piątek, 26 lipca 2013

Popchnij człowieka na sam skraj i patrz jak łamie swoje własne zasady.


              Po dniu pełnym wizyt, Minho kontynuował unikanie mnie. Szybko położył się spać a następnego dnia, nie spieszyło mu się żeby sprawdzić co robię. Wciąż nie potrafiłem wyjść z wrażenia, że pozwolił mi na tyle swobody. Korzystając z tego, że mogę chodzić a Minho się mną nie interesuje, wziąłem długi prysznic. Założyłem ubrania przyniesione mi przez Sooyung, które zabrała, gdy była w naszym domu. Choi mnie nie nakarmił, więc sam stworzyłem sobie śniadanie. Niespodziewanie usłyszałem dzwonek do drzwi. Chłopak zaskakująco szybko opuścił własny pokój i podszedł do wejścia, aby spojrzeć przez judasza.
- Minho to ja! Przyniosłam ci świeże ciasteczka! - usłyszeliśmy głos zza ściany.
Choi westchnął i obrócił się w moją stronę.
- Posłuchaj uważnie - powiedział cicho, ale stanowczo. - To moja sąsiadka. Nie pozwoli mi się zatrzymać na holu. Dlatego od teraz jesteś moim kuzynem. Przyjechałeś na kilka dni z wizytą. Jeśli spróbujesz jakiś sztuczek, spędzisz noc przykuty do barierki na balkonie.
- Nie musisz być taki bezpośredni - burknąłem. - Zrozumiałem.
Kiedy kobieta weszła do środka, stało się coś, co sprawiło, że w jednym momencie zamarłem. Moje usta bezwiednie się rozchyliły a powieki szeroko otworzyły. Obraz przed moimi oczami zwalał z nóg i sprawiał, że powietrze zatrzymało mi się gdzieś w drodze, jaką przebywało po moim układzie oddechowym. Miałem wrażenie, że śnie. To było nie możliwe. Ale nie... To nie była moja wyobraźnia ani desperacka próba odnalezienia cienia dawnych zachowań.
        Minho się uśmiechał. On naprawdę to robił. Gdybym nie mógł tego zobaczyć, potrafiłbym to zwyczajnie poczuć. Ten ciepły blask, słoneczne refleksy rozchodzące się od jego skóry i aura czułości, delikatnie dotykały mojego ciała, przeczesując przestrzeń między nami. Choć na mnie nie patrzył i był zajęty rozmową z kobietą, nie mogłem oderwać od niego wzroku. Od jego twarzy. Niewielkich zmarszczek mimicznych, wstępujących mu na policzki, kiedy unosił kąciki ust ku górze. Zwężających się w radosnym spojrzeniu oczu.
          Usłyszałem jak wypowiada na głos, przez ten nowo przybrany, delikatny filtr w swoim głosie, moje imię i serce kompletnie przestało mi bić. Kiedy przeniósł na mnie rozpływający się w powietrzu, czuły wyraz twarzy, moje źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej. Nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły, ale Minho nie stracił niczego ze swojej ekspresji. Potrafił utrzymać, jakby nigdy nic.
- Wyglądasz tak słodko, chłopcze - usłyszałem słowa kobiety.
Nie potrafiłem jednak nawet na nią spojrzeć. Wciąż, jak słup stałem i wpatrywałem się rozbity w Minho.
- Jest nieśmiały - powiedział czuło chłopak, kiedy nie odpowiedziałem jego sąsiadce.
- Nie szkodzi - pomachała ręką kobieta. -  Zostawiam wam moje wypieki. Zjedzcie póki gorące.
- Dziękuje.
- Opiekuj się kuzynem - dodała, kiedy wychodziła i spojrzała na mnie po raz ostatni.
- W końcu to mój obowiązek - odpowiedział jej Choi, nie przerywając kontaktu wzrokowego między nami i pogłębiają swój uśmiech.
