wtorek, 20 sierpnia 2013

Jongkey: A może zacznijmy od początku, od tego, co naprawdę czuł Kim Jonghyun, trzy lata temu, kiedy pierwszy raz spotkał Kibuma.

Kiedy przychodzą dni ostateczne, dni rozwiązania, nigdy nie jesteśmy tak naprawdę na nie gotowi. Nawet gdybyśmy przygotowywali się do nich całymi latami, nigdy nie będziemy na tyle przygotowani, by mierzyć się z prawdą, której nie jesteśmy w stanie unieść. Prawdą, która nas zmienia. Prawdą, która rani. Prawdą, która przynosi ze sobą przeszłość. Prawdą, która czasem jest zbyt ciężka, aby ją zrozumieć i jednocześnie zbyt upragniona, aby ją osiągnąć. Prawdą, na którą nie mamy wpływu. Prawdą, która jest jak deszcz, zmywający wszystkie nasze dotychczasowe wyobrażenia o świecie. O sobie. Taką, która przychodzi, gdy się jej niespodziewany i kiedy nagle jest, sami już nie wiemy, czy jest zbawieniem, czy tylko punktem kulminacyjnym, dobijającym ostatecznie nóż, w sercu naszego cierpienia.
- O czym ty mówisz? - spytałem, odsuwając się od niej lekko.
Jungah wpatrywała się we mnie uważnie, a jej ciemne, podkreślone makijażem oczy, zdawały się przenikać mnie na wylot. Czułem narastający we mnie strach i coś na znak paniki, która jakby wyprzedzała moją świadomość tego, co się teraz działo.
- Powinieneś wiedzieć, co wydarzyło się, kiedy po raz ostatni widziałeś się z Jonghyunem.
- To znowu jakieś twój nowy plan?
Westchnęła i przejechała palcami po końcówkach włosów.
- Masz prawo mi nie wierzyć, ale i tak, proszę, wysłuchaj najpierw tego, co chce ci powiedzieć. Jonghyun nie ma pojęcia, że tu z tobą jestem ani, że mam zamiar ci o tym opowiedzieć.
- Co w tym dniu było takiego ważnego? Byłem z nim prawie cały czas. Najpierw na próbie, a potem po niej.
- Czyżby? Chyba umknął ci jeden szczegół.
- Jaki? - drążyłem.
- Po waszym występie, zadzwoniłam do niego.
Zwęziłem wzrok, przeczesując w pamięci tamten dzień. Kiedy wspomniała o tym telefonie faktycznie, to miało miejsce. Ktoś do niego dzwonił, a on zostawił mnie na około godziny.
- W porządku - przyznałem. - To miało miejsce, ale co z tego? Co takiego mogło się wydarzyć w ciągu jednej godziny? To, co mówił mi wtedy Jonghyun, logicznie łączyło się w całość. Tak krótki czas, nie mógł tego zmienić.
- A może on zwyczajnie chciał, żebyś to tak połączył, bo miał ku temu jakiś powód?
- Jaki to był niby powód? - spytałem ponownie, zirytowany tym, że nic z tego wszystkiego nie rozumiem.
- Chce ci to wyjaśnić, ale ty wciąż mi przerywasz. Jesteś w stanie poświęcić mi chwile?
Zacisnąłem usta. Co powinienem zrobić? To mogła być jej kolejna zasadzka. Skąd miałem wiedzieć, czy powie mi prawdę? Ważniejsze - czy ja w ogóle chciałem znać te prawdę? Minęło tak dużo czasu. Coś takiego, tylko nie potrzebnie rozdrapywało stare rany.
- Gdybyś mógł, nie chciałbyś mieć czegoś, dzięki czemu mógłbyś ponownie uwierzyć w Jonghyuna? - szepnęła. - Albo chociaż, nie chciałbyś żyć w zgodzie ze sobą, niż żałować całe życie, że o tym nie wiedziałeś?
- Nie wiesz, co zrobię, kiedy się tego dowiem.
- Nie wiem - przyznała spokojnie. - Ale ty też tego nie wiesz.
Spuściłem wzrok, zrezygnowany. Miała racje. Cokolwiek to nie będzie, chciałbym to wiedzieć. Teraz nie będę w stanie zwyczajnie odejść i o tym zapomnieć.
- Mów... - powiedziałem, poddając się.
Jungah przekręciła lekko głowę i kiedy zdecydowałem się ponownie na nią spojrzeć, zaczęła swoją opowieść.
- Tego dnia, od rano coś było nie tak. Jednak, aż do wieczora, nie chciałam o tym mówić Jonghunowi, aby go nie stresować. Kiedy przed południem, zjawiłam się w firmie, ojciec poinformował mnie o tym, że nasze akcje drastycznie spadły. Okazało się, że jego ostatnia inwestycja była chybiona. Gdy tylko nasi inwestorzy się o tym dowiedzieli, zaczęli jeden po drugim dzwonić z informacją, że rezygnują ze współpracy, żądając jednocześnie oddania wpłaconych środków. Tego dni, to był czysty horror... Co chwile ktoś wbiegał, coś krzyczał. Kiedy dostaliśmy wykaz firmowego konta, okazało się, że jesteśmy pod kreską. To był cios dla ojca. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy. Nie mogliśmy zapłacić inwestorom. Nie mieliśmy najmniejszego pomysłu, jak z tego wyjść. Żadnego światła w tej ciemności. Czekał nas komornik a ojca, w najgorszym wypadku, rozprawa w sądzie. Cały dzień gromadziliśmy wszystkie nasze oszczędności, ale nie starczyło to na wiele. A robiło się tylko gorzej. W końcu, serce naszego taty nie wytrzymało tego nagłego stresu. Dostał zawału...
- Wasz ojciec miał zawał? - moje oczy się rozszerzyły.
- Tak - przyznała smutno, cofając się pamięcią do tamtych chwil. -  To wtedy, kiedy dojechaliśmy do szpitala, zdecydowałam się poinformować wreszcie o wszystkim Jonghyuna. Przyjechał szybko. Prawie równocześnie z naszą matką. To było jak cios ostateczny dla naszej rodziny. Byliśmy spłukani, nasz ojciec umierał, matka płakała. Nie miałam pojęcia, co dalej. Byłam roztrzęsiona i nie miałam żadnego planu. Żadnej perspektywy. Roztaczała mnie wizja przyszłości, w której tracimy dom, prace i lądujemy pod mostem.
Moje serce zamarło. Faktycznie, kiedy Jonghyun wtedy skończył rozmowę, wyglądał dziwnie inaczej. Jednak nie przejąłem się tym w tamtej chwili. Myślałem, że to coś błahego.
- I wtedy wkroczył Jonghyun - kontynuowała. - Wyszliśmy oboje z sali ojca, a on powiedział, że się nie podda. Ojciec zrobił dla niego tak wiele, że teraz jego kolej, zrobić coś dla niego. Tego dnia, był wszystkim, czego potrzebowałam, aby znaleźć w sobie siłę do ratowania tego, co nam jeszcze pozostało. Dlatego nie spytałam, gdzie idzie, ani po co, kiedy oznajmił, że jest jedna ważna rzecz, którą musi jeszcze dziś zrobić, za nim zacznie działać. Kazał mi wracać do firmy i tam na niego czekać.
- Wtedy przyszedł do mnie... - szepnąłem, stawiając sobie przed oczami, obraz Jonghyuna z tamtego wieczoru. Obraz, który tak długo wypłukiwałem z mojego serca i myśli, a który nie stracił nic ze swojej żywości, kiedy oglądałam go ponownie, w tej chwili. Ciemne oczy, zagadkowy wyraz twarzy i dystans, który był dziwnie niepokojący.
- Tak. Nie wiedziałam, że to z tobą poszedł się spotkać. Kiedy do mnie wrócił, był inny...  Ale wciąż uparcie to ignorowałam. Liczyło się dla mnie w tamtej chwili tylko to, aby nie upaść na dno. Aby nie stracić domu, rodziny, firmy. Byłam przerażona. Chyba pierwszy raz w życiu się bałam.
- Ale przecież teraz jesteście bogaci? - spytałem zdezorientowany.
- Bo to nie koniec historii - jej oczy stały się jeszcze smutniejsze, kiedy kontynuowała. - Przez pół roku, wiązaliśmy koniec  końcem. Stan ojca się poprawił, ale dalej nie potrafiliśmy z Jonghyunem znaleźć wyjścia z całej sytuacji. Wtedy naprawdę bałem się, że skończymy na ulicy. Sprzedaliśmy samochody, biżuterie i inne cenne rzeczy, aby uzbierać pieniądze dla inwestorów. Jednak wciąż na coś brakowała. Aż pewnego dnia, Jonghyun spotkał Minho - moje źrenice się rozszerzyły. A więc, to wtedy zaczęła się ta dziwna relacja tej dwójki. - Nie wiem dokładnie, jak do tego doszło, ale spotkali się przypadkiem, wieczorem. To był czas, kiedy Minho zaczynał przyuczać się do zawodu policjanta. To Minho pierwszy wyciągną do niego rękę, z propozycją obustronnej pomocy. Powiedział mu, że jest teraz blisko wszystkich spraw, które prowadzi policja. Zaproponował mu, że znajdzie coś na mężczyznę, który odebrał nam majątek. Pomoże mu go pogrążyć i odzyskać pieniądze, a nawet dostać od niego spore odszkodowanie. Było tylko jedno, o co poprosił Jonghyuna, w zamian za swoją przysługę. Chciał aby ten, kiedy już znowu wróci na szczyt, obserwował ojca Taemina. Informował go, o jego nowych inwestycjach, planach, miejscach, w których bywa. Wiedział, że nasi ojcowi często się razem spotykali w sprawach biznesowych. Dzięki pomocy Jonghyuna, mógł być bliżej Lee, bez własnej, bliższej interwencji.
To było niesamowite słuchać tego, co mówiła Jungah. Jak wiele stało się w ciągu tych lat, kiedy nie mieszkałem w Korei? Z jednaj strony mnie to fascynowało, a z drugiej się tego bałem. Słuchając jej opowieści, z każdym jej słowem, wychodziło na to, że nigdy nie znałem do końca Jonghyuna. Myślałem, że jest rozpieszczony i niezdolny do pracy. Nigdy bym nie przypuszczał, że żył w biedzie i starał się, z całych sił, powstrzymać firmę przed upadkiem, nie dbając nawet o to, jak wiele będzie musiał przez to przejść. To było godne podziwu i zmieniało w pewien sposób moje zdanie o Jonghunie, ale to wciąż było dla mnie za mało, by wierzyć Jungah, że tamtego wieczoru, nie chciał mnie zranić celowo.
- Dobrze, wierze ci, ale co z tego? - spytałem wolno. - Skąd masz pewność, że to, co mi wtedy powiedział Jonghyun, to nie to, co planował mi powiedzieć? Może ta sytuacja, nie miała na to żadnego wpływu? Zwyczajnie, chciał dokończyć, co zaczął.
- Uważasz, że po tym, co się wtedy stało, byłeś dla niego tak ważny, jako zabawka, że nie miał innych priorytetów, tylko się tobą ostatni raz zabawić? - odrapał, a jej oczy się zwęziły.
- Nie wiem... - zagryzłem wargę, spuszczając wzrok. - Nie wiesz, co mi wtedy powiedział. Nie wiesz, co nas łączyło.
- Wystarczy mi, że go znam. Dobrze wiem, co do ciebie czuł.
- Przepraszam - szepnąłem. - Wasza historia jest smutna, ale to nie zmienia tego, co myślę o Jonghyunie. Nie wierze twoim słowom na jego temat. Wiem, że powiedziałabyś wszystko, żeby mu pomóc.
- Jesteś naprawdę taki głupi, czy tak bardzo nie chce tego do siebie dopuścić? - zdenerwowała się. - Po co miałbym cię okłamywać? Wiem, że się boisz, ale...
- Więc nie karz mi w to ponownie brnąć! - spojrzałem jej w oczy. - To ty tu teraz jesteś. Nie on. Uważasz, że uznam za warte czegoś coś, o czym nie usłyszałem z jego ust?
- Mówiłam ci, że ma powód aby się teraz tak zachowywać! Ach... - westchnęła i sięgnęła po torbę ze stołu. - Wiedziałem, że tak będzie.
- Słucham?
- Więc mówisz, że nie wierzysz, bo to nie on ci o tym mówi?
Spojrzałem na nią, nie rozumiejąc.
- A gdyby ci powiedział? - zaschło mi w gardle, kiedy to usłyszałem. - Chcesz dowodów, prawda? Możesz pójść i spytać Minho, mojego ojca, lekarzy, pracowników firmy, ale to i tak nie zmieni pewnie twojej opinii w tej sprawie. Myślę więc, że wystarczy ci po prostu to.
Jungah sięgała do wnętrza torby i wyciągnęła duży, niebieski zeszyt, który wydał mi się dziwnie znajomy.
- Poznajesz? - spytała, widząc moje nagłe zainteresowanie.
- To chyba szkicownik Jonghyuna.
- To nie jest tylko jego szkicownik - odpowiedziała. - To jego pamiętnik.
- Pamiętnik? - spytałem, w jednej chwili tracąc oddech.
- Tak. Za pewne widziałeś tylko jego przód - mówiąc to, przewróciła spory plik kartek i otworzyła zeszyt, mniej więcej w połowie. Od razu poznałem pismo Jonghyuna. Moje serce zamarło. To naprawdę był jego pamiętnik? Jeśli tak, to miałem go na wyciągnięcie ręki, już tak wiele razy, nie wiedząc nawet, co takiego w sobie kryje. Po raz pierwszy, znalazłem go w jego pokoju, parę lat temu, kiedy natknąłem się na projekt domu. A potem, zupełnie niedawno, widziałem go ponowie w jego biurze. Spytałem wtedy Jonghyuna, czy dalej projektuje, a on odpowiedział mi, że to nie jest tylko szkicownik, ale w pewnym sensie, są to jego myśli. Cholera! Skąd mogłem wiedzieć, że za tą gierką słowną, kryje się coś więcej?
- Jak zabrałeś go Jonghyunowi?
- Mam swoje sposoby - uśmiechnęła się lekko. - Myślę, że powinieneś to przeczytać.
Przeniosłem spojrzenie na zeszyt, czując dwojakie uczucie. O to, w tej chwili, stałem przed możliwością, poznania wreszcie prawdziwych uczuć i myśli, zawsze tajemniczego Kim Jonghyuna. Wreszcie mogłem dowiedzieć się, co tak naprawdę kryje się w głowie osoby, której sposób postępowania, tak długo pragnąłem zrozumieć. Jednak, czy mogłem to zrobić? Czy chciałem? Czy miałem odwagę? Co, jeśli otworzenie tego pamiętnika, wiązało się z otworzeniem Puszki Pandory? Może to, co napisał tam Jonghyun, wcale nie było tym, co próbowała mi wmówić Jungah? Może słowa, jakie tam przeczytam, sprawią mi tylko jeszcze większy ból?
- Nie wiem... - powiedziałem niezdecydowanie. - Nie jestem pewny. Jeśli to jego pamiętnik, to nie mam prawa tego zrobić.
- A czy on miał prawo, trzy lata temu, zdecydować o waszej przyszłości, bez żadnej konsultacji z tobą?
Zagryzłem wargę. Jungah wstała. Poprawiła swoją długą sukienkę i wzięła swoją torbę.
- Posłuchaj. Nie mogę ci już nic więcej narzucić. Znasz moją opinie. Wiem tyle. Dziś, możesz pierwszy raz, sam zdecydować o swoim losie. I tylko od ciebie zależy, czy to zrobisz. Moja misja jest skończona. Teraz został już tylko twój ruch. Doprowadziłam cię do rozwiązania. Od ciebie zależy, czy zejdziesz już na zawsze z drogi, jak wiąże cię z Jonghyunem i już nigdy więcej się nie spotkamy. Czy stawisz czoło prawdzie i mimo wszystko, nie zboczysz z tej ścieżki.
Uśmiechnęła się do mnie w ten swój kokieteryjny sposób, który chyba miał mnie podnieść na duchu. Po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
        Podkuliłem nogi i oplotłem je rękami. Przyłożyłem policzek do kolan i spojrzałem przez okno. Noc była dziś rozświetlona przez tysiące migoczących gwiazd. Dodatkowo, światła z ogrodu, rozpromieniały ją jeszcze bardziej. Westchnąłem. Być może... Nie, nie być może, na pewno będę tego żałował. Ale, czy mogłem odpuścić? Spojrzałem na pamiętnik. Położyłem go sobie na kolana. Przejechałem opuszkami palców, po jego oprawie, po czym otworzyłem go w połowie. Tekst był przejrzysty, ale lekko chaotyczny.

