie musiałeś mnie odprowadzać. To, że nie bywałem tu od dłuższego czasu, nie znaczy, że zapomniałem jak wygląda miasto.
Chunji uśmiechnął się zawadiacko i splótł nasze dłonie razem.
- Wiem, to była tylko wymówka, żeby dłużej z tobą pobyć.
- I stąd ten spacer? Bez samochodu będziesz teraz dłużej szedł do szpitala.
- To jest warte tego poświecenia.
Westchnąłem, teatralnie poddając się i spojrzałem na niego spod grzywki śmiejąc się.
- Brakowało mi tego uśmiechu - powiedział. - Ach, jak ja mam teraz dać ci pójść do tej pracy?
Położyłem moją wolną dłoń na jego przedramieniu.
- Wieczorem to sobie odbijemy.
- Ta twoja szefowa jest bardzo zachłanna.
- Zwykła kobieta, jak każda inna.
Odwróciłem lekko wzrok. Tak. Nie powiedziałem mu, kim jest moja nowa pracodawczyni. To nie tak, że chciałem go okłamywać. Po prostu wiedziałem, jak Chunji zareaguje na te rodzinę. Widział zbyt dobrze jak się czułem i zachowywałem po tym, co zdarzyło się przed moim wyjazdem. Poza tym, to był tylko jednorazowy szkic. Zaprojektuje te suknie i szybko to skończę. Poczułem wibracje w telefonie.
- Dzień dobry, czy rozmawiam z Panem Kim Kibumem?
- Tak.
- Do naszego szpitala przywieziono właśnie Pana matkę...
Nim mężczyzna w słuchawce dokończył, już biegłem przed siebie a Chuijn za mną, nic nie rozumiejąc.

***

- Operacja? - wypaliłem.
- Tak - powiedział lekarz.
Opadłem na krzesło. Chujin położył mi dłoń na ramieniu.
- To poważny zabieg?
- Niestety tak. Nie jest także refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Możemy dać Panu kilka dni na zgromadzenie funduszy. Operacja mogłaby się odbyć w piątek.
Kiedy usłyszałem sumę, twarz pobladła mi jeszcze bardziej. Nie miałem takich pieniędzy. Chujin kucnął przede mną.
- Posłuchaj - powiedział. - Mam trochę oszczędności. Pożyczę jeszcze od kolegi i jakoś uzbieramy te sumę.
- Nie - zaoponowałem. - Jak mogę cię prosić, o takie poświecenie? To bardzo duża suma. Nie mogę tego zrobić.
- Jak to nie możesz? To chyba jasne? Kocham cię i kocham twoją matkę.
- A później będziesz spłacać nasze długi przez szmat czas.
- To nie ma znaczenia.
Pokręciłem głową ze smutkiem i wstałem, omijając go. Skąd mam wziąć taką sumę pieniędzy? Nie mam stałej pracy. Nie dostanę kredytu. Nie mam takich oszczędności. Nawet gdybym dostał od razu zapłatę od Jungah to na nic się zda... Chyba, że... Zagryzłem wargę. Oparłem się o ścianę. W tej chwili liczyło się tylko dobro mojej matki. Nie uważałem nawet za odpowiedni zadawać sobie pytanie, czy podołam czemuś takiemu. Zamknąłem oczy. Wziąłem wdech. Po czym znowu je otworzyłem i podszedłem do Chuijna.
- Zaczekaj z mamą. Umów z lekarzem operacje na piątek. Zdobędę te pieniądze.
Popatrzył na mnie podejrzanie.
- Co ty chcesz zrobić, Kibum?
- Nie martw się - uśmiechnąłem się blado. - Nie zamierzam okraść sklepu, czy coś. Daj mi 2 godziny. Wrócę jak najszybciej.
- W porządku. Ufam ci.
Ruszyłem przed siebie. W między czasie wybrałem numer telefony.
- Jungah - powiedziałem. - Zgadzam się na twoją propozycje... Na obie propozycje.

****

- Witam - powiedział do nas Komendant Park. - Jak się czujecie?
- Przed dwoma godzinami prawie umarliśmy, a potem Pana ludzie zafundowali nam drugie piekło. Czujemy się super - zakpiłem.
- Dobrze wiecie, że jesteście zamieszani w te sprawę. Gdyby nie to, co robiłeś na przesłuchaniu, może to wszystko wyglądałoby trochę inaczej.
Przewróciłem oczami.
- Za chwile poznacie dwóch ludzie, z którymi będziecie mieć teraz najwięcej do czynienia. Choi Minho, Lee Jinki, wejdźcie.
Czasem w filmach pojawia się taki moment, kiedy cały świat na chwile się zatrzymuje. Akcja zamiera, a czas staje w miejscu. I jesteś tylko ty, on i to, co powstaje w twojej głowie, gdy na niego patrzysz. Tak właśnie było w chwili, gdy zobaczyłem Minho.
Kiedy tylko wszedł do pomieszczenia, powietrze stało się chłodniejsze a ja miałem wrażenie, że tlen przestał dochodzić do moich płuc. Teraz wszystko zrozumiałem. To dlatego ojciec ostatnio wspominał o Minho. To dlatego zaczął mieć problemy w firmie. To Minho, to on to wszystko zaangażował. Kto inny zrobiłby tyle żeby od podszewki wygrzebać te wszystkie informacje o nim.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego spojrzenie. Poczułem jak ciarki przebiegają mi po plecach. Jeśli kiedykolwiek sądziłem, że go znam, to ten moment zaprzeczył jakiejkolwiek podobnej teorii. Jego wzrok był zimny, schły i obcy. Był jak przepaść, ale nie dało się w niej zobaczyć dna, tylko ciemność i wrogość. Nawet na mnie nie zerknął, choć wiedział, że siedzę naprzeciwko. Za to dokładnie czułem na sobie jego uczucia, mimo braku jego spojrzenia. Wydawało mi się, że wiem wszystko o nienawiści. W końcu nienawidziłem bardzo długo. Jednak jego sposób okazywania tej emocji, był zupełnie inny niż ten, z mojego doświadczenia. Całym sobą emanował czymś, co przypominało mi palącą odrazę do wszystkiego, co w tym pokoju kończyło się na Lee. Jednocześnie łączył to z totalną ignorancją naszych osób i typowym wyrazem policjanta, który przyszedł jak kat, skazać więźniów. Był o wiele lepiej zbudowany niż wcześniej. Choć miał na sobie skórzaną kurtkę, mogłem ocenić to bardzo dobrze. Poza tym wyglądał na bezwzględnego. Coś w nim teraz sprawiało, że odruchowo traktowałem go o wiele bardziej jak mężczyznę niż kiedyś. A to sprawiało, że czułem strach. Tak. Bałem się go i tego, co mnie dalej czeka dzięki jego ingerencji. Jednak to nie wszystko, co czułem. Niestety, mimo tego, że wiedziałem jak bardzo będzie dla mnie teraz okrutny, coś głęboko wewnątrz mnie, doszukiwało się chociaż maleńkiego szczegółu, który przypominałby dawnego Minho. To niewiarygodne, jak człowiek może się zmienić.
Akcja ruszył ponownie, kiedy zostaliśmy dosadnie poinformowani, co nas dalej czeka.
- Nie ma mowy - powiedziałem stanowczo.
Złapałem Sooyung za rękę. Wyglądała na przerażoną, perspektywą utracenia mnie chociaż na chwilę. Jeśli nas rozdzielą, nie mam pojęcia jak sobie poradzi.
- To nie była propozycja - powiedział komendant. - Ale mimo tego, że jesteście podejrzani, możesz uznać to także za sposób ochrony. Chyba nie zapomniałeś, że jeszcze parę godzin temu próbowano was zabić?
- Sami sobie poradzimy - warknąłem.
- To nie podlega dyskusji. Od tej pory nadzór nad tobą będzie sprawował Choi Minho, a nad Sooyung, Lee Jinki.
Serce stanęło mi jak wryte. Powoli. Minho będzie mnie więził, w swoim domu, sam na sam i na jego nieprzewidywalnych zasadach? To nie może wejść w życie. Zimny pot oblał moje plecy. Co teraz? Nie mogę zażądać zamiany osób, bo jednocześnie jak mogłem pozwolić Sooyung zostać z Minho? Nie wiedziałem, co mógłby jej zrobić. Zacisnąłem szczękę.
- Zrobię to, jeśli obieca mi Pan, że żaden z Pana ludzi nie skrzywdzi mojej siostry - powiedziałem.
- Oczywiście, że nikt nie będzie jej krzywdzić - zaoponował. - To ty jesteś głównym podejrzanym o zatajanie informacji.
- W takim razie chce zadzwonić. Mam prawo do tego żeby ktoś wiedział, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. 
- Nie mogę na to pozwolić. Miejsce waszego pobyty musi zostać tajne.
- Słucham!? - oburzyłem, jednocześnie wstając - Mam gdzieś Pana zasady! Myśli Pan, że się boje!?
Już miałem do niego podejść, ale nagle stało się coś czego się nie spodziewałem. Ktoś załapał mnie od tyłu za rękę, wyginając ją do tyłu i przyciągając do siebie. Poczułem oddech tej osoby na swojej szyi i zamarłem. Gdy zdałem sobie sprawę, że to Minho właśnie mnie uziemił, po moim ciele rozeszła się fala dziwnego uczucia.
- Panie Komendzie - powiedział. - Rozmowy nic nie dadzą. Te osoby potrafią kłamać lepiej niż Pan sobie wyobraża. Zrobię tak jak powiedziałem i wyciągnę z nich informacje.
Co on powiedział? Kłamać?
- Czy to jest według Pana ochrona? - zakpiłem, wyrywając się. Jednak Minho zrobił kolejną nieprzewidywalną rzecz i za chwile poczułem jak na moim nadgarstku zamyka się obręcz kajdanek. Następnie drugą przypiął do swojej ręki.
- Co ty robisz? - syknąłem.
- Sooyung - powiedział Jinki. - Możesz mówić mi Onew. Będziesz musiała pójść ze mną.
- Nie ma mowy! - krzyknęła i złapała mnie za wolna rękę. - Nie zostawię Taemina! Minho go zabije!
Nagle w pokoju zapadła cisza. Nie powinna była tego mówić. Komendant wyraźnie spoważniał i wyglądał jakby zastanawiał się, czy czasem Sooyung nie ma racji. Zagryzłem wargę i spojrzałem na nią. Położyłem jej dłoń na włosach i pogładziłem je.
- Wszystko będzie dobrze, mała - szepnąłem. - Nie pozwolę im nic ci zrobić. Obiecuje.
Jednak ona niespodziewanie przytuliła mnie do siebie.
- To o ciebie się martwię, Taemin.
Puściła mnie i stanęła tuż przed Minho. Ku mojemu zdziwieniu zaszczycił ją swoim spojrzeniem.
- Posłuchaj! - krzyknęła. - Jeśli zrobisz coś Taeminoi to przysięgam, twoje chore wymysły, że to my mamy odpowiadać za czyny ojca, nie obronią cię przede mną!
- Jesteś jak twój ojciec - odpowiedział jej zimno - Broniąc przestępcy sami stajecie się przestępcami.
Otworzyła szeroko buzie i rzuciła się na Minho. Przerażony tym, że on może to później wykorzystać przeciwko niej, chciałem ją niezwłocznie powstrzymać, ale uprzedził mnie Onew. Zamknął ją w ucisku. Jednak nie doceniałem mojej siostry. Uderzyła go piętą w stopę i korzystając z jego dezorientacji, uwolniła swój łokieć i wymierzyła mu cios w brzuch. Policjant na chwilę zaskoczony, złapał się za brzuch. Jednak szybko się opanował i jednym ruchem pociągnął ją za rękę, przerzucając sobie przez ramię. Sooyung zaczęła krzyczeć. Byłem szczerze zaskoczony ilością przekleństw jakie znała. W połączeniu z jej niewinnym, anielskim wyglądem, dawało to dziwną mieszankę. Ruszyłem w jej stronę, wściekły postępowaniem policjanta. Jednak Minho pociągnął mnie za nadgarstek, napinając łańcuch kajdanek.
- Podwiozę was - krzyknął Onew do Minho, przez krzyki mojej siostry. - Na motorze raczej nie pojedziecie w takim stanie.
Minho ma motor? Zanim zdążyłem to sobie wyobrazić, zostałem brutalnie wyciągnięty z pokoju i poprowadzony na pewną śmierć.