         Czułem, że zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo, kiedy to zrobił. Widząc go takiego, miałem wrażenie, że wygląda jak kiedyś. Radosny, opiekuńczy, uprzejmy. Zupełnie taki, jak  był dawniej. Jak wtedy,  kiedy irytował mnie na każdym kroku, próbując się do mnie zbliżyć. I wtedy, kiedy mówił mi, że nigdy mnie zostawi. To paradoksalne, że kiedyś nie znosiłem tego, wiecznie radosnego, wyrazu twarzy. A teraz? W tej chwili oddałbym wszystko, aby znów go zobaczyć. Aby on znów, szczerze, tak na mnie spojrzał. Z radością, czułością, sympatią.
      Kiedy drzwi mieszkania zamknęły się za kobietą, wciąż stałem jak dawniej. Oniemiały. Mimo że wiedziałem, co za chwile nastąpi, samolubnie pragnąłem aby to jednak nie nastąpiło. Chciałem jeszcze przez chwile, zatrzymać przy sobie to ciepło, które choć fałszywe, tak mnie rozgrzało. Minho przez chwile się do mnie nie odwracał. Jednak, kiedy to zrobił, wyglądał jak przed dziesięcioma minutami. Oschle, zdystansowanie i ochładzająco. Poczułem się tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodu, po opalaniu się na słońcu. Mimo to, dalej nie potrafiłem się ruszyć. Choi, albo udawał, że tego nie widzi albo zwyczajnie go to nie obchodziło. Nie patrząc mi już w oczy, wziął ze stołu jedno ciastko i poszedł do swojego pokoju. A ja? W końcu opadłem na kanapę, ale jeszcze przez bardzo długi czas myślałem. Tylko na koniec i tak, nic z tego, co próbowałem odnaleźć w jego zachowaniu, nie zdawało mi się prawdziwe. Nawet marzenia, nie wyglądały już dla mnie, jak szansa na wyjście z chłodnej jesieni, która stawał się już coraz bardziej zimna i wyczekująca na coś nieoczekiwanego, przełomowego.

***

- To straszne, co spotkało Taemina i jego siostrę. Jesteś pewien, że nie możemy im jakoś pomóc? - spytał Chujin, kiedy opowiedziałem mu, dlaczego wczoraj, tak późno wróciłem do domu.
Pokręciłem głową.
- Na razie nic nie możemy zrobić. Ale na pewno tak tego nie zostawię.
Pogłaskał mnie po włosach. Jego czuły gest przywołał mi niczym świst powietrza, wczorajsze słowa, jakimi obciążyła mnie Jungah. Zagryzłem wargę.
- Coś jeszcze cię trapi? - spytał.
- Mogę cię o coś spytać? - zacząłem niepewnie.
- To coś poważnego?
- Dlaczego?
- Bo masz taki spięty głos - powiedział, uśmiechając się.
Zastanowiłem się przez chwilę, jak ująć w coś sensownego, te myśli, które się we mnie nagromadziły. Przeniosłem na niego wzrok i odwzajemniłem uśmiech.
- Jak wyobrażasz sobie swoje życie, za powiedzmy...dziesięć lat?
- Hym... - zastawił się. - Pytasz o coś konkretnego, czy tak ogólnie?
- Ogólnie.
- Na pewno chciałbym dokończyć robić doktorat i dostać jakiś ciekawy awans w pracy. Chciałbym mieć wreszcie na własność mieszkanie i dwa psy. Poza tym, chciałbym być wciąż z tobą, Kibum. Chciałbym żebyśmy razem żyli i robili to, co każda kochająca się para. Odwiedzali naszych rodziców, spędzali razem święte, jeździli na wakacje.
Odpowiedział tak jak się spodziewałem. W sumie nie byłem poruszony. Nie czułem żadnego zaskoczenia, czy rozczarowania. Tylko to uczucie, które kazało mi się zastanowić, czy jego wizja przyszłości, jest tą, której częścią się widzę, pozostało i nadal, jednostajnie rozchodziło się, jak przesiąkający zapach, wewnątrz mojego umysłu. 