Nigdy nie interesowałem się żadnym "jednodniowym podbojem". Zresztą wybierałem kluby, które trzymały mnie w bezpiecznym położeniu anonimowości. Moi znajomi ze szkoły, nie chodzili w takie miejsca, do jakich uczęszczałem. Jednak mój ostatni "podbój" mnie zaskoczył. Zjawił się w mojej szkole, zaledwie kilka dni po naszej "szybkiej randce". Gdy spotkałem go po raz pierwszy, był pociągający i wyglądał na bardzo napalonego. Nie miałem ochoty, tego dnia, bawić się w dłuższą grę wstępną. Chłopak wydał mi więc idealnym obiektem, łatwego rozładowania napięcia. Było szybo. Po alkoholu. Niedelikatnie. To tyle, ile zapamiętałem z tego wieczoru. Może nie przejąłbym się tym chłopakiem tak bardzo, gdyby nie jego zachowanie. Moje początkowe, bezpardonowe zakwalifikowanie go jako nieszkodliwego, nieinteresującego, nieciekawego, szybko zamazały jego ostre słowa, gdy chciałem upewnić się w przekonaniu o jego nie wyjątkowości. Jednak, nie dlatego kazał mi się nad sobą zastanowić, bo miał cięty język. Wzbudził te chęć raczej stąd, że choć zauważył moją obronną taktykę, nie miał ochoty tego wykorzystać, a wręcz, choć wyraźnie samotny w nowej szkole, nawet nie chciał ode mnie pomocy w aklimatyzacji. Jakby było mu wszystko jedno, czy będzie lubiany, znany, czy będzie miał przyjaciół. Wydał mi się tak nie interesować opinią innych i ignorować to, co oni o nim myślą, że poczułem coś na znak zazdrości, o jego wolność, w wyrażaniu prawdziwego siebie. Poza tym, był chyba pierwszym chłopakiem, który uważał, że on podoba mi się bardziej, niż ja podoba się jemu. W życiu, nikt nie był tak bezczelnie pewny, mówiąc mi coś takiego. To ja byłem tym, który to mówił. Chciałem zmazać mu z twarzy, ten uśmieszek i udowodnić, jak bardzo się myli.

Przewróciłem oczami. Jonghyun był tego dnia taki, jak się spodziewałem. Jeszcze uważał, że jestem nie warty jego uwagi! Co za palant! Przewróciłem kartkę dalej. Po czymś takim, chciałem wiedzieć więcej.

Badanie, czy ten chłopak jest taki pewny siebie, czy tylko gra, było intrygujące. Skłamałbym, gdybym napisał, że nie mam na niego ochoty. Mam. Nigdy nie miałem sprecyzowanego swojego idealnego typu, ale ten Key, był jakby to ująć, w dużym sensie tym, czego oczekiwałem od kogoś, z kim chciałem to robić. Delikatny, ale jednocześnie ostry. Słodki, ale również nieprzewidywalny. Jak dziś. Zaskoczył mnie swoim zachowaniem. Przy nim, jakby nie działa moja wysoka pozycja, ani to, co mogłem dzięki niej mieć. Przyparłem go do muru. Chciałem go osaczyć, jego własną bronią. Zaskoczyć go tak, jak on zaskakiwał mnie. Był bezbronny i wiotki, kiedy całowałem go w szatni. Stracił swój cały rezonans i zaciekłość. Bycie w pewnym sensie górującym, mocnym, pewnym, w ustawianiu go do pionu, podniecało mnie bardziej niż myślałem. Jednak byłem zbyt pewny siebie myśląc, że to wszystko, na co go stać. Choć jednoznacznie pokazałem mu, że na mnie leci, on zamiast zaprzeczyć, sam oddał mój pocałunek. Miałem go już w garści, ale nie! Rozwścieczony kotek, stał się w jednej chwili słodką przytulaną. Byłem zdezorientowany. To był chyba pierwszy raz, kiedy ktoś tak zbił mnie z pantałyku.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Poczułem przypływ ogromnej satysfakcji z tego, że jednak potrafiłem go czasem zaszokować. Choć nigdy tego nie przyznawał, coś tam jednak czasem było w stanie wyprowadzić go, z tej wypracowanej, pewnej siebie, postawy.W tamtej chwili poczułem, że chce poznać tego chłopaka. Ale jeśli nie zmienię taktyki, to potoczy się to tak, jak on zadecyduje. Chciałem to ciągnąć, ale chciałem także udowodnić sobie, że to ja będę górą. Przyznałem to, co chciał usłyszeć. Wiedziałem, że muszę to zrobić, aby ruszyć do przodu. Powiedziałem mu, że chce się z nim ostro pieprzyć i mam gdzieś, dlaczego będzie to ze mną robił. Zrobiłem to, bo wiedziałem jedno. Poza tym, że ten chłopak był uparty, nie potrafił ukryć tego, że mu się podobam. Miałem świadomość, że aby zwyciężyło to drugie, wystarczy powiedzieć coś, co pozwoli mu pozostać w jego mniemaniu górą. Coś prostego, co nie określa nic konkretnego.