***

- Wystarcz tylko jeden podpis - powiedziała kobieta.
Bez większego zastanowienia napisałem swój autograf w odpowiedniej rubryczce.
- Nie obchodzi mnie nic, poza zapłatą z gór.
- Nie przeczytasz?
- Przejrzałem. Wystarczy mi to.
Spojrzała na mnie uśmiechając się zaintrygowana.
- Powiesz mi skąd ta nagła zmiana decyzji?
- Nie. To moja sprawa.
Wzruszyła ramionami, jakby uznała, że jej to jednak wcale nie obchodzi. Po czym wstała, obeszła biurko i oparła się o nie, tuż obok moje fotela.
- Wyglądasz jakbyś właśnie podpisał pakt z diabłem.
- Bo tak po części jest.
Pochyliła się lekko w moją stronę a jej burza włosów opadła ku dołowi.                       
- Nie jestem diabłem - szepnęła. - Jestem od niego o wiele lepsza.
Poczułem, że coś jest nie tak. Zwęziłem spojrzenie.
- Co masz na myśli? Zamierzasz mnie torturować w pracy?
- Ależ nie będziesz pracował ze mną, Kibum.
- Jak to?
- Przy sukni, owszem. Jednak nie w projektowaniu linii ubrań.
- To dobrze. Twoi podwładni na pewno nie mogą być gorsi niż ty.
- Nie, nie, nie. Będziesz pracował z kimś wyżej postawionym.
- Świetnie - powiedziałem z ironią. - Twój ojciec pewnie jest pewnie sto razy bardziej taki jak ty.
Przekręciła głowę, wyginając usta w zwycięskim uśmiechu.
- Jeszcze nie rozumiesz? - spytała.
Popatrzyłem na nią zdziwiony. Co takiego ominąłem?
- Punkt 11 w naszej umowie - rzuciła i odepchnęła się od biurka. - Za chwile poznasz swojego pracodawcę.
Jej włosy mignęły mi przed oczami gdy wchodziła. Punkt 11? Spojrzałem na umowę i odnalazłem ten przypis. Moje serce stanęła, kiedy informacja, którą przeczytałem dotarła do mojego mózgu. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i poczułem, że za chwilę zemdleje. 
______
Nawet jeśli uważacie, że bardzo naciągnęłam zarzuty jakimi obarczono Taemina, to popatrzcie na to z drugiej strony - teraz jest z Minho. :P

niedziela, 16 czerwca 2013

Tylko wieczory, jak nocne ptaki zaśpiewają wśród ulic: Gdy kogoś kochasz, nie daj się zabić.