***

Po południu poszedłem do mamy. Ściany szpitala doprowadzał mnie już do szaleństwa. Nie miałem pojęcia, jak ona wciąż, tak dzielnie, znosiła pobyt tutaj.
- Jak się czujesz?
Położyłem dłoń na jej. Uśmiechnęła się do mnie. Wyglądała słabo, ale lepiej niż wczoraj.
- Już prawie nic mnie nie boli i mam nadzieje, że szybko mnie wypiszą.
Poprawiłem jej poduszkę. Moją uwagę przykuł kosz owoców, po prawej stronie łóżka. Zmarszczyłem brwi.
- Ktoś u ciebie był? - spytałem.
Spojrzała na bok, jakby uświadomiła sobie, że powinna była ukryć to, co przed chwilą znalazłem.
- Ach... to. Była u mnie ciocia.
Była dziwnie spięta. Coś tu nie grało.
- Mamo - powiedziałem. - Jak długo się znamy? Myślisz, że potrafisz jeszcze mnie okłamać?
Spuściła wzrok.
- Zresztą rzadko coś przede mną ukrywasz... - zastanowiłem się. - Chyba, że...
Nagle to do mnie dotarło. Moje źrenice momentalnie się rozszerzyły. Spojrzałem jej w oczy, zmuszając aby na mnie popatrzyła.
- Nie mów mi, że...
- Tak - powiedziała lekko chwiejnie. Po czym się ożywiła. - Ale Kibum.! To nic takiego. Już tu więcej nie przyjdzie.
Poczułem jak moje ciśnienie rośnie. Zacisnąłem dłonie na białym prześcieradle.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz - westchnęła smutno.
Resztkami sił, postarałem się złagodzić mimikę twarzy. Wstałem.
- Przyjdę jutro, mamo. W razie czego dzwoń.
Pocałowałem ją w policzek.
- Kibum? - spytała. - Ja...
- Wszystko w porządku.  - uprzedziłem ją. - Nie myślę o nim. Ten człowiek już dawno przestał mnie obchodzić.

***

Piłem kolejnego drinka w jakimś barze. Czułem się jak worek bez dna, więc kolejne dawki alkoholu, nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Barman już nie pytał, czy chce dolewkę. Dolewał mi za każdym razem, kiedy miałem pustą szklankę. Wpatrywałem się tępo w przestrzeń. Jeździłem wolno palcami po ladzie, w rytmie jakiejś melancholijnej, dennej piosenki. Czułem się zmęczony. Mama. Praca. Chunjin. Taemin. Ten człowiek.... On. Tak, ta osoba. To idiotyczne ile pamiętałem z jego ostatnich słów do mnie. Ktoś szarpnął mnie za ramie. Niechętnie, spojrzałem w bok.
- Key!?
Zwęziłem lekko wzrok, starając się uzyskać ostrość widzenia, po beznamiętnym wpatrywaniu się w przestrzeń. Kiedy wreszcie mi się to udało, zobaczyłem przed sobą twarz, którą okalały długie włosy, przeplatane pojedynczymi, kolorowymi warkoczykami. Nie musiałem długo identyfikować w głowie tej indywidualności.
- Nana? - spytałem.
- O rany! A jednak to ty! - zaszczebiotała dziewczyna, z którą kiedyś przygotowywałem szkolne przestawienie.
Usiadła obok mnie o również zamówiła jakiegoś drinka. Wyglądała kwitnąco i szczęśliwie. Uśmiechnąłem się do niej blado.
- Co tu robisz? - spytałem.
- Przyszłam z chłopakiem i znajomymi.
Przeniosła wzrok za mnie a ja obróciłem się lekko. Pomachała wysokiemu brunetowi, który właśnie grał z kilkoma osobami w bilard, na co ten uśmiechnął się do nas i odwzajemnił gest.
- Pracujesz dalej jako projektantka?
- Tak, ale nie mam jeszcze takich sukcesów jak ty - odparła. - Słyszałam o tobie. Dobra robota z tym stażem za granicą. Zaczynasz być znany w środowisku.