Tak jak się spodziewałem, Jonghyun cały czas prowadził ze mną jakąś grę. To, co teraz pisze, wskazywało wyraźnie na to, że był znudzony życiem i po prostu zaciekawiony mną. Mylił się jednak uważając, że myślę, że jestem górą. Nic bardziej mylnego. Zawsze wiedziałem, że to on był tym, który mógłby jednym słowem, zmienić sytuacje na swoją korzyść. Tego dnia w szatni, choć byłem ostrożny, to ja miałem nadzieje, że taki układ, jaki on proponuje, pozwoli mi się do niego zbliżyć a nie odwrotnie. Nawet nie sądziłem, że to ja mam myśleć, że jest inaczej.

Kiedy pierwszy raz, przyszedł do mojego domu myślałem, że to będzie tylko seks. Nie wiem. Chyba do pewnego momentu uważałem jeszcze, że się znudzę. Jak zwykle. Sądziłem, że skoro się ugiął, zwyczajnie go przelecę, a on nie będzie w stanie mnie już niczym specjalnym zaskoczyć. Myliłem się. Kiedy chciałem go pocałować, zatrzymał mnie. Chciał ze mną rozmawiać. Rozmawiać... Dlaczego, chciał mnie poznać? Po co pytał? Nigdy nie zdarzyło mi się opowiadać innym o sobie. Nie zdarzyło, bo nikt nie pytał. To, że pytał ,a ja mu odpowiadałem, to burzyło ten układ z szatni. W końcu nie miało nas obchodzić nic, poza seksem. Nie mieliśmy się poznawać. Co prawda zaznaczył, że pyta z czystej ciekawości. Ale jak zwykle, jego oczy mówiły co innego. Jak mogłem zrozumieć kogoś, kto czasem jest do przejrzenia jak biała kartka papieru, a czasem to, że jest taki emocjonalny, gubi nie tylko jego, ale i osoby, z którymi rozmawiał? To było takie inne... namacalne, kiedy to z nim robiłem. Jego gesty, mimika twarzy, uczucia. To wszystko było tak widoczne i podniecające w swojej bezpośredniości. To, że ze sobą walczył, aby tego nie pokazywać, nakręcało mnie, aby sprawić, żeby nie potrafił tego ukryć. Aż w końcu się poddał. Kiedy sam zaczął się o mnie ocierać, mięknąć pod moim dotykiem, tak jakby umierał na tym łóżku z rozkoszy, miałem wrażenie, że jeszcze z nikim nie robiłem tego tak uczuciowo. Jakby to nie był tylko seks, dla seksu. To nowe wrażenie,  było intrygujące i przerażające w pewnym sensie.
 
Poczułem się zawstydzony czytając, jak Jonghyun pojmował seks ze mną. Idealizował mnie w taki sposób, w jaki nigdy na siebie nie patrzyłem. Podobały mu się we mnie, tak drobne, niezauważalne czasem nawet dla mnie, gesty i słowa. Nigdy nie przypuszczałem, że tak uważnie mi się przygląda. Spojrzałem na wpis, który zatytułowany był - Próba teatralna.

<podkład>

Tego dnia zrobiłem coś okropnego. Nawet nie wiem jak napisać to, co teraz czuje. Kiedy na próbie, zobaczyłem jak barman z mojego przyjęcia, podrywa Kibuma, nie wytrzymałem. Nawet nie wiem, po co całowałem te dziewczynę. Dla zemsty? Dla rozładowania emocji? Dla zabawy? Jak mogłem pomyśleć, że coś takiego, będzie dobrym pomysłem, aby wzbudzić zazdrość Kibuma. Wzbudziło za to inne uczucia. Takie, które wszystko zmieniły. Przez które, cały dzień spędziłem w jakimś przypadkowym barze. Mimo muzyki i rozmów innych ludzi, wciąż docierał do mnie jeden, charakterystyczny ton głosu. Ten, który wciąż na nowo mówił mi: Kocham to... jak się uśmiechasz. Odruchowo, na moją twarz wkradł się delikatny, niepoprawny uśmiech, kiedy przypomniałem sobie jego własny uśmiech, kiedy był zawstydzony, lub bardzo szczęśliwy. Kocham sposób, w jaki mówisz o czymś, na czym ci zależy. Kocham tą pasje w twoich oczach, kiedy to robisz. Przejechałem palcem po linii  szkła. On zawsze mnie słuchał. Słuchał tak, jakbym mówił o czymś najciekawszym na świecie, a mówiłem przecież tylko o sobie. O moich głupich marzeniach. O moich niespełnionych fantazjach. Kocham to, że czasem jesteś taki jak ja - zagubiony. I trzymał za rękę. Wiedział, gdy byłem smutny i nie pytał. Zwyczajnie, trzymał mnie za te rękę, a ja nie musiałem nawet o to prosić. A jednocześnie to ty wydajesz mi się dawać mi nadzieje na to, że mógłbym być przy tobie bezpieczny. Chciałem cię chronić. Bo byłeś jak wymarły gatunek. Jak ciepłe światełko w ciemnym i zimnym tunelu. Spotkanie ciebie, to była najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się w moim bezwartościowym, smutnym życiu. Ale co z tego, skoro nigdy nie potrafiłem ochronić cię tak, jakbym chciał, a zawsze zadawałem ci ból, tak jak nigdy nie pragnąłem. Kocham cię. Kocham.. Kocham... Kochasz? Ale czy to nie jest zbyt mocne, zbyt piękne, zbyt wartościowe uczucie, abyś mógł obdarzyć nim właśnie mnie? Czy kocha się właśnie za to? Za szczęście jakie daje ci druga osoba, jakkolwiekby ona nie była? Nawet, jeśli jest dupkiem, jest cyniczna, zadufana w sobie i nie potrafiąca wyrażać emocji? Więc jak mam nazwać to, co poczułem kiedy odchodziłeś tego popołudnia? Jak nazwać to, co poczułem, kiedy płakałeś mówiąc, że straciłeś te wiarę we mnie, o której przed chwilą mówiłeś. Jak osoba, którą kochasz i która napawa cię takim szczęściem, ma prawo zadać ci taki ból? Piłem aby uciec, ale nie spodziewałem się, że mogę przez to zawędrować w całkiem inne miejsca, niż te, jakich oczekiwałem. Uciekałem tak szaleńczo, że w końcu, licząc wszystkie przeszkody, jakie miałem w mojej głowie i nazywając wszystko to, czego nazwać się do tej pory bałem, znalazłem to jedno, przed czym już uciekać w tej chwili nie mogłem. Kiedy to zrozumiałem, wszystko inne straciło sens. Choć z początku jeszcze ze sobą walczyłem, moje starania okazały się tylko ślepymi uliczkami moich wyborów. Kiedy kolejny raz, piłem drinka, w szkle odbijały mi się błyszczące oczy kogoś, kim na pewno nie byłem ja. Kogoś, kto był przy mnie przez tak długi czas, a kogo tak długo nie potrafiłem docenić w sposób, na jaki zasługiwał. Kogoś, kto poruszał moje serce na tysiąc różnych sposobów, kiedy nawet się tego nie spodziewałem. Choć do końca czułem, że to nie możliwe, to jednak stawało się to, z każdą sekundą, coraz bardziej realne. Bałem się tego. Nie wiedziałem, jak mam postąpić, kiedy to zrozumiałem. Gdy Kibum, wraz z Minho i Taeminem, zabrali mnie do domu, wciąż czułem ten ucisk w sercu, który nie pozwalał mi oddychać. Dlatego, to zrobiłem. Mocno zamroczony alkoholem, miałem bardziej rozwiązły język niż planowałem. Chciałem powiedzieć to delikatnie, ogólnie, a padło wprost. Powiedziałem mu wtedy, że go kocham. Mówiłem to szczerze, ale najwyraźniej spaliłem już wszystkie mosty za sobą, aby w tej chwili, moje słowa miały jakąś wartość. Nie uwierzył mi.

Zacisnąłem dłonie na materiale kanapy, tracąc oddech. Co takiego!? On mówił to wtedy szczerze? Nagłe ciepło, które wypełniło moje ciało, zetknęło się z zimnym dreszczem przebiegającym po moich plecach. Przyłożyłem dłoń do ust, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Skąd miałem wiedzieć, że był wtedy szczery? Był pijany. Już nie raz, wyskakiwał mi z różnymi rzeczami tego typu. Jednak zawsze obracał to w żart. Jednak, gdy się nad tym zastanowić, to nie zmieniało faktu, że wtedy, to był też pierwszy raz, kiedy Jonghyun, na głos powiedział do mnie te dwa słowa. Jak mogłem tego nie zauważyć? Może, gdyby nie ta jego późniejsza, desperacka próba udowodnienia mi, że mówi mi prawdę, to pomyślałbym o tym inaczej. Nie potrafiłem tego dalej czytać. Przewróciłem znowu kartki. Jednak nie wiedziałem jeszcze, że następne, co przeczytam, wysadzi to, co już na początku tego wieczoru, zostało podpalone.