Nie byłem zdziwiony tym, co zastałem w domu. Bardziej irytowało mnie to, jaki żenujący teatrzyk próbowali odstawić moi rodzice. 
- Taemin!
Matka rzuciła się na mnie, przytulając mocno do siebie. Poczułem zapach alkoholu, który próbowała zamaskować, jak mi się wydawało gumą do żucia, której pewnie niedawno się pozbyła. Nie dotknąłem jej, ale stałem biernie, wysłuchując jej absurdalnych opowieści o tym jak za mną tęskniła. Wolałem, kiedy była mniej pobudzona i bardziej mnie ignorowała.
- Jak się czujesz po podróży Taemin?
Ojciec położył mi dłoń na ramieniu. Spojrzałem mu w oczy. Odczytał właściwie to, co chciałem mu przekazać, bo jego uśmiechnięty wyraz twarzy znacznie przygasł.
- Kochanie, zabierz ze sobą Sooyung do salonu, zaraz do was dołączymy.
Matka wzięła moją siostrę za rękę i pociągnęła za sobą. Ojciec posłał jej jakieś zagadkowe spojrzenie, które najwyraźniej tylko oni rozumieli.
- Taemin - powiedział. - Nie możemy tak żyć.
- Jak? - zakpiłem.
- Rozumiem twój gniew.
- Nie sądzę.
- Daj mi...
- Szansę? - dokończyłem złośliwie. - Już razem ci ją dałem. Miałem szczere chęci aby odbudować to wszystko co rozpadało się przez lata, ale wy jak zwykle znowu to spieprzyliście.
- Taemin...
- Nie - przerwałem. - Nie mam zamiaru tego znowu słuchać. Już o tym rozmawialiśmy.
- Nienawidzisz mnie? - spytał nagle.
Tego pytania się nie spodziewałem. Odwróciłem twarz ukrywając wzrok. Chyba chciał coś powiedzieć, ale nagle dostał smsa. Wyciągnął telefon kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Jego ust zacisnęły się lekko, po czym popatrzył na mnie.
- Taemin, nawet jeśli nie zrozumiesz tego, co teraz powiem, posłuchaj - powiedział. Przymrużyłem oczy, lekko zaskoczony tym, co powiedział. - Jeśli w najbliższej przyszłości stanie się coś złego, musisz wiedzieć, że wszystko, co się po tym wydarzy będzie zrobione dla waszego dobra. Pamiętaj, że kocham ciebie i Sooyung, nawet jeśli w to nie wierzysz. Prosze, nie zapominaj tego.
- Chodzi o... niego? - spytałem niepewnie. Może jednak Sooyung słusznie obawiała się o ojca?
- Tak, ale ja też nie jestem bez winy. Muszę teraz coś załatwić. Powiedz mamie żebyście zjedli beze mnie.
Spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, a potem wyszedł z domu. Westchnąłem. Ojciec ani nic nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Nie wiedziałem, co myśleć. Usłyszałem jak szybko odjeżdża z podjazdu.
- Ojciec powiedział żebyśmy jedli bez niego - rzuciłem do matki.
- Pojechał? - powiedziała jakby nagle poruszona. - Miałam jechać z nim później do firmy. Poza tym nie wziął swojej teczki.
Spojrzeliśmy na kanapę, na której leżały jego rzeczy.
- Mieliśmy zjeść obiad - kontynuowała. - Nie pozwolę mu zniszczyć tego wieczoru!
Porwała do ręki kluczyki od drugiego samochodu.
- Jasne - przewróciłem oczami. - Nie krępuj się. Idź.
- Taemin - popatrzyła na mnie. - Zaraz go tu przywiozę! Nie pozwolę mu zniszczyć twojego przyjęcia powitalnego!
Teraz matka mnie przerażała. Te dwa i pół roku zrobię z niej kompletną wariatkę. Wypadła z domu jak oszalała. Westchnąłem po raz drugi tego wieczoru. Obróciłem się i powlokłem w stronę Sooyung aby powiedzieć jej, że to kolejny raz, kiedy zjemy sami.

***

Kiedy wieczorem dotarłem na umówione spotkanie, byłem lekko podekscytowany. Wciąż dziwiło mnie, że taka wielka firma chce ze mną współpracować. Jednak perspektywy jakie mogłem dzięki tej współpracy osiągnąć, uciszały moje wątpliwości. W recepcji zostałem skierowany na jedno z wyżej położonych pięter wieżowca. Zapukałem do drzwi, za którymi miała czekać dyrektorka tej firmy. Usłyszałem pozwolenie i wszedłem do środka. Spojrzałem przed siebie. Kobieta siedziała do mnie tyłem na obrotowym krześle. Jej tło stanowiła duża przeszklona ściana, roztaczającą widok na panoramę nocnego miasta. Światła przenikające mrok, odbijały się na szklanej fakturze a lekko przygaszony klimat pomieszczenia, dawał  doskonałą możliwość podziewania tego z dziesiątego piętra biurowca.  
- Miło cię znów widzieć Kibum.
Usłyszałem zaskakujące powitanie, a następnie fotel kobiety obrócił się w moją stronę. Zastanawiałem się skąd ona mnie zna tylko przez chwilę. Poczułem, że serce mi przyśpiesza. Nie trudno jest zapomnieć tej twarzy, burzy brązowych włosów a w szczególności czerwonej szminki zdobiącej pełne usta jej właścicielki. Przechyliła lekko głowę w bok i uśmiechnęła kokieteryjnie.
- Co Pani tutaj robi? - spytałem, przybierając sceptyczny wyraz twarzy.
- Już kiedyś prosiłam cię żebyś mówił mi po imieniu! - oburzyła się jak mała dziewczynka, po czym przesunęła wolno palcami po drewnianej płycie biurka. - Usiądź, proszę.
- Nie mam czasu na pogawędki. Jestem tu umówiony...
- ... ze mną.
Zwęziłem wzorek a ona rozszerzyła swój uśmiech.
- To jakiś żart? - zakpiłem.
- Nigdy z ciebie nie żartowałem, Kibum.
Popatrzyłem na nią z ukosa.
- Nie rozumiem celu w jakim sprowokowałaś to spotkanie.
- To proste, chce żebyś dla nas pracował.
- Dlaczego akurat ja? Jest wielu projektantów i to z o wiele większym doświadczeniem niż moje.  
- Nie chce innych projektantów. Ty jesteś najlepszy.
- Och, doprawdy? - zaśmiałem się ironicznie. - Odmawiam.
- Jeszcze nic ci nie zaproponowałam. No może trochę, ale to było raczej żądanie... - zaśmiała się.
- Tracisz czas.
Jej wzrok był pewny siebie i prześwietlający na wylot. Zbyt dobrze znałem to spojrzenie i nie podobało mi się to, jak ciężko czułem się w środku, mierząc się z nim i wiążącymi się z tym wspomnieniami.
- Potrzebujesz pracy a ja jestem skłonna ci ją dać i jeszcze sporo za to zapłacić.
- Uważasz, że zgodzę się ze względu na pieniądze?
- Zastanów się - powiedziała. - Niczego od ciebie nie oczekuje. Czy robie coś złego dając ci możliwość wpisania ciekawej pozycji do CV?
- Dobrze wiem, że jest w tym jakieś podwójne dno.
- Mówisz o czymś konkretnym... a może o kimś?
Poczułem nagły skok ciśnienia. Mimo to, nie mogłem nie wytrzymać jej spojrzenia. To dałoby jej zbyt wiele satysfakcji.
- Mówię, że ludzie tacy jak ty, nigdy nie robią czegoś bezinteresownie.
- Gdyby nie kolejny powód, dla którego chce cię zatrudnić odpowiedziałabym, że robię to, bo mam na ciebie ochotę słodki Kibumie.
Zignorowałem jej prowokacyjny sposób mówienia o mnie.
- Masz na myśli to osobiste zadanie?
- Tak - przekręciła się na krześle lekko w prawo, używając do tego obcasa swoich szpilek. - Biorę ślub.
Zmarszczyłem brwi i poczułem rozbawienie.
- Przepraszam, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić ciebie w stałym, zaobrączkowanym związku.
- To zależy jak już zdefiniujesz ten związek, kiedy zostanie zalegalizowany - spojrzała na mnie z błyskiem w oku. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że jej przyszły mąż nie będzie mógł liczyć na wierną kurę domową z gromadka dzieci. - Chce żebyś zaprojektował dla mnie suknie ślubną.
Mówiąc szczerze nie chciałem mieć doczynienia z nikim o nazwisku Kim. Wyjątek stanowiła moja matka. Jednak możliwość zaprojektowania sukni ślubnej, rozpaliła we mnie jaką nagłą inspiracje. Ten nagły przypływ weny i możliwość nowego doświadczenia były intrygujące. W końcu suknia ślubna, to nie tylko parę zszytych ze sobą materiałów. Kazda z takich sukni miała w sobie coś na kształt duszy. Spojrzałem na Jungah. - Jestem skłonny rozważyć te drugą propozycje. Jednak na pewno nie będę pracował w tej firmę. Zresztą od kiedy inwestujecie w modę?
- To był mój pomysł. Chciałam jakiejś świeżości w biurowej rutynie - przyznała, choć wzruszyła ramionami tak, jakby to nie była nawet jej wina, że firma KimConcern włożyła w to pieniądze. - Myślę, że kiedy to przemyślisz zmienisz zdanie i do nas dołączysz.
- Nie sądzę - zaprzeczyłem. -  Zadzwoń do mnie jeśli będziesz miała jakiś wstępny pomysł na suknie. A teraz wybacz. Śpieszę się...
- Do chłopaka?
Zwęziłem spojrzenie. Skąd ona wiedziała o Chujin? Skąd ona w ogóle tyle o mnie wiedziała?
- To nie twoja sprawa.
Obróciłem się i zacząłem iść w stronę wyjścia.
- Zaczekaj - powiedziała.
Za nim się zorientowałem wyprzedziła mnie i oparła się o drzwi, zakładając ręce za swoje plecy. Uśmiechnęła się wyginając usta w nieprzenikliwym, aroganckim uśmiechu. Zatrzymałem się tuż przed nią. Spojrzałem jej w oczy.
- Masz coś jeszcze do dodania? - spytałem ostrożnie.
- Tak - powiedziała. - Chce o coś spytać.
Czułem, że zaczynam się denerwować. Nie powinienem wdawać się w nią w coś takiego. Jednak odmówienie jej pytania było równoznaczne z kolejną ucieczką. Zbyt długo pozwalałem sobą kierować. Nie teraz, nie dziś i nie w przyszłości. Nie mam zamiaru już więcej okazywać słabości.
- Słucham?
- Kochasz go? - spytała pewnie.
- Tak.
- Bo on powiedział ci, że cię kocha?
- Nie. To nie ma znaczenia.
- Więc nie uważasz, że jeśli ktoś nie mówi drugiej osobie o tym, co czuje na głos, to nie oznacza, że naprawdę jej nie kocha?
- Nie. Każdy kocha inaczej... - przerwałem nagle, uświadamiając sobie, co ma na myśli. Odwróciłem twarz i włożyłem dłonie w kieszenie spodni. - Nie mam ochoty rozmawiać tutaj o filozofii miłości. Możesz mnie przepuścić.
Odsunęła się posłusznie na bok, nie spuszczając ze mnie wzroku. Kiedy opuszczałem pomieszczenie, swoim ostatnim spojrzeniem zmusiła mnie, żebym dzisiejszego wieczoru długo musiał wypłukiwać z siebie pozostałości po tym nic nie znaczącym dla mnie pytaniu.