Jej słowa uznania, lekko mnie ucieszyły. Przynajmniej czas, jaki spędziłem w Nowym Jorku, nie poszedł na marne.
- Ale widzę, że sława ci nie służy. Wyglądasz kiepskawo.
- Miałem ciężki dzień.
- I zapijasz go tak desperacko?
Upiłem łyk alkoholu.
- To był bardzo, bardzo, ciężki dzień - sprostowałem.
- Wypaliłeś się?
- Nie chodzi o projektowanie.
Kącik jej ust uniósł się ku górze.
- Miłość? - zagadnęła kpiarsko. - Odkąd pamiętam, zawsze miałeś z tym czymś mętlik w głowie.
Westchnąłem.
- W pewnym sensie masz racje.
Poklepała mnie po ręce.
- Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale dobrze, że mnie spotkałeś!
- Serio?
- Tak! Wychodzi na to, że muszę ci przypomnieć, co to zabawa i pasja!
- Wiem, co to zabawa - powiedziałem chłodno.
- Czyżby? - spytała. - W takim razie gdzie jest ten Kibum z liceum? Ten, którego roznosiła energia i zaangażowanie do tego, co nowe i nieznane? Bez szans. Wyglądasz teraz jak konserwatywny mąż, który ma na utrzymaniu kilkuosobową rodzinę. Może i masz talent do ubrań, ale jak długo pociągniesz na talencie, jeśli nie będziesz potrafił zaskoczyć, zaryzykować i puścić wodze fantazji?
Spojrzałem na nią. Wyglądała na spełnioną i cieszącą się życiem. Właściwie miała racje. Przyglądając się jej i słuchając tego, co mówiła, zazdrościłem jej. Jak wyglądałoby moje życie, gdybym postępował inaczej? Może gdybym dokonał innych decyzji, czułbym się w tej chwili kompletny? Prawda była taka, że od pewnego czasu, nic nie szło tak, jakbym chciał. Mimo, że pracowałam w zawodzie, który kochałem, nie czułem się w pełni usatysfakcjonowany swoimi osiągnięciami. Mimo, że mówiłem o swoim sukcesach swojemu chłopakowi a on się z nich cieszył, nie czułem satysfakcji, kiedy go o tym informowałem. Mimo, że całowałem się z drogą mi osobą, nie czułem się zakochany czy przepełniony tęsknotą, aby znów to powtórzyć.
- Czy jesteś teraz w miejscu, w którym chcesz być? - spytała Nana, a ja miałem wrażenie, że poza nami w barze, nie ma już nikogo. Zrobiło się cicho i ciemno. - Co ty teraz robisz, Kibum?
Przez chwile zastanawiałem się nad jej pytaniem, czując chłód na policzku, kiedy ktoś otwierał drzwi, wchodząc do lokalu.
- Staram się żyć zgodnie z tym, co daje mi życie - odpowiedziałem cicho.
- I to jest to czego właśnie chcesz? Czy to, co uważasz, że powinieneś chcieć?
Kiedy to powiedziała, miałem wrażenie, że zaczyna mi się kręcić w głowie. I to nie tylko przez to, że byłem wstawiony.
- Przestań się starać - kontynuowała i podniosła swoją dłoń ku górze, zmuszając mnie do opuszczenia powiek. - Zamknij oczy i zwyczajnie czuj. To proste. Kiedy to zrobisz, znajdziesz to, czego chcesz. A gdy to już się stanie, po prostu zacznij robić to, co podpowiada ci serce.
Kiedy pogrążony w ciemności, rozciągającej się przed moim widokiem, słuchałem jej słów, czułem, że tonę. Odsunąłem od siebie zapach alkoholu i papierosów, które mnie jeszcze ograniczały w tym miejscu. A potem, po prostu dałem się ponieść instynktowi. Przestałem myśleć i pozwoliłem się kierować emocjom. Tak jak mówiła. Znalazłem to najsilniejsze pragnienie, szybciej niż myślałem. Powoli zabrałem jej dłoń. Zapłaciłem za drinki i wyszedłem z baru.