Żałowałem czasu, który straciłem,  tkwiąc jak idiota, w swoim żałosnym przekonaniu, że Kibum to dla mnie tylko kolega do seksu. Żałowałem, że nie pamiętam zbyt dobrze naszego pierwszego pocałunku. Ani tego, jakie były nasze pierwsze słowa, kiedy się spotkaliśmy. Jak był ubrany? Jak wyglądały wtedy jego oczy? Żałowałem... a teraz jest już za późno. Zapłaciłem wysoką cenę za swoją głupotę. Na tle nocnego nieba, nad rzeką, Kibum był idealnie takim, jakiego będę chciał go zapamiętać. Naturalny. Wesoły. Nieskrępowany w swoim delikatnym zakłopotaniu. Z lekko zarumienionymi policzkami i niesamowicie błyszczącymi oczami. Ciepły. Cieplejszy niż wieczór i lekka bryza, która owiewała moje ciało. Bardziej kolorowy, niż fontanna padająca z mostu do rzeki. Był zbyt idealny aby tu być. To nie było jego miejsce, To nie było jego miejsce, bo ja tam byłem.
Powiedziałem ci: To była gra Key. Chciałem powiedzieć: Od początku łudziłem się, że to będzie tylko gra.
Byłeś zaskoczony, ale nie chciałeś mi wierzyć. Wiesz, jak ciężkie to było? To, że musiałem w to brnąć? Dlaczego zwyczajnie nie odszedłeś?
Powiedziałem ci: Chyba nie uwierzyłeś w to, że mogłem się w tobie zakochać? Chciałem powiedzieć: Pytasz o miłość? Myślisz, że jak mógłbym się w tobie NIE zakochać? Sam mi powiedziałeś, że tak łatwo przyszło ci mnie kochać. Więc musisz wiedzieć, jakie to było proste, zakochać się w osobie, która uratowała moje bezcelowe życie od zapomnienia. Od szarości. Od sztuczności i braku uczuć. To ty jesteś idealny Kibum, bo w przeciwieństwie do mnie, od początku miałeś to, czego ja nigdy nie posiadałem - serce.
Powiedziałem ci: To była czysta rozrywka, kotku. Byłeś łatwiejszy niż się spodziewałem. Ale mam nadzieje, że zaczerpniesz z tej gry coś dla siebie. Pomyśl o tym tak, Kibum. Być może Bóg chciał żebyś mnie poznał aby w przyszłości nauczyć cię odróżniać ludzi złych, od tych dobrych? Takich którzy się tobą zabawią i takich, którzy stworzą ci pieprzone ognisko domowe. Pomyśl o tym, Kibum. Wiesz dlaczego to powiedziałem? Wiedziałem, że jeśli tego nie powiem, nie odejdziesz. Wiedziałem, że to jedyny słuszny wybór, abyś obrał właściwą dla ciebie ścieżkę. Zasługujesz na szczęście. Na ciepło. Na rodzinę. Zasługujesz na to, żeby w przyszłości nie trafić więcej na kogoś takiego jak ja. Kogoś zniszczonego, kto równie mocno zniszczy ci życie. Chciałem, żebyś mnie znienawidził i przez tą nienawiść, nauczył się, kto jest dla ciebie odpowiedni. Wybrał tego, który będzie w stanie dać ci życie, na jakie zasługujesz.
Powiedziałem ci: Złamane serce powinno się leczyć nienawiścią. Spraw żebym w tych słodkich i niewinnych oczach, widział jak bardzo mnie nienawidzisz. A najlepiej zadbaj o to, by ta nienawiść zaprowadziła cię jak najdalej ode mnie i nigdy więcej cię już ze mną nie spotkała. Bo kiedy to się stanie, nie mogę obiecać ci, że nie zabawie się tym, co nazywasz teraz nienawiścią, jeszcze raz. Powiedziałem to, bo to nie o ciebie się bałem, a o siebie. Bałem się, że jeśli ponownie cię spotkam, nie wytrzymam. Bałem się, że wtedy nie będę w stanie udawać i nie będę już mógł cię ponownie opuścić. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko było mi tamtego dnia puścić twoją dłoń i pozwolić ci odejść. Jednak mimo bólu, wiedziałem, że muszę to zrobić. Bo właśnie dlatego, że cię kocham Kibum, pozwoliłem ci odejść.

Po moim policzku spłynęły pojedyncze łzy. Spoglądałem tępo w kartkę papieru przede mną i miałem wrażenie, że już dawno przestałem w ogóle oddychać. W swoim bezruchu, czułem ciężki, zaciskając się ból w moim sercu. Jedna z łez, spadła na stronę w zeszycie, tuż obok ostatniego zdania, które przeczytałem. To było już wszystko. Nie musiałem, nie chciałem, nie potrafiłem, przeczytać już więcej. Powoli, do moich myśli, zaczęły dochodzić przebłyski świadomości. Cały ten czas, kiedy byłem z daleka od Jonghyuna, czułem żal i smutek. Ale w tej chwili, teraz, do mojego serca doszła nowa emocja - rozpacz. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że cały wcześniejszy czas, jaki poświęciłem opłakiwaniu tego, jak zostałem skrzywdzony przez Jonghyuna, było niczym, w chwili, kiedy dowiedziałem się, że to nie jego, a siebie powinienem opłakiwać. Bo się poddałem. Bo niczego nie zauważyłem. Bo byłem taki naiwny. Bo płakałem, wtedy kiedy on także płakał? To nie tak, że się obwiniałem. Ale czułem, że już dłużej tego nie zniosę. Już dłużej nie zniosę uciekania i postępowania według scenariusza, jaki napisał mi Jonghyun. Kiedy 3 lata temu, przeżyłem upadek na dno - płakałem. Ale teraz czułem, że zwyczajnym płaczem tego nie zduszę. Teraz, miałem możliwość, aby to z siebie wyrzucić. Kiedy zdałem sobie sprawę, jak szybko moja rozpacz wyzwala mnie złość, wściekłość, że on mnie okłamał, poderwałem się z miejsca. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na zegarek. Było grubo po 3 w nocy. Wyjrzałem przez okno na ogród. Na parkiecie bawiła się już tylko niewielka liczba gości. Nigdzie nie dostrzegałem Jonghyuna. Jeśli go tam nie było, musiał znajdować się w swoim pokoju. Przemierzyłem znajomą mi drogą przez piętro, na którym znajdowało się lokum chłopaka. Czując narastający we mnie żal i cichą wściekłość, nie zatrzymałem się nawet przed wejściem, aby zapukać. Wparowałem ostentacyjnie do pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami. Od razu dostrzegłem przed sobą Jonghyuna, który zaskoczony, zamarł w czasie czynności rozwiązywania krawata. Zacisnąłem usta i dłonie. Jonghyun nawet nie zrobił uniku, kiedy moja pięść, zetknęła się z jego policzkiem. Sam byłem zaskoczony siłą, jaką udało mi się włożyć w ten cios, oglądając jak Jonghyun zatacza się kilka kroków do tyłu, po moim uderzeniu. Kiedy się wyprostował, wyglądał jednak tak, jakbym tylko go musnął. Dotknął swojej szczęki i uśmiechnął się kpiarsko.
- Nigdy nie podejrzewałem, że kiedykolwiek mógłbyś kogoś uderzyć - zażartował. - Ale w sumie to ja. To zmienia postać rzeczy.
- Jak mogłeś!? - krzyknąłem, kompletnie tracąc panowanie nad emocjami.
- Jak mogłem, co? - spojrzał na mnie, a po chwili na to, co trzymałem w dłoni.
Jego mina zmieniła się w jednej chwili.
- Skąd...? Jungah - powiedział jednocześnie.
- Tak! Powiedziała mi o wszystkim! O wszystkim tym, co ty przede mną ukryłeś!
Jego źrenice momentalnie się rozszerzyły.
- Czytałeś? - powiedział wolno, jakby nie to, że znam prawdę a to, że poznałem jego uczucia, było w tej chwili najważniejsze.
Zacisnąłem usta, rzucając w niego pamiętnikiem. Złapał go zaskoczony, ale wciąż to przerażenie, było główną emocją, która grała na jego twarzy.
- Kiedy zaczynałem, czułem się z tym źle, ale kiedy skończyłem, już się tak nie czuje! Ty dupku! Pytam po raz kolejny, jak mogłeś!?
Zacisnął usta. Przez chwile, mierzył się ze mną wzorkiem, ale tym razem, to ja wygrałem te niemą bitwę.
- Zrobiłem to, co musiałem. To... nie byłem przygotowany na taką rozmowę. Nie tak szybko. Nie wiem, co powiedzieć.
- Najlepiej prawdę! A może nie potrafisz już być szczery!?
Czułem się rozżalony. Było zimno, ciężko.
- Więc, co chcesz usłyszeć? - spytał szorstko. - Dlaczego to zrobiłem? Chyb znasz odpowiedź, skoro czytałeś mój pamiętnik.
Jego opanowany, ściszony głos, doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie zareagował tak, jak podświadomie oczekiwałem. Nie rzucił się na mnie, dziękując Bogu, że dowiedziałem się wreszcie prawdy. Nie powiedział, że mu przykro, ani jak bardzo za mną tęsknił. Jakby przez te trzy lata własnego, innego życia, zmienił się w osobę, którą chciał się stać, kiedy kazał mi się nienawidzić.
- Uważasz, że co bym zrobił, gdybym dowiedział się prawdy? Myślisz, że zależało mi na twoich pieniądzach czy pozycji? Uważasz mnie za aż tak płytkiego?
- Nie uważam tak. Myślę, że gdybym ci to powiedział, tego wieczoru zechciałbyś zostać. To był więc główny powód, aby ci tego nie mówić.
- I masz racje! Nie zostawiłbym cię! - pisnąłem. - Masz pojęcie na czym polega związek, Jonghyun!? Związek to więź! To bycie razem na dobre i złe! Na dzieleniu wspólnie szczęścia i wspieraniu się, kiedy jest cholernie ciężko! Na zrozumieniu! Na bezgranicznym zaufaniu! Ale na pewno nie na tchórzostwie! - spojrzałem mu głęboko w oczy. - Ty  tchórzu! Łatwiej było ci mnie zostawić, niż przyznać, że mnie potrzebujesz?
- Nie rozumiesz tego - powiedział oschle. - Zrobiłem to właśnie dlatego, że cię potrzebowałem. Uważasz, że mógłbym żyć, skazując cię na pewny brak przyszłości, będąc ze mną? Oglądając, jak z każdym dniem, twój blask umiera, przez moje błędy? Potrzebowałem widzieć cię szczęśliwego. Tylko tak byłem w stanie stawić temu wszystkiemu czoło. Tak mogłem znajdować w sobie siłę, aby dalej walczyć. Wiedząc, że ty, masz przed sobą przyszłość.
- Wiec uważasz, że postąpiłeś dobrze?
- Nie żałuje tego, co zrobiłem.
- Co takiego? - spytałem, zaskoczony.
Nie sadziłem, że Jonghyun powie coś takiego. Myślałem, że będzie całkiem inaczej. Myślałem, że on wcale tego nie chciał?
- Spójrz na siebie – powiedział. - Na to, kim teraz jesteś. Spełniłeś swoje marzenia. Wyjechałeś za granice i zdobyłeś niesamowite doświadczenie oraz pozycje pracy. Masz rodzinę. Osoby, które cię kochają. Patrząc na ciebie teraz wiem, że zrobiłem dobrze.
Poczułem, jak moje oczy robą się mokre. Ten idiota niczego nie rozumiał.
- A jakie to ma znaczenie, kiedy czuje się niekompletny!? - krzyknąłem, zaciskając usta i patrząc mu prosto w oczy. - Myślisz, że jestem spełniony? To nie prawda. Jestem bardziej rozbity niż kiedykolwiek. Uważasz, że w Nowym Jorku byłem szczęśliwy? Nie byłem! Jaką wartość miało to wszystko, co tam osiągnąłem, skoro nie mogłem się tym podzielić, z osoba która kocham? Jakie znaczenie, miała nagroda za pierwsza własną kolekcja, skoro nie mogłem ci jej pokazać? Jakie szczęście, mogłem przeżyć, spacerując po ulicach Nowego Jorku, skoro nie mogłem iść tą droga z tobą? Każdego dnia budziłem się z pustką w sercu czując, że żaden z moich dotychczasowych sukces, nigdy nie sprawi, że kiedykolwiek będę mógł wstać rano i nie czuć tej pustki!?
Zapadła cisza. Poczułem się słabo, kiedy to wreszcie wykrzyczałem. Wyrzuciłem z siebie ten opis smutku i żalu, jaki do tej pory przepełniał moje serce. Spuściłem wzrok, ukrywając się pod potarganymi włosami. Przyłożyłem wierzch dłoni do policzka, ocierając łzy i przymykając na chwile powieki. W tle słyszałem, jak za oknem orkiestra gra jakąś wolną, delikatną melodie. Kiedy otworzyłem ponownie powieki, zobaczyłem przy swoich butach, parę innych. Podniosłem lekko spojrzenie i napotkałem ciemne tęczówki Jonghyuna.
- Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej to ja także tęskniłem. Najbardziej przez pierwsze pół roku. Wtedy, kiedy kazałem ci odejść, przeklinałem się za to, jak cię skrzywdziłem, ale czułem jednocześnie, że zrobiłem dobrze. To nie tak, że cię nie potrzebowałem. Jednak to co czułem, starałem się w sobie zdusić jak najbardziej mogłem.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tej nocy tego, co napisałeś w swoim pamiętniku? – spytałem drżącym głosem, a on pogłaskał mnie po policzku ,uśmiechając się lekko. - Nawet w najśmielszych snach, nie wyobrażałem sobie, że mógłbym od ciebie coś takiego usłyszeć.
- Wiesz dlaczego.
- A teraz wszystko jest inaczej.
- Nie wszystko.
- Masz racje. To zabawne - uśmiechnąłem się gorzko. - Uważasz, że zmieniłem się na lepsze, a tymczasem płacze, jak ta sama słaba osoba sprzed lat.
- Przeciwnie. Cieszę się, że płaczesz. Zawsze, to twoją wrażliwość, ceniłem w tobie najbardziej.
- A jednak wciąż uważasz, że postąpiłeś wtedy dobrze.
- Postąpiłem zgodnie ze sobą.
- Tak? Więc dlaczego uprawiałeś ze mną wczoraj seks? 
Jonghyun odwrócił lekko wzrok, odsuwając się nieznacznie. Tak myślałem. Wciąż uważał, że powinien tkwić w tym układzie, który zaczął.
- Zapomnij, cokolwiek teraz nie powiesz to niczego nie zmieni. Pisałeś, że mnie kochasz. Ubzdurałeś sobie to idiotyczne pojęcie miłości i do tej pory nie dorosłeś do tego, aby zrozumieć na czym ono naprawdę polega. Tu się różnimy. Inaczej rozumiemy to uczucie.
- Więc co teraz? – spytał cicho.
- Potrzebuje przestrzeni - szepnąłem. - Muszę to wszystko przemyśleć.
-Rozumiem.
Nie byłem gotowy na dzisiejszy dzień. Nie byłem gotowy, ponownie wracać do przeszłości. Jednak, czy to miało jakieś znaczenie, skoro przeszłość zadecydowała za mnie inaczej? I choć czułem na sobie, poranne promienie wschodzącego słońca, miałem wrażenie, że moja droga, przejdzie jeszcze wiele, za nim przestanie, wciąż przecinać swoją prostą, ścieżkami ludzi z mojej przeszłości.
____________________
Wiem. Późno dodałem ten rozdział. Postaram się poprawić. Mam nadzieje, że po tym, ostatecznie, już nikt nie ma złej opinii o Jonghyunie. Cieszę się, że wreszcie mogłam wam o tym napisać, bo strasznie przeżywałem, że tylko ja i on, znamy ten jego mały sekrecik. Teraz znacie go wszyscy i mam nadzieje, że napiszecie mi, czy tak to sobie wszystko wyobrażaliście, czy mieliście inne teorie.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Kiedy zdajesz sobie sprawę, że twoim przeznaczeniem, było zniszczyć czyjeś życie, czy ty sam, będziesz jeszcze w stanie z tym żyć?