***

Droga do biura Lee wydawał mi się dziś ciągnąć jak wieczność. Moje śledztwo stanęło i nie chciało ruszyć. Nie miałem teraz czasu na coś takiego. Skoro Lee przestał mi wszystko ułatwiać, musiałem sam sprowokować kolejne elementy układanki. Gdy jego sekretarka zobaczyła mnie w holu, jej mina wyglądała na mocno zaniepokojoną. Chciała mnie zatrzymać, ale spojrzałem na nią lodowatym wzorkiem. Kiedy wszedłem do jego biura, a nasze spojrzenia się spotkały, jego mina momentalnie się  zmieniła. Zbladł a jego źrenice lekko się rozszerzyły.
- Witam Panie Lee - powiedziałem szorstko. Na jego czole wystąpiły kropelki potu. Zauważyłem kontem oka, że przesuwa dłonią po powierzchni biurka. - Nie musi Pan wzywać ochrony, w końcu ja nią jestem i z tego, co wiem, mam prawo przychodzić tutaj aby zasięgnąć informacji w sprawie śledztwa.
- A ja nie muszę odpowiadać na twoja pytania. Mam prawo zachować milczenie.
Jego głos był stabilny, ale niepewny.
- Oczywiście - rzuciłem, podchodząc do niego. - Wcale mnie nie dziwi, że chce Pan brnąć dalej w kłamstwa. W końcu jest Pan w tym mistrzem.
- Powiedz po co tu jesteś albo wyjdź.
Spiął się. Spojrzał na swój zegarek a potem w bok.
- Śpieszy się Panu? - spytałem, zwężając spojrzenie. Jego oddech był przyśpieszony. Serce musiało mu nieźle walić. Ma zamiar uciec? Coś tu nie gra. Znowu złapał kontakt ze swoim źródłem? Spojrzałem w lewo. Z jego biura były dwa wyjścia. To, którym wszedłem po prawej i boczne, po lewej.
- Nie muszę się z niczego tłumaczyć.
Przeszyłem go wzrokiem.
- Jak miewa się Pańska rodzina?
Chciałem go wyprowadzić z równowagi. Wyglądał jakby był na skraju jakiegoś trudnego do określenia zachowania. Liczyłem, że czując presje, powie coś, czego nie powinien.
- Dowiedziałeś, że mój syn wrócił ze Stanów? - oprzytomniał nagle, wpatrując się w mnie z paniką.
Poczułem, że coś zaciska mi się na sercu, kiedy wypowiedział ostatnie zdanie. Szybko usunąłem bolesne uczucie, odpędzając od siebie bezwartościowe myśli. Lata praktyki pozwoliły mi ukryć to, co działo się wewnątrz mnie. Z kamienną twarzą zagrałem kartami, które sam mi podsuwał.
- Wiem wszystko. Pana syn a może Pana córka... - zastanowiłem się. - Które z nich jest dla Pana ważniejsze? A może powinienem zainteresować się Pańską bardzo zdesperowaną ostatnimi czasy żoną?
- Nie waż się ich tknąć - krzyknął, raptownie wstając z pozycji siedzącej.
- Tknąć? - zakpiłem. - To słowo wyraża zbyt mało żeby opisać to, co chce im zrobić.
Zacisnął usta. Opuścił lekko głowę i zaczął się nad czymś mocno zastanawiać. Niemal słyszałem jak bije się z myślami. Pokój był przesiąknięty napięciem jakie z niego emanowało. W końcu podniósł twarz ku górze i popatrzył mi w oczy.
- Jeśli przyznam to, co chcesz - powiedział z drżącym głosem - to, czy nie powiążesz tego z moją rodziną?
Zaśmiałem się kpiąco.
- Liczysz na to, że zadowoli mnie samo wsadzenie cię za kratki? Oczywiście, że nie. Chce zniszczyć cię całego. Zabrać wszystko to, co kochasz. Tak jak ty odebrałeś to mnie.
Stary Lee już miał coś powiedzieć, ale nagle usłyszeliśmy straszny łomot przed drzwiami biura a następnie krzyki i strzały. Za nim cokolwiek zdążyłem zrozumieć, Lee rzucił we mnie ciężkim posążkiem ze swojego biurka, trafiając w moje biodro. Nim zdążyłem zareagować, jedne drzwi się otworzyły a drugie zamknęły. Z prawej strony wpadła grupa uzbrojonych ludzi z pistoletami w rękach, którymi mierzyli wprost we mnie. Natomiast drzwi po lewej zamknęły się z hukiem, za wybiegającym mordercą mojego ojca. Nie miałem czasu na wybieranie. Momentalnie chwyciłem za broń znajdującą się po mojej prawej stronie i zacząłem strzelać przed siebie, odrzucając swoje ciało w bok, wprost na stojącą do mnie tyłem kanapę. Świst lecących we mnie kul, otarł się o powietrze tuż przy moim boku. Wylądowałem na meblu i sturlałem się za niego po jego oparciu, gotując się by oddać kolejne strzały zza niego.
- Lee musiał nawiać - usłyszałem szybkie krzyki. - Szef nas zabije jak go nie dorwiemy! Tędy!
Nim zdążyłem się podnieść, grupa męzczyny wybiegła tymi drzwiami, którymi zniknął Lee. Najwyraźniej nie byłem dla nich na tyle ważny żeby się mną zająć. Wiedziałem jedno. Źródło chce dopaść Lee. Musiałem działać szybciej niż oni żeby ich ubiec. Prędko wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem pierwszy numer, wybiegając tymi samymi drzwiami, co reszta.
- Co tam? - usłyszałem w komórce głos Onewa.
- Lee uciekł. Jego wspólnik nasłał na niego swoich ludzi. Natychmiast wyślij wszystkie jednostki do jego domu, biura i wszystkich miejsc, do których mógł teraz zbiec - powiedziałem na jednym wdechu. - Musicie też znaleźć i zatrzymać wszystkich z jego rodziny, bo na pewno będzie się z nimi kontaktować. Ja biegnę za Lee.
- Już wysyłam pomoc - usłyszałem, po czym zakończyłem połączenie.
Zbiegałem schodami w szybkim tempie. Wypadłem do podziemnego parkingu, już z daleko słysząc strzały. Na dużej przestrzeni zobaczyłem jak ochrona Lee wymienia ostrą serie pocisków ze swoją linią naparcia. Sam Lee właśnie pośpiesznie wsiadał do dużego czarnego samochodu wraz ze swoją żoną.
- Cholera! - przekląłem.
Rzuciłem się biegiem do swojego motoru. Strzały ze wszystkich stron utrudniały mi szybkie przedostanie się do swojej maszyny. Kiedy wreszcie do niej dotarłem, Lee już dawno wyjechał z parkingu. Odpaliłem ostro i ruszyłem czym prędzej na ulice. Czarny samochód mknął w dużej odległości przede mną, kompletnie ignorując zasady ruchu. Nie mogę dać mu uciec! Nie teraz, kiedy po tylu staraniach moja bomba nareszcie wybuchła. Spostrzegłem w oddali pasy startowe lotniska. Cholera! On poważnie chce uciec! Dodałem gazu. Nie miałem czasu dzwonić po wsparcie. Miałem nadzieje, że na policji namierzą mnie przez GPS. Samochód, który goniłem zatrzymał się z piskiem opon tuż przy niedużym helikopterze a Lee wraz z żoną wypadli z niego z szybkością światła. Ochroniarz Lee szybko dostrzegł mnie w oddali. Zaczął strzelać w moją stronę. Miał cholerne szczęście. Trafił prosto w moją oponę. Straciłem równowagę i z trzaskiem wylądowałem na ziemi. Puściłem motor i zdążyłem się przekręcić tak aby upadając, nie zostać przez niego przygniecionym. Przeturlałem się po ziemi, czując szorstki chodnik ocierający się o mój brzuch. Miałem jednak we krwi zbyt wiele adrenaliny, by myśleć o bólu. Momentalnie podniosłem się na nogi i wyciągnąłem broń przed siebie. Jednak było już za późno. Helikopter właśnie startował. Poczułem, że zimny pot oblewa mój kark a serce zamiera. Zacząłem bieg ile miałem siły w nogach i strzelać bez opamiętania w śmigłowiec. Ten był na moje przeklęte nieszczęście kuloodporny! Miałem wrażenie, że cała krew w moim ciele podeszła do góry mojego ciała i zaczyna kręcić mi się w głowie. Tymczasem Lee właśnie znikał na tle nocnego nieba. Poczułem niemoc i upadłem na kolana. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Kurwa! - krzyknąłem i walnąłem ręką o lotniskowy asfalt. Zacisnąłem zęby, ciężko dysząc. To nie możliwe do cholery. To się nie dzieje naprawdę. Nie wierze. Szybko sięgnąłem po telefon.
- Lee właśnie wsiadł do helikoptera! Musicie ostrzec granice miasta oraz państwa i wysyłać szybko patrol lotniczy!
- Wiem - powiedział gorączkowo Onew. - Właśnie cię namierzyliśmy. Yongguk i jego epika już się wszystkim zajmują. Uciekł sam?
- Nie - wydyszałem. - Uciekł z żoną....
Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. Moje oczy się rozszerzyły.
- Dzieci! - krzyknąłem.
- Właśnie - dopowiedział szybko Onew.
- Czy ludzie wysłani do jego domu już coś meldowali?
- Nie, zaraz do nich zadzwonię.
- To nie możliwie - zastanowiłem się, wlepiając wzrok w ziemie. - Zostawiłby je...? Przecież do tej pory tak odgrażał się, kiedy o nich wspominałem.
- Może wysłał po nich swoich ludzi i pojechali inna drogą? Poczekaj chwile - przerwał. Usłyszałem jak kładzie telefon i gdzieś biegnie.
Miałem mętlik w głowie. Czułem się przyparty do muru. Coś, w co nie chciałem wierzyć, mówiło mi, że ten drań może naprawdę nawiać. Jeśli dobrze się ukryje, możemy szukać go przez wiele lat. Zacisnąłem zęby, mając świadomość niemocy jaka teraz zaistniała w sprawie, o którą tak długo walczyłem. Musiałem myśleć. Jeśli rozdzielił się z rodziną będą musieli się w końcu spotkać. Trzeba najpierw znaleźć jego dzieci.
- Minho? - usłyszałem w słuchawce.
- Onew! - krzyknąłem. - Trzeba puścić pościg za jego dziećmi! Przecież muszą jakoś nawiązać kontakt!
- To jest już zbędne.
- Co? - wypaliłem, nic nie rozumiejąc.
- Jego dzieci są w tej chwili na naszym komisariacie. Przed sekundą przywieźli je nasi ludzie.
Poczułem jak kamień spada ma moje serce. Teraz już wszystko, co obmyśliłem wzięło w łeb ostatecznie.
- Słucham? - powiedziałem zdezorientowany. - Zostawił je!?
- Minho, juz wysłałam po ciebie jednego z policjantów. Porozmawiamy jak przyjedziesz.
Rozłączyłem się a moja dłoń automatycznie opadła w dół. Zacisnąłem dłoń na urządzeniu. To nie miało się tak skończyć... Przecież wszystko zaplanowałem. Ten incydent z dzisiaj nie miał mieć miejsca. Przekląłem po raz kolejny na głos. Co teraz? Powinienem zacząć od źródła, czy od jego pozostałej rodziny? Obie opcje mogą zarówno mi pomoc jak i przeszkodzić. Wiem na pewno, że nawet jeśli Lee wygra dziś te bitwę, nie pozwolę mu wygrać wojny. Zastanawiałem się teraz tylko nad jednym. Na ile wypracowana przeze mnie przez lata bezwzględność, będzie w stanie mi pomóc, kiedy stanę tej nocy, oko w oko z przeszłością.