***

Dzisiejszy dzień w biurze, był wykańczający. Co chwile, ktoś czegoś ode mnie chciał. Podpisać dokumenty. Przeczytać umowę. Poprawić błędy w sprawozdaniach.
Przyłożyłem palce do postawy nosa i przymknąłem powieki. Odetchnąłem ciężko, gęstym powietrzem.
- Jesteś zmęczony? - usłyszałem twardy głos.
Wyprostowałem się na fotelu i spojrzałem przed siebie.
- Trudno tego nie przyznać - uśmiechnąłem się. - A ty, tato?
Podszedł do mnie i stanął przy moim biurku. Wyglądał jak zwykle elegancko. Mimo tego, jak wiele ostatnimi czasy przeżył, jego twarz nie była bardzo naznaczona przez czas. Również się uśmiechnął.
- Jestem z ciebie taki dumny - powiedział. Coś ścisnęła mnie w środku, słysząc te słowa. - Pracownicy tak cię chwalą.
Przewróciłem oczami.
- Przesadzają.
- Jak zwykle skromny!
Położył mi dłoń na ramieniu.
- Po prostu mnie przeceniasz - wymamrotałem.
- Właściwie, to chciałbym ci coś powiedzieć.
Uniosłem brew ku górze.
- Tak?
- Myślałem o tym już dawno, ale widząc jak dobrze sobie radzisz, podjęcie tej decyzji, to będzie formalność.
- Co masz na myśli?
Moje ciało lekko się spięło. Miałem nadzieje, że to nie będzie nic wielkiego.
- Chce uczynić cię prezesem i głównym właścicielem naszych wszystkich akcji.
Zatkało mnie. Tego się nie spodziewałem.
- Nie mówisz poważnie - powiedziałem lekko drżącym głosem.
- Ależ tak - uśmiechnął się, przyjmując moją reakcje, jako objaw radosnego zaskoczenia.
- Mówiłeś, że jeszcze długo masz zamiar pracować w firmie - brnąłem.
- Tak, ale powinieneś już zacząć uczyć się, jak być jej właścicielem.
- Rozmawialiśmy o tym - oponowałem dalej. - Powiedziałem, że cię na razie zastąpię, a ty miałeś dać mi czas.
- I dałem. Czy dwa i pół roku, to nie jest wystarczająco długo, aby przywyknąć do roli prezesa?
Poczułem jak zimny pot spływa mi po kręgosłupie. Nigdy nie dopuszczałem do siebie tej chwili. Zawsze wierzyłem, że nastąpi ona za bardzo, bardzo, długi czas. A kiedy będę na to czekał, wymyślę wreszcie, jak powiedzieć ojcu, że zarządzanie jego interesami, to nie to, co tak naprawdę chciałbym robić w życiu. Zgodziłem się wtedy objąć stanowisko w jego firmie. Tylko ten czas, te pond dwa lata temu, to była inna sytuacja. Tego dnia dobrze wiedziałem, że nie mam żadnego wyboru. Liczyło się tylko jedno. Tylko moja rodzina. Jednak robiąc to w przeszłości, nie wiedziałem, jak bardzo mnie to zwiąże w przyszłości. Wiedziałem, że on zawsze tego chciał. Przygotowywał mnie aby objąć te pozycje. A ja zawsze myślałem, że jakoś się z tego wywinę. Jednak, powiedzenie mu tego teraz, było czymś, czego dalej się nie nauczyłem. Gorączkowo próbowałem coś wymyślić. Coś co go nie zrani a mi da więcej czasu.
- Posłuchaj - powiedziałem niepewnie. - Zawsze dawałem z siebie wszystko. Robiłem to, co mogłem, aby cię zadowolić, ale teraz... Nie mogę się w tej chwili na to zgodzić
Zacisnąłem usta w akcie desperacji, widząc jak jego mina się zmienia.
- Co ty mówisz? - spytał, nie dowierzając.