Na swój wielki dzień, Jungah zaprosiła wszystkich. Dosłownie. Zaprosiła Minho, który rzekomo jest ich jakimś wielkim przyjacielem. Ten nie odmówił, więc jak się spodziewałem, pociągnął ze sobą Taemina. Kiedy Jungah się o tym dowiedziała, znając sytuacje chłopaka (naprawdę nie wiem, skąd ona to wszystko wie!?) zaprosiła też jego siostrę.
Ślub był elegancki i pełen przepychu. Wystrój i atmosfera, pasowały idealnie do Jungah. Czułem pewnego rodzaju dumę, kiedy zobaczyłem ją, zmierzającą pod wybudowany specjalnie na te okazje, ołtarz. Choć siostra Jonghyuna była jak zwykle wyrafinowana, to i tak udzieliła mi się sentymentalna aura tej chwili. W pewnym sensie, kobieta wyglądała na szczęśliwą i spełnioną. Jakby osiągnęła jakiś etap życia, który dawał jej określoną pozycje i perspektywy na przyszłość. Bezpieczeństwo i stabilność. Kiedy uśmiechnęła się do mnie przelotnie, odwzajemniłem jej wyraz twarzy, z nie udawanym, przyjaznym uczuciem.
Nie było dla mnie zaskoczeniem, że jednym ze świadków był Jonghyun. Po naszej dzisiejszej rozmowie, kiedy zbudziłem się rano w jego biurze, nie potrafiłem przebywać z nim w jednym miejscu. Mimo wszystko, on również, choć lekko spięty, wydawał mi się być dzisiaj szczerze szczęśliwy. Uścisnął dłoń swojej siostry, kiedy ta go mijała, a ona pogłaskała go wolną dłonią, po policzku, uśmiechając się promiennie. Nigdy nie potrafiłem doszukać się w obojgu z nich fałszu, jeśli chodzi o wzajemne relacje. Fakt, oboje byli strasznie pewni siebie i irytowali mnie na wszystkich możliwych płaszczyznach, ale nie mogłem nie przyznać, że łączyła ich naprawdę mocna, prawdziwa więź. Byli namacalnym przykładem rodzeństwa idealnego. Zresztą tak samo jak Taemin i Sooyung. Czasem, kiedy patrzyłem na te dwie pary żałowałem, że sam nie mam rodzeństwa.
Kiedy zaczęło się przyjęcie, po części oficjalnej, zacząłem szukać pomysłu, jak szybko się z niego wykręcić. Jedyne, co mnie tu jeszcze trzymało, to team Lee, który wydawał się na swój sposób cieszyć, chwilą pewnego rodzaju wolności, wśród dużej ilości ludzi.
- Kibum - złapała mnie za rękę Sooyung. - Twoja suknia ślubna jest wspaniała! Kiedy będę brała ślub, musisz także taką dla mnie zaprojektować!
- Zrobiłbym to, nawet gdybyś się nie zgodziła - zaśmiałem się.
Spojrzałem na Onewa. Wyglądał jak agent FBI, który właśnie pilnuje ważnej osobistości. Nie odstępował dziewczyny na krok i wydawał mi się być przesadnie opiekuńczy.
- Jesteś strasznie spięty - zwróciłem się do niego.
- Nigdy nic nie wiadomo - odpowiedział stanowczo.
Przewróciłem oczami.
- Onew, on ma racje - poparła mnie siostra Taemina. - Rozluźnij się.
Kiedy tylko chłopak usłyszał jej głos, jego mina zmieniła się o 180 stopni. Zrobił się głupiutko milutki i lekko zakłopotany. Uśmiechnąłem się kpiąco. Rany. Ten gość totalnie wpadł! Moje wcześniejsze przypuszczenia względem niego, były na bank prawdziwe. Przysunąłem się bliżej Sooyung.
- Może nie powinienem, ale czuje się odpowiedzialny, aby uświadomić ci, że twój policjant na ciebie leci - powiedziałem ściszonym głosem.
Sooyung zastygła z napojem w dłoni. Przeniosła na mnie lekko rozbiegane oczy.
- Echem... to nie tak - zaczęła. - Onew to mój przyjaciel.
- Serio? A nie jest raczej w przeciwnej drużynie? W końcu, jego zadaniem jest posadzenie twojego ojca?
Pokręciła głową.
- Pomaga mi. Jest miły i chce tylko sprawiedliwości. To tak, jak ja. Razem szukamy odpowiedzi w dokumentach ojca.
- Może... - przeciągnąłem. - A może jest dla ciebie taki słodko pomocny, aby ugrać dla siebie jakieś korzyści?
Dziewczyna objęła ręką ramie i spuściła wzrok.
- On nie jest taki.
- Ja tylko się o ciebie martwię - powiedziałem ostrożnie. - Może i jego intencje są czyste, ale chce żebyś miała otwarte oczy, tak na wszelki wypadek.
Przeniosła ponownie wzrok na moją twarz.
- Ok... wiem - uśmiechnęła się.