wtorek, 11 czerwca 2013

Powroty nie są trudne, jeśli wiesz dokąd wracasz. Ale jeśli zostajesz, czekanie może być trudniejsze niż nawet najdłuższa z podróży.

- Nie kręć się tak - powiedziałem. - To sprawia, że też zaczynam czuć się podenerwowany.
Wyprostował się na samolotowym fotelu i uśmiechnął przepraszająco.
- Wybacz Taemin. To przez to, że nie mogę się już doczekać żeby zobaczyć mamę i Chujina.
Westchnąłem i oparłem brodę o rękę. Od kiedy wyjechaliśmy, wizyty w Seulu stanowiły rzadkość. Bywaliśmy w mieście około raz na pół roku. Osobiście nie chciałem tu wracać nawet wtedy, ale robiłem to dla Sooyung. Natomiast Kibum miał poza matką jeszcze jeden powód, by bywać tu częściej. Przed wyjazdem do Nowego Jorku, jego kontakt z Chujinem nie był jakiś niesamowity. Kibum ogólnie nie był przekonany do żadnych związków. Jednak Chunji był wytrwały. Zbiegiem okoliczności, często wyjeżdżał na zagraniczne kursy lekarskie i starze więc często bywał w Nowym Jorku. Stopniowo zbliżał się do Kibuma aż wreszcie osiągnął to, o co się tak starał. Teraz od roku są już razem a Chujin to jego temat numer jeden. Nie byłem na tyle samolubny aby nie cieszyć się z jego szczęścia, ale jednocześnie ich widok, wywoływał u mnie pewne mieszane uczucia, których nie potrafiłem do końca zdefiniować.
- Czy mogę wam podać coś do picia?
Usłyszeliśmy głos stewardesy, która pojawiła się właśnie przy naszych miejscach. Spojrzeliśmy na nią odruchowo. Była schludnie ubrana i miała strasznie irytująco uroczą mimikę twarzy. Jej uśmiech był jednym z tych, które można zobaczyć na reklamach pasty do zębów. Miałem ochotę założyć okulary przeciwsłoneczne, żeby nie dostać oparzenia od jej słonecznego blasku. 
- Możesz mi podać tabelki na przeczyszczenie... - mruknąłem sam do siebie, jednak na tyle głośno, że nie uszło to uwadze ani stewardessy ani Kibuma. Kobieta przybrała zmieszany wyraz twarzy a Key kopnął mnie dyskretnie w kostkę, na co ja tylko przewróciłem oczami.
- Nie, dziękujemy - odpowiedział Kibum, niezręcznie się uśmiechając.
Kiedy kobieta od nas odeszła, zdążył mi jeszcze mignąć przed oczami, jej teraz już oburzony wyraz twarzy.
- Taemin - westchnął Kibum. - Mógłbyś chociaż udawać, że potrafisz żyć w społeczeństwie? Wiem, że potrafisz.
- Jasne, ale tylko wtedy, kiedy chce coś ugrać, albo mam z tego jakieś korzyści. W jej przypadku, rabat na kawę w samolocie, nie jest jakoś dziwnym trafem szczytem moich marzeń.
- Mimo wszystko teraz, kiedy wracamy do Seulu, mógłbyś trochę bardziej popracować nad swoją antypatią do otoczenia.
- Spójrz, zaraz lądujemy - zmieniłem temat.
To świetnie znowu przypomniało Kibumowi, że za chwilkę spotka swoich bliskich. Kiedy w końcu dotarliśmy na ziemie i odebraliśmy swoje bagaże, na lotnisku czekało nas kilkuosobowe powitanie. Kiedy tylko Key zobaczył Chuijna, od razu rzucił swój bagaż na podłogę lotniskowego holu i wskoczył w otwarte już ramiona Chunjina. Chłopak zamknął go w swoich objęciach i podniósł do góry, równocześnie okręcając się wokół własnej osi. Kibum wtulił nos w jego koszulkę i przymknął oczy uśmiechając się. Gdybym miał powiedzieć teraz prawdę, nie mógłbym nie przyznać, że wyglądają słodko.
- Cześć Taemin - rzucił mi Chujin, kiedy udało mu się wyswobodzić z uścisku Kibuma. - Powinieneś się uśmiechnąć! Jesteś w domu.
Wzruszyłem ramionami, robiąc obojętną minę. Za chwile dołączyły do nas kolejne dwie osoby. Mama Kibuma uściskała go mocno, chwaląc przy okazji nieocenioną pomoc jaką dostała ostatnio od Chuijna, kiedy zepsuł jej się kran w kuchni. Zawsze zazdrościłem Kibumowi takiej mamy. Była ciepła, tolerancyjna i stała za nim murem w każdej sytuacji. Mimo, że nigdy nie wspominał mi o swoim ojcu czułem, że gdybym miał taką mamę, wystarczyłaby mi za dwoje rodziców.
- Taemin!
Usłyszałem jak ktoś głośno wykrzykuje moje imię a chwilę potem, ten ktoś rzuca się na mnie, prawie przygniatając mnie do ziemi. Uśmiechnąłem się. Przytuliłem osobę, która wyciskała ze mnie właśnie ostatnie tchnienie.
- Jak się masz Sooyung? - spytałem.
Puściła mnie i odsunęła się, przybierając reprezentacyjną pozę.
- A jak wyglądam? - zażartowała.
Przez te dwa i pół roku, kiedy miałam tak wielką rzadkość spotykać ją, nie tylko przez monitor laptopa, bardzo się zmieniła. Skończyła już 17 lat i zdecydowanie urosła. Brakowało jej teraz zaledwie 2-3 centymetrów aby zrównać się ze mną. Wciąż miała bardzo długie, ciemne włosy i swój delikatny, niewinny sposób wyglądu oraz zachowania. Jednak dokładnie widziałem, że nie była już małą dziewczynką, którą tu zostawiałem.
- Wyglądasz świetnie - skwitowałem.
- A ty zmarniałeś! - zarzuciła mi. - Miałeś jeść i podciąć włosy a ja wciąż widzę u ciebie ten mały kucyk i wystające kości!
- W takim razie musimy zacząć chodzić razem na jakieś bardzo kaloryczne obiady - odparłem. - Jak myślisz?
Uśmiechnęła się promiennie i ponownie rzuciła na mnie aby dokończyć duszenie mnie. Następnie zrobiła to samo z Kibumem.
- Zdzwonimy się - powiedział Key. - Musimy uczcić to, że znowu jesteśmy tu wszyscy razem.
- Ale teraz jedziesz ze mną do domu! - powiedziała stanowczo jego mama. - Zrobiłam pyszny obiad. Taemin, może wpadniecie z Sooyoung?
- Nie, ale dziękuje bardzo - uśmiechnąłem się uprzejmie. - Też chce się trochę nacieszyć domem.
Wszyscy spojrzeli na mnie jak na kłamcę a ja westchnąłem w myślach. Zawieranie bliższych znajomości, wiązało się na moje nieszczęście z tym, że ci ludzie znali mnie już niestety na wylot, więc moja gra w ogóle na nich nie działała.
- Wpadnijcie więc następnym razem - powiedziała kobieta i porwała Kibuma oraz Chuijna. Pożegnaliśmy się ciepło i rozeszliśmy w swoje strony. Razem z Sooyung wsiedliśmy do samochodu, którym przyjechał po nas łaskawie szofer ojca. Od razu nacisnąłem przycisk, który uruchomił szybkę oddzielając nas od mężczyzny, pozwalając na swobodną rozmowę. Spojrzałem na siostrę.
- Czego mam się spodziewać w domu? - spytałem bez ogródek.
Momentalnie jej uśmiech zbladł. Westchnęła i przeczesała swoje włosy.
- A jak myślisz? - odparła. - Niewiele zmieniło się od twoje wyjazdu. Mama ciągle pije i kupuje sobie nowe ubrania a tata rzucił się w wir pracy, przez co jest w domu jeszcze rzadziej niż kiedyś...
Uścisnąłem jej dłoń. Zwróciłem uwagę na to, że wciąż ma bransoletkę, którą dałem jej przed wyjazdem. 
- A ty? Jak sobie radzisz?
Uśmiechnęła się uspokajająco.
- Jest w porządku. Zresztą teraz, kiedy wróciłeś, już bardziej szczęśliwa być nie mogę.
Czułem, że nie mówi mi całej prawdy o swoim stanie psychicznym. Miałem jednak nadzieje, że teraz, kiedy jestem na miejscu, jakoś wynagrodzę jej to, co musiała przechodzić przez te lata. Złe obawy o jej stan duchowy, to jednak nie było wszystko o co się martwiłem.
- Sooyung - zacząłem chwiejnie. - Czy do tej pory wokół ciebie i rodziców nie działo się jeszcze nic dziwnego? Mam na myśli, czy... nie miałaś jakiś problemów albo czy ktoś nie chciał ci zrobić krzywdy?
Popatrzyła na mnie niepewnie.
- Taemin ja... Nie sądzę żebyś chciał o tym rozmawiać.
- Przeciwnie. Chce.
Spojrzała przez okno.
- Ze mną wszystko ok, ale nie mogę tego samego powiedzieć o tacie. Nic mi nie mówił, ale ostatnio wydaje się bardzo zestresowany. Jakby czymś bardzo się przejmował.
Uspokoiłem się trochę tym co mi powiedziała. Podejrzewałem, że ojcu nie jest nic więcej poza zaangażowaniem w pracę. Zresztą oboje z matką w ogóle mnie nie obchodzili. Miło z ich strony, że płacili za moje mieszkanie z Kibum w Nowym Jorku, ale to nie czyni ich od razu kimś, o kogo miałem zamiar się martwić. Na początku przed wyjazdem nienawidziłem ich. Teraz pozostała mi tylko obojętność.
- Teraz wszystko się ułoży, mała - powiedziałem.
- Nie ma innej opcji - odparła i ponownie się we mnie wtuliła.