- Ja, po prostu...
- Jesteś zmęczony - powiedział nagle.
- Hyh? - spojrzałem na niego.
- Prześpij się z tym. Dzisiaj nie myślisz trzeźwo.
Moje usta otworzyły się. Poczułem się słabo. Co on powiedział? Myślał, że żartuje, czy co?
- Tato, ja...
- Synu, porozmawiamy jutro, po ślubie twojej siostry. Uznam, że dziś po prostu tego nie przemyślałeś.
Popatrzył na mnie przez chwile a ja nie byłem w stanie już nic więcej powiedzieć. Poklepał mnie ostatni raz po ramieniu i opuścił pomieszczenie, z nic nie mówiącym mi wyrazem twarzy.
W pokoju zapadł cisza. Nie wiem, jak długo siedziałem, nie ruszając się z miejsca, ale kiedy spojrzałem na zegarek, było już wpół do pierwszej. Ulice oświetlały światła samochodów i ulicznych latarni. Zgasiłem pilotem światła w pomieszczeniu, zostawiając tylko jedno małe, przy drzwiach wejściowych. Wstałem z miejsca, czują się zmęczony. I to nie zmęczony pracą a moim życiem. Tym, że nie mam już na nic wpływu. Jeśli ojciec się uprze, a zrobi to, zostanę jego pełnoetatowym zastępcą. Tak jakbym już właściwie nim nie był. Ale jak mogłem narzekać? Sam wybrałem sobie te ścieżkę. Drogę bez własnych wyborów. Marzeń. Pragnień. Perspektyw. Już nie pamiętałem, kiedy ostatnio...
Nagle usłyszałem jak ktoś głośno przemierza korytarz a następnie wpada bez ostrzeżenia do mojego biura. Byłem zaskoczony, ale zza potarganych włosów tej osoby, od razu rozpoznałem Kibuma. Chłopak wyglądał jednocześnie na zaskoczonego i uspokojonego tym, że mnie tu jeszcze zastał.
- Co ty tu robisz? - spytałem zdezorientowany.
Usta Kibuma zadrżały za nim mi odpowiedział. Jego spojrzenie było smutne ale pewne.
- Chce uprawiać z tobą sex - powiedział stanowczo.
Prawie usiadłem, kiedy go usłyszałem. Przyjrzałem mu się uważnie.
- Jesteś pijany?
- To, że piłem nie ma znaczenia - zaoponował szybko. - Błagam cię. Zrób to ze mną.
- Dlaczego tak nagle o to prosisz?
Nie miałem pojęcia, skąd ta niespodziewana prośba Kibuma, która zresztą nie wchodziła w grę, jeśli chodzi o jej realizacje.
- Bo tego potrzebuje - zająknął się. - Jong...
- Nic nie mów - zatrzymałem go. - To się nie stanie.
- Dlaczego?
Spojrzał mi w oczy a ja poczułem ból wewnątrz mojego serca. Objął rękami ramiona, jakby było mu zimno. Zacisnąłem zęby.
- Po co? - powiedziałem twardo. - Nie powinieneś tu być.
- Dlaczego?
- Przestań ciągle pytać - prawie krzyknąłem.
Zatrząsł się, poruszony moim przypływem złości, ale nie drgnął się z miejsca. Cholera! Dlaczego byłem zdenerwowany. Przez tą rozmowę z ojcem? Dlatego straciłem swoje opanowanie?
- Pytam, bo nie wiem - szepnął. - Nie wiem, co robić. Nie wiem, czy ty też nie wiesz? Czujesz sie czasem zagubiony?
- Jesteś pijany.
- Czujesz, prawda? To z tego powodu jesteś zły. Wiem, że  to nie jest twoje miejsce.
- Nie możesz tego wiedzieć - podszedłem do niego bliżej. - Po prostu to skończ.
Nagle Kibum również się zdenerwował. Wyglądał jakby był na skraju jakiegoś załamania. Stanął prawie na przeciw mnie i zaczął krzyczeć. A ja nie wiedziałem dlaczego, ale to, co wypowiadał, było właśnie tym, co czułem dzisiejszego wieczoru.