***

- Co jest dziś z tobą nie tak, Jonghyun? - zapytała mnie Jungah, kiedy wyrwała się wreszcie od ciągle nowych ludzi, którzy składali jej gratulacje i prawili komplementy.
- Wydaje ci się.
Wypiłem łyk alkoholu, którym napełniona była moja szklanka.
- Jasne - przewróciła oczami. - Przepraszam, ale wiem, kiedy pijesz dla rozluźnienia, a kiedy dlatego, że masz problem.
- Mogłabyś zwyczajnie cieszyć się swoim ślubem? - uśmiechnąłem się do niej pytająco.
Przeszyła mnie jednoznacznym spojrzeniem. Zauważyłem kolejny raz Kibuma. Tym razem rozmawiał z siostrą Taemina. Upiłem kolejny łyk swojego uspokajacza. Oczywiście szybko tego pożałowałem, zapominając jak spostrzegawcza jest Jungah.
- Znowu coś z Kibumem? - spytała.
Popatrzyła przed siebie. Kiedy wzrok jej i chłopaka się spotkały, wydawał się być normalny. Jednak, gdy zauważył, że stoję obok niej, zarumienił się i wyraźnie tym zły, odwrócił swoją twarz. Oczy Jungah zwęziły się i przeniosła wzrok na mnie.
- On też nie jest normalny... - zastanowiła się, wpatrując we mnie, jakby chciała tym pomóc sobie pozbierać fakty. - Ty jesteś zestresowany i unikasz jego wzroku. On się rumieni i nie ma odwagi utrzymać na nas swojego spojrzenia. Zaraz, zaraz... Czy wy...? - jej oczy się rozszerzyły, przez chwile to analizowała, aż w końcu, na jej usta wkradł się zwycięski uśmieszek. - Coś między wami zaszło!
Kiedy prawie to wykrzyczała, zakrztusiłem się alkoholem. Niemal zamknąłem jej usta dłonią, aby ją uciszyć. Ta jednak szybko mi się wyrwała.
- Ha ha - zaśmiała się, wyraźnie ożywiona. - Wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie!
- Fajnie, że ci się to podoba - odparłem kpiąco.
- A tobie nie! - spojrzała na mnie zaskoczona. - Ale co? Co teraz?
- Nic - rzuciłem obojętnie.
- Jak to nic? - oburzyła się.
- Oboje doszliśmy do tego, że to był błąd.
- Słucham!? - znowu podniosła głos.
- Ja byłem zdenerwowany na ojca, on zestresowany chorobą matki i brakiem porozumienia ze swoim chłopakiem.
- Ja nie mogę.. - otworzyła szeroko usta, przeczesując włosy. - Jesteście totalnymi kretynami!
Odwróciłem wzrok.
- I ty mi mówisz, że mam się nie wtrąć? - kontynuowała.
Popatrzyłem na nią ponownie.
- Nie rób tego.
Chciała mi coś powiedzieć, ale kolejna osoba, chciała jej pogratulować, ciągnąc ją za rękę, w kierunku jej męża. Kiedy odchodziła, jej spojrzenie było zagadkowe. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że muszę ją mieć na oku. Nie wierzyłem, że dostając taką informacje, zwyczajnie mnie posłucha i da sobie spokój.

***

Kiedy Kibum wreszcie zostawił mnie samego z Sooyung, dziewczyna zrobiła się trochę dziwna. Nie słyszałem całej rozmowy, jaką poprowadziła z przyjacielem, bo chciałem dać jej trochę swobody. Jednak czułem że coś ją teraz trapi.
- Wszystko w porządku? - spytałem.
- Tak - odpowiedziała, jakby zdziwiona, że pytam.
- Jesteś rozkojarzona.
- To przez ten ślub. Jestem po prostu zaintrygowana.
- Ślubem?
- Miłością.
Uśmiechnęła się do mnie lekko. Stanęła tuż obok i spojrzała na tańczącą parę młodą.
- Nie byłaś nigdy zakochana? - zainteresowałem się.
- Nie. Jakoś nigdy nie wierzyłam w miłość.
- Dlaczego?
Posmutniała, kiedy spytałem.
- Od dawna widziałam, jak źle układa się w małżeństwie moich rodziców. Nigdy nie wydawali mi się w sobie zakochani... Może na początku, kiedy byliśmy bardzo mali. Ale i tak odkąd pamiętam, miałam wrażenie, że ciągną ten związek, tylko dla podtrzymania rodziny.
- Może kochali się po prostu na swój sposób? - próbowałem ją pocieszy.
- Może... - szepnęła. - A może to u nas dziedziczne. Może nie umiemy kochać.
- Jak to?
Spojrzała na mnie, jakby bała się, że urazi mnie tym, co chce teraz powiedzieć.
- Szczerze mówiąc, nie ufam do końca mężczyznom. Spójrz na mojego brata? Minho skrzywdził go kiedyś tak bardzo i teraz znowu to robi. To samo tyczy się zresztą Kibuma. Jak mam wierzyć, że facetom można ufać, skoro nawet mój ojciec mnie zostawił?
- A ja? - spytałem, lekko się czerwieniąc. - Mnie też nie znosisz?
Uśmiechnęła się wyraźnie zakłopotana.
- To nie tak... - szepnęła. - Ty jesteś inny.
- Cieszę się! – przyznałem, z radości zbyt ostentacyjnie.
Zawstydzony, ukryłem twarz w kołnierzyku koszuli. Sooyung jednak, wyraźnie spodobała się moja reakcja, bo zaśmiała się lekko rozbawiona i złapała mnie za rękę.
- Zatańczymy?
- Ach... - zająknąłem się. - Kiedy, ja nie umiem...
- Bez przesady, każdy umie!
Pociągnęła mnie na środek parkietu. Po chwili, już czułem jak kładzie jedną dłoń na mojej piersi a drugą na ramieniu. Jej czułe, pełne radości spojrzenie, nie pozwoliło mi, nie ulec jej prośbie. Sprawiało, że chciałem zatańczyć, nawet jeśli miałem zrobić z siebie głupka. Czułem się stremowany, kiedy dotknąłem jej tali. Za każdym razem, kiedy z nią byłem, wciąż zaskakiwało mnie to samo uczucie. Jakbym pierwszy raz obejmował dziewczynę. Dotykał jej. Rozmawiał z nią. Moje serce niemal wyskoczyło mi z piersi, kiedy jej usta znalazły się w zagłębieniu mojej szyi. Przytuliła się do mnie delikatnie, a ja miałem wrażenie, że ona staje się dla mnie, co raz bardziej, czymś drogocennym. Czymś, co chciałbym chronić całe życie.

***

- Nie rozumiem - powiedziałem w końcu, niepewnie. - Dlaczego zgodziłeś się mnie tu zabrać?
- A dlaczego nie - odpowiedział obojętnie Minho.
Westchnąłem. Jak zwykle nie doczekałem się jasnej odpowiedzi. Minho oznajmił mi nagle rano, że idziemy na ślub, ale nic więcej nie chciał mi wytłumaczyć. Spojrzałem na tańczącą Sooyung. Wydawała się szczęśliwa tym przyjęciem, ale nie mogłem nie zauważyć, że wkurza mnie, ten jej nadopiekuńczy policjant.
- Co za palant... - szepnąłem, sam do siebie.
- Kogo masz na myśli? - odezwał się Choi.
Oczywiście jak trzeba, to mnie ignorował. Ale jak chciał, to potrafił słuchać.
- Twój "kolega" - zakpiłem.
- O co ci chodzi?
- Jakbyś nie widział. Przywala się do mojej siostry.
- Tylko tańczą - sprostował.
- Tak? A to macanie, wychodzi mu tak całkiem przy okazji.
- Jest za nią odpowiedzialny. To nasza praca.
- Tak? Jakoś ty mnie nie przytulasz, ani nie próbujesz poprawić mi nastroju - powiedziałem, za nim zdałem sobie sprawę, że to było głupie.
Zagryzłem wargę, uświadamiając sobie swój błąd. Minho lekko się spiął i odwrócił wzrok.
- Idę do łazienki - rzuciłem, czując się lekko niezręcznie.
- Lepiej, żebym nie musiał cię szukać – odpowiedział oschle.
Odwróciłem się i przewróciłem oczami. W domu panowała całkowity spokój. Kiedy już miałem wchodzić do pomieszczenia, coś przykuło moją uwagę. Wyraźnie, ktoś znajdował się po drugiej części ogrodu. Zaciekawiony, udałem się w tamtym kierunku.
- Gdzie ty idziesz? - dobiegł mnie głos Minho.
Chłopak stał w dość sporej odległości ode mnie.
- Jejku. Chciałem tylko coś sprawdzić - oburzyłem się lekko, zdając sobie sprawę, że za mną poszedł.
- Co?
- Ktoś tam chodzi.
- Złodziej?
Pogratulowałem mu ironicznie, w myślach, policyjnej dedukcji. Nagle jego wzrok się zwęził. A potem usta szeroko otworzyły. Chciałem się obrócić i sprawdzić, co go tak zaskoczyło, ale wtem, poczułem pociągnięcie do tyłu. Ktoś przycisnął mi dziwnie pachnącą szmatkę do nosa, a potem była już tylko ciemność.