***

Rozpakowywanie swoich bagażów poszło mi zdecydowanie szybciej niż myślałem. Myślę, że w dużej mierze była to zasługa pomocy zorganizowanego Chujina.
- Twoja mam mówi, że za chwilę poda obiad - szepnął mi do ucha chłopak, oplatając mnie od tyłu rękami.
Uśmiechnąłem się, czując przy sobie jego przyjemną bliskość. To zabawne. Gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie, kim będę w wieku 21 lat, pewnie nigdy nie odpowiedziałbym prawidłowo na jego pytanie. Nie przypuszczałem, że uda mi się pojechać do Nowego Jorku i osiągnąć tam tak wiele sukcesów oraz nauczyć się tylu nowych rzeczy. Nie myślałem, że dam radę zostać projektantem strojów scenicznych i ubrań codziennych. Nigdy nawet nie marzyłem, że stworze z kimś tak długi, szczęśliwy związek. Obróciłem się do niego przodem, zarzucając mu ręce na szyje.
- Myślę, że może poczekać jeszcze chwilkę... - uśmiechnąłem się zadziornie. Odwzajemnił uśmiech, po czym jego usta delikatnie zatopiły się w moich. Na początku nie potrafiłem przyzwyczaić się do sposobu w jakim całował mnie Chuji. Zawsze robił to subtelnie i czule. Wcześniej nie miałem zbyt wiele okazji by być tak całowanym. Z biegiem czasu jednak, sposób w jaki to robił, stał się dla mnie czymś bez czego nie potrafiłem żyć. Zawsze kiedy się spotykaliśmy, ten gest dawał mi wiele miłości i poczucia bezpieczeństwa. Tak jakbym właśnie wracał z dalekiej, ciężkiej podróży i mógł wejść pod ciepły koc, ogrzewając się płomieniami z rozpalonego kominka.
- Dobrze mieć cię na miejscu - powiedział, przeczesując moje włosy.
- Dobrze być przy tobie - szepnąłem.
Popatrzył na mnie przez chwile uważnie i zdawało mi się, że zrobił się nagle trochę zmartwiony.
- Kibum... - zawahał się. - Długo nie było cię w Korei, ale mimo wszystko... Dobrze się czujesz wracając tu?
Dotknął dłonią mojego policzka, a ja uśmiechnąłem się kładąc moją dłoń na jego i kręcąc głową.
- Rozmawialiśmy już o tym tysiące razy. Nigdy nie miałem zamiaru całe życie uciekać. Jestem pewien, że w moim życiu jeszcze wiele się wydarzy i to zarówno dobrego jak i złego. A o tamtym, co było kiedyś, już dawno zapomniałem. Więc nie wracajmy już do tego więcej i po prostu cieszmy się tym co mamy, ok?
Rozpromienił się trochę. Czasem miałem wrażenie, że on martwi się o mnie bardziej i częściej niż moja własna mama.
- W porządku. To jakie masz teraz plany?
- Dostałem dziś telefon, od jednej z firm zajmującej się wypuszczeniem kolekcji ubrań dla młodych, kreatywnych osób. Powiedziano mi, że jedna z inwestorek tej firmy widziała moje projekty i koniecznie chce, abym to ja zaprojektował nową linię ubrań. Poza tym ma ponoć dla mnie też osobiste zadanie zaprojektowania czegoś ważnego dla niej. Szczerze? Byłem zdziwiony, że ktoś tak szybko i strasznie mocno zabiega o współprace ze mną.
- Dziwisz się? Przecież masz świetne referencje, wypisane przez świetnych projektantów.
- Tak, ale mimo wszystko dopiero, co wróciłem do Korei. Niewiele osób w ogóle wiedziało, że dzisiaj wracam.
- Nie zaprzątaj sobie głowy szczegółami - przytulił mnie do siebie i pocałował w szyje. - Najważniejsze, że masz prace na co najmniej kilka miesięcy.
Musiałem mu przyznać rację. Na pewno nie potrzebnie rozmyślałem nad tym wszystkim tak poważnie. Przecież wielu ludzi widziało moje projekty. Może tej kobiecie zwyczajnie przypadł do gustu mój styl? Usłyszeliśmy głos z dołu i zaśmialiśmy się. Mama naprawdę musiała się za mną strasznie tęsknić, bo nie odstępuje mnie na krok. Cieszyłem się, że oboje z Chujinem złapali taki dobry kontakt. Cóż, muszę odłożyć rozmyślania na bok i cieszyć się szczęściem, które teraz mam. Oby trwało jak najdłużej. Nie narzekałbym, gdyby było to bardzo, bardzo długo.   

***

Kiedy byłem mały wydawało mi się, że zabicie człowieka to bardzo trudna rzecz. Nie wierzyłem w to, co widziałem w bajkach i na filmach. W mojej opinii nie wystarczyłoby zwyczajne pif paf, żeby pozbawić kogoś tak po prostu życia. Jednak gdy dorosłem zrozumiałem, że zabicie człowieka to nie tylko sprawa kilku sekund, ale zdałem sobie również sprawę z tego, jak wiele sposobów na jego zabicie istnieje, poza moim dziecięcym pif paf.
Dni w Seulu stawały się ostatnio coraz krótsze a noc przychodziła coraz szybciej. Lato chyliło się ku końcowi. Jednak nie interesowałem się tym wyjątkowo, bo nie myślałem nawet o zaczerpnięciu przyjemności z jego wypoczynkowych możliwości. Podrzuciłem w dłoni kluczki od motoru i wszedłem do budynku komendy policji. Skierowałem się do biura, na którego drzwiach widniał napis Centralne Biuro Śledcze. W środku dużego pomieszczenia znajdowało się kilka biurek, ale aktualnie tylko jedna osoba poza mną przebywała w środku.
- Jaaaa.. - usłyszałem melodyjny głos, w którym dało się wyczuć nutę niedowierzania i zdziwienia. - Kiedyś myślałem, że to ja jestem pracoholikiem, ale od kiedy poznałem ciebie, wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane.
- Wpadłem tylko na chwilę, sprawdzić postępy w śledztwie - odparłem.
- Poczekaj! - zawołał. - Będę zgadywać! Jestem pewien, że nie zgadnę o jakim śledztwie mówisz!
Udał, że się zastanawia a potem uśmiechnął wesoło, a jego oczy przybrały kształt dwóch półksiężyców. Czasem jego próby poprawienia mi humoru były sympatyczne na swój sposób. Niekiedy miło było mieć wokół siebie takie neutralne, szczęśliwe osoby, które nie zaznały w życiu zbyt wiele z jego prawdziwego świata. 
- Rany - mówił dalej, opierając brodę na dłoni. - Czy ty się czasem do kogoś uśmiechasz? Tak po prostu? Tylko nie możesz wymienić żony naszego komendanta głównego i swojej sąsiadki.
Kiedy spytał o to, czy się uśmiecham pomyślałem, że to paradoksalne pytanie, które kiedyś w życiu by nie padło, wywołuje we mnie właśnie coś na kształt śmiechu.
- Jest jeszcze nasza sprzątaczka - odparłem sucho, podchodząc do komputera i przeglądając bazę danych.
- To było sprytne - zamyślił się. - Muszę zacząć lepiej formułować pytania.
Niestety nic nowego nie ruszyło w sprawie, w której przyszyłem. Przeczesałem włosy dłonią.
- W razie co jestem pod telefonem - powiedziałem wyłączając komputer. - Dzwoń...
- ... nawet o trzeciej w nocy i nawet gdybym właśnie umierał - dokończył jak formułkę chłopak.
- Dzięki Onew - rzuciłem. - Do jutra.
Lee Jinki, bo tak właśnie naprawdę nazywał się chłopak, z którym pracowałem, miał 22 lata więc był zaledwie rok straszy niż ja. Onew to była tylko jego ksywka, która zresztą dobrze do niego pasowała. Jednak mimo tego, że wydawał się czasem trochę niezorganizowany, był świetnym śledczym i dobrze operował bronią.
Wyszedłem z budynku, poprawiając skórzaną kurtkę przy szyi. Dotknąłem swojego prawego boku, sprawdzając czy mój pistolet jest na miejscu. Założyłem kask na głowę, po czym wsiadłem na motor i ruszyłem wzdłuż jednej z głównych ulic Seulu. Miasto jak zwykle tętniła życiem. Zewsząd dochodziły mnie przytłumione głosy ludzi i dźwięk muzyki z różnych wieczornych klubów. Czułem na ciele miły prąd powietrza, z którym mierzyło się moje ciało, kiedy mknąłem na motorze. Zastanawiałem się jak mogłem kiedyś żyć, nie znając czym jest jazda na tej niesamowitej maszynie. Skręciłem w jedną z uliczek i dojechałem do mojego celu. Zsiadłem z motoru i zdjąłem kask odkładając go. Nad drzwiami baru, do którego wszedłem, wisiała tabliczka z napisem Night Paradise. Od prawie dwóch lat ten bar to drugie miejsce po pracy, w którym spędzałem najwięcej swojego czasu. Gdybym miał opisać wystrój lokalu, to przypominał mi trochę stary bar z lat 40, o eleganckim wnętrzu.
- Cześć Andres - powiedziałem do chłopaka stojącego za ladą, czyszczącego ściereczką szklanki.
- Cześć - odpowiedział i uśmiechnął się promiennie. Andres pracował w tym barze odkąd pamiętam. Z pochodzenia był Hiszpanem. Przyjechał do Seulu z rodzicami, gdy był jeszcze mały. Studiował architekturę, a jako barman pracował po godzinach. Na początku myślałem, że pracuje, bo chce pomóc rodzicom finansowo. Jednak kiedy zapytałem go o to któregoś dnia odparł, że pracuje tu, bo to zwyczajnie lubi. -  Jak leci?
- W porządku. Nie miałem dziś zbyt pracowitego dnia.
- I to jest właśnie twój problem? - zaśmiał się. - Nigdy się nie zmienisz. To co zawsze?
- Tak, dzięki.
- Kelnerka zaraz przyniesie ci zamówienie.  
Odepchnąłem się dłońmi od lady i skierowałem do stolika. Osoba, która już na mnie przy nim czekała, uśmiechnęła się swoim firmowym, zadziornym i pewnym siebie uśmiechem.
- Hej Minho - powiedział, upijając łyk swojego drinka. Potrząsnął szklanką sprawiając, że kostki lodu obiły się o szklaną fakturę. Dołączyłem do niego, siadając na przeciw. Spojrzałem mu w oczy.
- Cześć Jonghyun. Masz coś nowego?
Przewrócił oczami.
- Smuci mnie, że zawsze zaczynasz z grubej rury - zaśmiał się, udając obrażonego. - Mógłbyś czasem, jak normalny człowiek, powiedzieć coś miłego albo rzucić jakąś ciekawą anegdotą, która ci się ostatnio przytrafiła.
Kelnerka przyniosła mi zamówione whisky i postawiła tuż przede mną, starając się jak najbardziej mogła zwrócić moją uwagę na swój bardzo wyeksponowany dekolt.
- Cześć chłopaki - powiedziała kokieteryjnie, po czym uparcie spojrzała mi w oczy. - Minho widzę, że masz dziś wolny wieczór?