***

Nie wiem jak długo mnie wieźli. Kiedy się obudziłem, czułem zimno. Zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie porwał. Leżałem na jakiejś chropowatej, chłodnej powierzchni. Słyszałem dochodzące do mnie głosy, ale nie wiele z nich rozumiałem. Jednak, gdy wśród różnych barw, rozpoznałem tą, która należała do Minho, zacząłem zmuszać moje bolące i rozluźnione od leku ciało, do pełnego obudzenia się. Powoli, rozchyliłem ciężkie powieki. Miałem wrażenie, że głowa zaczęła mi od tego pękać jeszcze bardziej, niż wcześniej. Swoim wzrokiem, napotkałem kilkanaście par ciemnych buntów, które zbliżały się w moją stronę.
-  No, no, no - usłyszałem głęboki ton głosu, tuż za sobą. - Kiedy moi ludzie, powiedzieli mi, z kim będę miał dzisiaj przyjemność, prawie umarłem ze śmiechu.
Mężczyzna, który mówił, wydawał mi się ironiczny i pewny siebie. Zwilżyłem usta i z całych sił, powiodłem resztkami silnej woli, swoim spojrzeniem ku górze. Kiedy mój zamglony wzrok, napotkał wreszcie przed sobą Minho, poczułem się jeszcze gorzej. Chłopak stał w obstawie dużej ilości mężczyzn, ubranych w skórzane stroje i pałających równie kpiącym wyrazem twarzy, jaki pewnie malował się na twarzy ich szefa. Jeden z nich trzymał Minho, za jego wykręcone do tyłu ręce. Choi wyglądał chłodno, ale równocześnie w wyważony sposób. Nie był przestraszony, ale nie wydawał się też być spokojny.
- Więc oboje doświadczyliśmy dziś zaskakującej niespodzianki - powiedział, bez cienia emocji, Minho. Popatrzył niby przypadkiem w dół, ale gdy napotkał moje spojrzenie, momentalnie podniósł swoje, znów na człowieka za mną. Chyba nie chciał, aby ktoś zauważył, że się obudziłem.
- Jest czysty? - spytał swoich podwładnych.
- Zabraliśmy mu broń i nadajnik – powiedział jeden z nich.
- Wiesz Minho - zaśmiał się mężczyzna. - Lubię cię. Naprawdę. W końcu, kiedyś mieliśmy razem parę miłych spotkań. Ale żeby chronić mojego wroga? Ajjj... to się nie godzi.
- Nie chronię twojego wroga - odpowiedział mu stanowczo.
- Czyżby? - zakpił. - Fakt. Słyszałem, że ścigasz Lee, ale patrząc na twoje dzisiejsze zachowanie, jakoś nie wydajesz się być pomocny, przy wymierzeniu mu kary. Mogłeś sobie oszczędzić tej próby bijatyki w miejscu publicznym.
Minho zacisnął usta, ale nie odwrócił wzorku. Jego oczy były zacięte. Zauważyłem, że znajdujemy się w jakiejś bardzo dużej i wysokiej, metalowej szopie. Czułem się odrętwiały i oziębiony. Chłodne powietrze, napływające ze szpar w pomieszczeniu, co chwile owiewało moje ciało. Miałem ściśnięte gardło. Chciałem spróbować nabrać trochę powietrza w płuca, ale to był błąd. Moje ochrypnięte struny głosowe, zwróciły uwagę pozostałych osób w pomieszczeniu. Kiedy wydałem niekontrolowany dźwięk, poczułem przerażenie, a moje dolna warga zadrżała. Twarz Minho także momentalnie się zmieniła.
- Och, dzień dobry Śpiąca Królewno! - usłyszałem ponownie głos zza siebie.
Kilka osób, które stały obok Minho, podeszło do mnie i za łańcuch, okręcony wokół moich nadgarstków, podniosło mnie do pionu. Kiedy zmieniłem położenie ciała, poczułem jak kręci mi się w głowie, a wszystko z żołądka, podchodzi mi do gardła. Zatoczyłem się, ale choć zamroczony, stanąłem niepewnie na dwóch nogach. Ktoś dotknął mojej twarzy, a następnie uniósł ją za podbródek do góry. Zwęziłem spojrzenie, aby lepiej widzieć. Kiedy to zrobiłem, ujrzałem przed sobą twarz starszego mężczyzny, którą zdobiło kilka blizn. Uśmiechał się do mnie z prześmiewczym, przyjaznym, wyrazem twarzy.
- Jedno muszę przyznać Lee - powiedział mężczyzna. - Głowy do interesów nie ma, ale dzieci to on robić umie. Taki śliczny... Aż przepełnia mnie ciekawość, jak wygląda jego siostra!
Kiedy tylko wspomniał o  Sooyung, moje usta otworzyły się w głośnym proteście złości. Wyszło to jednak mniej przerażająco niż zamierzałem. Mężczyzna zaśmiał się na moją reakcje.
- Witaj. Jestem Chu Soo - szepnął, tuż przy mojej twarzy. - Nie sądzę, że ojciec ci o mnie wspominał. Mylę się?
Odwróciłem od niego twarz. Więc to był wspólnik ojca, we własnej osobie. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Jak powinienem odpowiedzieć? Jeśli powiem, że nic nie wiem, czy ten człowiek mnie wypuści? Nie. Marne szanse. Widziałem już zbyt wiele... Powinienem kłamać? Ale, co zyskam mówiąc, że znam prawdę? Jeśli ich złapią, to będę znowu podejrzany. W końcu Minho wszystkiego słuchał. Odnalazłem go wzrokiem. Kiedy to zrobiłem, jego oczy lekko straciły swój wyraz. Jak powinienem o nim myśleć? Czy uważać go za sprzymierzeńca czy wroga?  Nic mi nie mówiło to, jak na mnie patrzył. Kątem oka dostrzegłem, jak twarz mężczyzny przy mnie, zmienia się. Wyglądał jakby właśnie na coś wpadł.
- Mam dla ciebie propozycje Minho - powiedział. - Zapomnisz, co tutaj widziałeś, a ja cię wypuszczę. Powiesz tylko, że niestety, ale nie udało ci się odyskać waszego małego zakładnika. Zdarza się - wzruszył ramionami.
Moje źrenice momentalnie się rozszerzyły. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Poczułem, że zimny pot oblewa mój kark. To byłby idealny układ dla Minho. Nie musiałby brudzić sobie rąk, a odhaczyłby jedną osobę o nazwisku Lee, ze swojej listy, osób do wykończenia. Wlepiłem swój przerażony wzrok w chłopaka. Szukałam oznak jego decyzji. Jednak, czy już nie znałem odpowiedzi?
- Chyba mnie nie doceniasz - usłyszeliśmy nagle głos chłopaka. - Mam gdzieś, co robisz sobie na co dzień, z resztą twojej bandy. Chce złapać Lee. Chce go ukarać. Ale zrobię to na swój sposób. Własnoręcznie. Wybacz, ale nie przewiduje twojej pomocy w dokonaniu tego, co zacząłem.
Nie wiem, co czułem bardziej, kiedy to powiedział. Zaskoczenie, czy coś na znak ulgi? Wiary, że może Minho nie zostawi mnie tu samego? Nawet jeśli miało to oznaczać, że zemści się na mnie i tak, później.
- Interesujące... - uśmiechnął się tajemniczo Chu Soo. Wbrew mojemu przekonaniu, nie wyglądał na rozczarowanego odpowiedzią Minho. - Kim ten chłopak dla ciebie jest?
Teraz oboje zamarliśmy. Mój słaby oddech znowu stanął mi w piersi. Jak ten człowiek wysnuł taki wniosek?
- Co masz na myśli? - zadał bezpieczne, nic nie mówiące pytanie, Minho.
- Ty już wiesz, co - zakpił Chu Soo. - Najpierw jak idiota, rzucasz się przed niego, kiedy mój człowiek, próbuje go zabić. Przed godziną, na przyjęciu, niczym super bohater, starasz się go uratować za wszelką cene. A teraz? Twój poruszony wzrok, który tak próbujesz ukryć, jest bardziej widoczny niż myślisz.
- Masz omamy - odpowiedział mu zimno, Choi. Jednak, nie był już taki pewny siebie, jak wcześniej.
- Tak?
Kącik ust mężczyzny uniósł się ku górze. Zdjął mi łańcuch z rąk. Za nim zdążyłem zrozumieć, co się dzieje poczułem, jak coś ostrego, przecina jednym szarpnięciem, skórę na moim nadgarstku. Krótki, nagły ból, jakiego doświadczyłem i następujące po tym pieczenie oraz dotyk, ciepłej krwi, jaka zaczęła delikatnie spływać wzdłuż mojej ręki sprawiło, że ponownie zakręciło mi się w głowie. Upadłem na kolana. Jednak Chu Soo zacisnął dłoń na mojej ręce, wyciągając ją do góry. Usłyszałem jak Minho coś krzyczy i jak kilku z mężczyzn wymierza mu bolesne uderzenia, aby go uciszyć.
- Co ty wyprawiasz? - warknął Minho, kiedy pozwolono mu mówić. Miał przyśpieszony oddech i był wyraźnie wściekły.
- A ty? Dlaczego jesteś taki zły? Przecież to syn człowieka, który zabił ci ojca? Powinieneś być szczęśliwy z jego cierpienia?
- Bawi cię to? - syknął w odpowiedzi chłopak.
- Tak - zaśmiał się Chu Soo. - Ale skoro ty nie chcesz mówić, spytam jego.
Mężczyzna znów na mnie spojrzał, uśmiechając się szeroko.
- Taemin - zwrócił się do mnie bezpośrednio. - Co cię łączy z Minho?
Zacisnąłem usta i ponownie odwróciłem twarz. Co miałem mu odpowiedzieć? Przecież to jasne, że Choi mnie nienawidzi. W jakim celu chciał abym przywoływał przeszłość? Teraz to nie miało znaczenia. Mężczyzna złapał mnie za brodę i zmusił do spojrzenia na siebie.
- Zapytam jeszcze raz - powiedział ostro, po czym wbił mi ostrze noża, ponownie w nadgarstek, tworząc na nim drugi ślad. Nie udało mi się powstrzymać syknięcia z bólu, kiedy to zrobił. - Co cię łączy z Minho?
Czułem, że musze mu odpowiedzieć, jeśli chce dalej żyć.
- Byliśmy kiedyś razem... - powiedziałem, przez zaciśnięte zęby.
Chu Soo wyglądał przez chwile, jakby był realnie zaskoczony. Po czym tylko ponownie się roześmiał. Odgarnął mi trochę włosów z twarzy. Jego dotyk napawał mnie obrzydzeniem.
- Spójrz na niego - odwrócił moją głowę a mój wzrok spotkał się z Minho. Chłopak nie był już ani trochę opanowany. Jednak jego rozszerzone oczy, kiedy na mnie spoglądał, nie sprawiały, że rozumiałem, co czuje. - Kochałeś go?
Moje serce przyspieszyło.
- Przestań - krzyknął Choi, ale jego głos został stłumiony, pięścią w brzuch, którą wymierzył mu jeden z mężczyzn. Jednak chłopak nie przerwał kontaktu wzorkowego między nami. Czując metal na swojej szyi, nie mogłem grać na czas.
- Tak - powiedziałem ochrypłym głosem.
- A teraz?
To pytanie wbiło mi nóż w plecy.
- Odpowiedz - zadrżałem, kiedy mężczyzna szepnął tuż przy moim uchu.
Minho co chwile wyrywał się z objęć ludzi Chu Soo. Czułem się jakbym miał za chwile umrzeć. Serce bolało mnie jeszcze bardziej, niż rany na ręce. Moje oczy zrobiły się mokre.
- Zapłacisz za to, kiedy się uwolnię! - krzyknął Choi, jednak szef gangu go ignorował. Wciąż wpatrywał się zaintrygowany w moją twarz. Spojrzałem na Minho, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Kiedy otworzyłem usta, aby odpowiedzieć na zadane mi pytanie, miałem wrażenie, że w pomieszczeniu zapadła kompletna cisza.
- Czy go kocham? - szepnąłem. - Jak mógłbym kochać kogoś, kto przeze mnie stracił swoje szczęście?
Minho zamarł, kiedy to powiedziałem. Przestał się rzucać i spojrzał mi w oczy.
- Masz racje - powiedział Chu Soo, zaciskając mocniej dłoń na moim nadgarstku. - Myślisz, że on mógłby cię teraz kochać? Czy on wygląda na kogoś kto ma uczucia? A ty? Zniszczyłeś mu życie. Twój ojciec, zabił jego ojca. A on nawinie zakochał się jeszcze w tobie. To musiało mu złamać serce podwójnie - z każdym jego słowem, czułem się coraz słabiej. - Przeznaczenie, co? Chyba twoim przeznaczeniem, było zniszczyć mu życie. Popatrz teraz na niego? Zimny. Zły. Nieszczęśliwy. Co czujesz, patrząc na to, co osiągnąłeś?
Ucisk w moim sercu doszedł do maksimum. W tym momencie doszło do mnie, że to prawda. Wszystko złe, co spotkało Minho, to moja wina.
- Ty pieprzony… - usłyszeliśmy głos Minho. - Jeśli myślisz, że jestem wściekły, to patrz do cholery, jak ta wściekłość wygląda na prawdę!
- Ja pierwszy - zaśmiał się Chu Soo.
Poczułem niespodziewane uderzenie w brzuch, a potem w klatkę piersiową. Następnie wszystko zaczęło dziać się bardzo szybo. Widziałem, przez zamglone łzami oczy, że Minho wyrwał się ludziom Chu Soo. Widziałem, jak z furią, wymierza każdemu z nich kolejno ciosy. Następnie, jak niespodziewanie, grupa policjantów wpada z bronią do szopy. Słyszałem strzały. Trzask. Czułem ból całego ciało. A potem cisza. Ostatnie, co widziałem, to scena, kiedy zbliża się do mnie Minho. Wyglądał jak w filmach akcji. Był cały brudny. Gdzie niegdzie miał na sobie krew. Jego oddech był przyśpieszony. Oczy mocne, zdecydowane. Potem, poczułem jak odchodzą moje ostatnie resztki świadomości. Moje powieki opadły,  a ja straciłem przytomność.