Jonghyun uśmiechnął się podle. Wyglądał teraz tak jak zwykle, kiedy oglądał takie przedstawienia ze mną w roli głównej. Miał straszny ubaw z obserwowania tego, jak spławiam tego rodzaju osoby jak ona. Powiedział mi kiedyś, że jest coś interesującego w skomlącej o uwagę kobiecie i obstawianiu jakim nieprzyjemnym epitetem obrzuci mnie, kiedy już ją odrzucę.
- Nigdy nie mam wolnego wieczoru - rzuciłem zimno.
Dziewczyna nie dała jednak za wygraną. Położyła mi dłoń na ramieniu.
- Nie bądź taki nieśmiały - brnęła. - Rozumiem, za pierwszym razem, ale zapraszam cię na randkę już chyba dziesiąty.
Spojrzała na Jonghyuna a on uśmiechnął się do niej kpiąco i zrobił gest, jakby właśnie pił za jej zdrowie. Dziewczyna była niska i miała bardzo jasne włosy. Wyglądała jak jedna z prostytutek, które kiedyś trafiły na naszą komendę. Miałem już szczerze dość jej ciągłych prób poderwania mnie.
- Posłuchaj - powiedziałem sucho. - Przy moim prawym boku znajduje się niezabezpieczony CZ 75. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że te dwie litery i dwie cyfry, to nie jest numer seryjny mojego telefonu. Jesteś zbyt normalna żeby zadawać się z kimś tak niezrównoważonym i niebezpiecznym jak ja. Myślę, że będziesz też mądra i dasz sobie wreszcie spokój z próbami, jak to ujęłaś "zapraszania mnie na randkę".
Jonghyun zakrztusił się swoim drinkiem, kiedy zaczął się śmiać z tego, co właśnie powiedziałem. Dziewczyna zrobiła się najpierw czerwona a później zacisnęła dłonie w pięści i fuknęła na mnie ostentacyjnie.
- Palant - rzuciła złowieszczo na odchodne. 
Upiłem łyka alkoholu, delektując się jego chłodzącymi właściwościami.
- Za to właśnie cię uwielbiam  - powiedział Jonghyun. - Nigdy nie idziesz na skróty. Mógłbyś po prostu powiedzieć jej, że jesteś gejem, ale nie! Ty zawsze wymyślisz coś nienormalnego.
- Cieszę się, że dostarczyłem ci rozrywki. Dlaczego ona nie uweźmie się na ciebie.
- To proste - rozłożył ręce. - Już ją przeleciałem.
Spojrzałem na niego, ale nie skomentowałem tego co powiedział.
- Mógłbyś odpowiedzieć wreszcie na moje pierwsze pytanie?
- Jasne, ale przykro mi, będę musiał cię rozczarować. Póki co wszystko stoi. Stary Lee potrafi jednak nieźle zachować zimną twarz.
Wbiłem wzrok w szklankę.
- Coś tu nie gra... - mruknąłem. - Myślałem, że kiedy wreszcie zdobyłem ślad tego, że pierze spore brudy, łatwo uda mi się to z nim powiązać, docierając do źródła jego złota. Jednak od jakiegoś tygodnia żadna ze stron nie nawiązała ze sobą choćby połączenia telefonicznego.
- Myślisz, że zwietrzyli ogon?
- Nie możliwe. Specjalnie zadbałem o to żeby jak najmniej osób pracowało przy tej sprawie.
- Więc co? - spytał - Problemy w klanie?
- Nie wiem... - przyłożyłem dłoń do ust. - Współpracują ze sobą już od tak długiego czasu, że to byłoby dziwne, gdyby nagle akurat teraz wdali się w jakiś konflikt.
- Postaram się wstąpić jutro do jego biura. Może coś znajdę.
- Dzięki.
- Mówiłem ci, że nie musisz mi ciągle dziękować. Dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że to ja jestem twoim dłużnikiem, a nie ty moim.
- Przesadzasz...
- Nie przesadzam - spoważniał. - Gdyby nie ty nie wiem gdzie bym teraz był. Na pewno nie tu i na pewno nie popijając takie drinki. 
Odwróciłem lekko twarz.
- Wiesz, że kiedy ci pomagałem, nie zrobiłem tego po to, żebyś teraz robił to co robisz.
- Wiem - odparł. - Zrobiłeś to, bo po prostu strasznie mnie lubisz.
Uniosłem jedną brew ku górze, a on zaśmiał się. Nie wiem, czy to co było miedzy mną a tym chłopakiem, można było nazwać przyjaźnią. Wiedziałem jednak, że od pewnego dnia, który miał miejsce około dwóch lat temu, staliśmy się sobie o wiele bliżsi niż kiedykolwiek przypuszczałem, że moglibyśmy być. Jonghyun był szalony i przebojowy, ale był też jedyną osobą, przy której mogłem być całym sobą. Przy nim nie musiałem nic udawać ani starać się coś ukrywać. Nie musiałem, bo on wiedział o mnie wszystko. W tym czarnym świecie bez prawdy, był dla mnie więcej niż najlepszym, co mi się przydarzyło.
- Myślałeś o tym, co zrobisz kiedy to się wreszcie stanie? - spytał Jonghyun. - Kiedy wreszcie będziesz mógł stanąć z nim twarzą w twarz wiedząc, że to już koniec?
Spojrzałem przed siebie. Jakiś koleś obok naszego stolika zapalił właśnie papierosa. Dym rozszedł się po powietrzu, tworząc mglistą powłokę. Czy o tym myślałem? Nie ma dnia żebym sobie tego nie wyobrażał. Ani chwili, żebym o tym nie myślał. Sytuacje kiedy się to wreszcie urzeczywistnia są różne, ale to co mówię nigdy się nie zmienia.   
- Myślę, że kiedy to się wreszcie stanie Jonghyun - powiedziałem. - Ważniejsze od tego co zrobię, będzie to, co mu powiem.

_____
Bad Boys are back!

Mam nadzieje, że nie przytłacza was ilość nowych wątków. :) Chciałem skomentować poprzedni rozdział. Nie wszyscy, ale wiele osób z was, odebrała niektóre rzeczy bardzo prosto i dosłownie. Mam dla was radę, jeśli czytacie moje opowiadanie, to dobrą wskazówką będzie zastanowienie się, czy na pewno wszystko jest takie proste jak to czytacie. Nie wszystko, ale wiele rzeczy (szczególnie małych szczegółów z pozoru może nieistotnych), które tu umieszczam jest ważnych dla akcji i wiele z tego nie jest takim oczywistym jak się rysuje. Na akcje składa się nie tylko jeden rozdział. :) A ogólnie to mam nadzieje, że jesteście zaintrygowani nowym obrotem sprawy i nie zanudziłam wams na śmierć. :P