***

Obudziłem się na komisariacie. Pierwsze, co poczułem, to ponownie ból. Ten sam, który czułem, przed zemdleniem. Rozchyliłem powieki, a mocne światło w pomieszczeniu, dostało się do moich oczu.
- Taemin! - usłyszałem krzyk Sooyung. -  Boże, tak się bała. Jak się czujesz?
Otworzyłem spierzchnięte usta, próbując jej odpowiedzieć.
- W porządku. Jak długo tu jestem?
- Na komisariacie? Pół godziny. Jeszcze nie zdążyła przyjść pielęgniarka - kiedy to powiedziała, jej palce znalazły się na mojej ręcę. - Boli cię?
Pokręciłem głową.
- Co się stało, że znaleźli nas w tej szopie?
- Miałeś nadajnik - spojrzała ponownie na moją rękę - W twojej bransoletce. Tamci ludzie nie domyślili się tego. Zauważyliśmy z Onewem wasze zniknięcie i to wydało nam się podejrzane. Potem zwyczajnie was namierzyli na policji.
Dobra robota, Minho. Sam w życiu bym nie zgadł, że mam ze sobą nadajnik. Szczególnie w tej bransoletce. Musiał zauważyć, że oboje z Sooyung mamy podobne i stwierdzić, że to coś, co zawsze będę miał ze sobą.
- Ale teraz najlepsze - uśmiechnęła się lekko. - Już nie jesteśmy podejrzani. Ten facet i jego ludzie, zostali złapani i na przesłuchaniu udało się od nich wyciągnąć, że nie mamy nic wspólnego z tą sprawą.
- Hyh? - spytałem zaskoczony.
- Teraz będziemy tylko pod standardową obserwacją. Ale możemy wrócić do domu i robić to, co chcemy!
Do pokoju wszedł komendant wraz z pielęgniarką.
- Jak się czujesz, Taemin? - spytał.
- Teraz jest Pan już miły, co? -syknąłem. - Kiedy jesteśmy czyści.
- Słyszę, że siostra powiedziała ci już wszystko - dotknął swojego karku.
Pielęgniarka zbliżyła się do mnie, ale zabrałem rękę.
- Chce iść do łazienki.
- Taem... - zaczęła Sooyung.
- Zaraz wrócę.
Chciałem chwile odetchnąć. Zebrać nowe fakty. Lekko się chwiejąc, wyszedłem z pokoju i udałem się do najbliższej łazienki. Podszedłem do umywalki. Spojrzałem w lustro. Miałem bladą, wręcz siną twarz. Moje usta również straciły kolor. Spojrzenie, zza podkrążonych i podpuchniętych oczu, było zrezygnowane i bezwiedne. Psychicznie, czułem się jednak, jeszcze gorzej niż wyglądałem. Spuściłem wzrok i oparłem się czołem, o chłodną powierzchnie szkła. Odkręciłem kran i włożyłem pod letni strumień swój nadgarstek. Czysta woda, szybko połączyła się z czerwonym kolorem krwi, która wciąż jeszcze, lekko ciekła z moich ran. Patrzyłem, jak ta mieszanka spływa do odpływu umywalki i nie widziałem, jakie uczucie w tej chwili, przepełniają mnie najbardziej. Czułem się smutny. Czułem się chory. Czułem się jak śmieć i czułem, że nie chce żyć. Już nie. Przestało mi zależeć na wszystkich powodach, które jeszcze przez ostatnie tygodnie, kazały mi walczyć, ratować to, co wciąż miałem do stracenia. W tym momencie, nie dbałem już o nic. Nie myślałem już nawet o  Sooyung. Zresztą i ona mnie już nie potrzebowała. Była bezpieczna, skoro schwytali gang, a ona została całkowicie oczyszczona, z powiązań z przestępstwem ojca. Więc, co mi zostało? Nic. Całe życie zmierzałem się z ciężarem przeznaczenia, jakie się za mną ciągnęło. Długo stawiałem mu czoła, ale teraz, nie potrafiłem już dłużej w to grać. Nie potrafiłem być częścią czegoś, co nigdy nie będzie w stanie zagwarantować mi spokoju, zwykłej codzienności, życia bez bólu. Każdego dnia, gdy wstawałem, było tylko gorzej. Chu Soo miał racje. Czego się nie dotknąłem, niszczyłem to.
Kiedy zobaczyłem w lustrze, jak Minho wchodzi do pomieszczenia, z bonią w ręku, wszystko zadziało się szybko. Widziałem rozszerzające się źrenice Minho. Jego zaskoczenie, które po sekundzie, zmieniło się w przerażenie. A potem poznałem uczucie, jakie towarzyszyło osobie, która czuje na brzuchu, przyłożoną do niego broń. Moja dłoń zacisnęła się na nadgarstku Minho, a jego place zamarły na spuście pistoletu. Nasze spojrzenia się spotkały. Chłopak zwęził lekko oczy i miałem wrażenie, że zrobił się teraz zły.
- Co ty robisz? - spytał lodowatym głosem.
Jednak w tej chwili, nawet jego chłód, nie mógł już bardziej oziębić mojego serca.
- Zrób to - szepnąłem.
Spuścił wzrok na broń, po czym ponownie spojrzał mi w oczy.
- Zwariowałeś?
- Zrób to. Zabij mnie - powiedziałem, z trudem wymawiając ostatnie słowa.
- Co ty wygadujesz? - syknął.
Powlokłem opuszkami po jego skórze. Położyłem palce na jego, tuż na spuście.
- Powiesz, że to było w obronie własnej. Kiedy wychodziłem, wszyscy widzieli, że jestem niezrównoważony psychicznie. Powiesz, że się na ciebie rzuciłem.
- Przestań - warknął.
- Nie - krzyknąłem, nie potrafiąc już dłużej się hamować. Poczułem, że moje oczy zaczynają robić się mokre.- Nie chce już żyć, rozumiesz? Nie umiem już kłamać, że jestem w stanie dać temu wszystkiemu radę! Chu Soo miał racje. Zniszczyłem ci życie. Chcesz to usłyszeć? Tak, przyznaje! To moja wina! A teraz nie mogę już tego znieść! Nie mogę znieść twojego spojrzenia, za każdym razem, kiedy na mnie patrzysz! Twoich zimnego, nienawidzącego mnie wzroku! Zwyczajnie nie potrafię już tak żyć, rozumiesz!
- Więc zamknij oczy!
Kiedy rzucił na ziemie broń i w tym samym momencie przyciągnął mnie do siebie, zamykając moje usta swoimi, już całkowicie przestałem cokolwiek rozumieć. Moja świadomość rozproszyła się jak mgła, w czarnej dziurze mojego umysłu. Nie wiedziałem dlaczego Minho mnie całuje. Nie wiedziałem, co robić, co myśleć, jak myśleć, co czuć? Moje wątpliwe próby, zrozumienia tego wszystkiego, co się wokół mnie działo, stały się teraz jak most, łączący wszystkie moje ostatnie problemy.
Nogi się pode mną ugięły, kiedy jego gorące usta pogłębiły, jego chaotyczny pocałunek. Naparł na mnie i przygwoździł do chłodnej ściany. Jego palce zacisnęły się na moich rękach, jakby bał się, że za chwile ucieknę. Nie wiem, dlaczego byłem taki wiotki i bezbronny. Przecież powinienem teraz go odepchnąć a nie pozwalać, kolejny raz, mieszać sobie w głowie. Zamiast śmierci dostałem kolejny, chyba najtrudniejszy ze wszystkich, Przycisnął mnie do ściany jeszcze mocniej, naciskając swoim ciałem na moją obolałą klatkę piersiowa. Jęknąłem odruchowo, mrużąc oczy jeszcze bardziej. Ten dźwięk momentalnie otrzeźwił Minho. Oderwał się ode mnie, ale jego dłonie wciąż ściskały moje ręce. Po moim policzku ściekła pojedyncza łza, ale nie byłem w stanie choćby wziąć powietrza. Przez chwile, patrzyłem w przerażone, dziwne, zagubione, oczy Minho, z na wpół otwartymi ustami. W końcu ten, jakby uderzony piorunem, puścił mnie i wyszedł z łazienki.
Nie czując już na sobie przytrzymujących mną w pionie, rąk Minho, opuściłem się mimowolnie po ścianie. Wszystko znieruchomiało i poza kapiącym od czasu do czasu kranem, słyszałem jeszcze tylko, moje walące na najwyższych obrotach serce.

***

- Co ty robisz? - spytałem Jungah, która zaciągnęła mnie siłą do swojego pokoju.
Posadziła mnie, z ogromną siłą, na obszernej kanapie.
- To, co powinnam zrobić już dawno - rzuciła wyzywająco.
- Jong... - zacząłem.
- Jonghyun jest teraz z naszym ojcem. Nie będzie nam przeszkadzał.
Zwęziłem wzrok.
- Co ty kombinujesz?
- Spaliście razem, co?
Zamarłem. Jak Jonghyun mógł jej to powiedzieć! Przez chwile mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu wymiękłem i odwróciłem twarz.
- Co z tego? - spytałem w końcu, zirytowany.
- To, że oboje czujecie się teraz winni, a żaden z was nie ma żadnych podstaw, żeby tak się zachowywać!
- Co masz na myśli?
Usiadła naprzeciw mnie, a jej obszerna sukienka, oblała materiał kanapy.
- Powiem ci prawdę.
- Słucham? - moje źrenice rozszerzyły się.
- Kibum - powiedziała, bez cienie zawahania. - Opowiem ci wszystko od początku.
- Co mi opowiesz? – zająknąłem się, kiedy to do mnie docierało.
- Wyjaśnię ci, co takiego wydarzyło się rzeczywiście, te niespełna trzy lata temu.