- Kiedy ostatnio zrobiłeś coś dla siebie!? Nie to, co powinieneś, ale to co chciałeś!
Zacisnąłem usta i zamknąłem oczy, nie mogąc go dalej słuchać. To, co mówił, to było dla mnie zbyt wiele. Mówił prawdę, ale co z tego? Czy to ma jakieś znaczenie, skoro wiem ile już poświęciłem, zwalczając w sobie to wszystko, o czym teraz tutaj krzyczał. To hipokryzja, niszczyć to, co budowałem tak długo, jedną zachcianką. Szczególnie, że jego prośba, to było właśnie to, do czego to wszystko się sprowadzało.
Spojrzałem na niego, kiedy zdałem sobie sprawę, że zamilkł. Jego spojrzenie było smutne i zrezygnowane. Poczułem ucisk w piersi, kiedy tak na mnie patrzył. Na tle ciemnej przestrzeni, jego błagające oczy, lśniły tak, jakby miał się za chwile rozpłakać.
- Nic od ciebie nie oczekuje - szepnął nagle. - Nigdy nie będę oczekiwał. Jednak to ty nauczyłeś mnie, jak naprawdę wygląda życie. To z tobą, w chwilach, kiedy świat był szary jak kartki gazet, ten świat stawał się inspirujący i wciągający. Pozwól mi to znów poczuć. Poczuć, że żyje. Chce tylko momentu, chwili, mrugnięcia czasu. Pomóż mi, bo nie wiem już kim jestem i nie wiem już, co powinienem dalej zrobić.
Jego lekko spierzchnięte usta, machinalnie wypowiadały wciąż jakieś nowe słowa. Zdania, które mąciły mi w głowie. Wyrazy, które słyszałem głęboko w sobie. Jak dotyk, przeszywały zakamarki mojego ciała i duszy, zaciemniejąc mój obraz między tym, co mogę a powinienem.
- Chce ciebie - powiedział niespodziewanie, a ja poczułem kolejny przypływ gorąca. - Nikogo innego. Tylko ciebie. Po prostu mnie dotknij, po prostu...
To było już ponad moje wszystkie zasady. Miałem już dość. Zwyczajnie, miałem już cały ten pieprzony świat zasad i molarności, głęboko i ostatecznie gdzieś. Tam gdzie nie dochodziły już słowa mojego ojca, żadne zmysły mojego rozsądku i żaden cień moralności. Chciałem po prostu znów czuć, pieprząc zasady.

***

Poczułem szarpnięcie. Kiedy wypowiadałem ostatnie słowa, mój głos został stłumiony, przez zamykające mi usta, wargi Jonghyuna. Przyciągnął mnie do siebie mocno, całując głęboko i zachłannie. Był szybki. Poczułem jego dłonie na moich pośladkach i jęknąłem niewyraźnie w jego usta, kiedy jego palce zacisnęły się na nich. Zaczął na mnie napierać, kierując ostro do tyłu. Szybko poczułem za sobą opór jego biurka. Puścił mnie na chwile i zrzucił ręką jakieś rzeczy z jego powierzchni, powodując straszny hałas. Następnie podniósł mnie do góry i posadził na brzegu blatu. Jego usta zetknęły się z moją szyją. Przejechał wzdłuż niej swoim językiem, po czym przygryzł skrawek jej skóry. Za chwile zjechał ustami niżej a jego wargi znalazły się w zagięciu między moją szyją a ramieniem. Gdy pocałował mnie w tym miejscu, nie potrafił opanować, przyjemnego dreszczu przebiegającego po moim karku. Zacisnąłem dłonie na jego plecach, wzdychając lekko. Chciałem więcej. Bliżej. Mocniej. Zacząłem po omacku rozpinać guziki jego koszuli. Kiedy skończyłem a moje chłodne place dotknęły jego gorącego ciała, zwolnił na chwile swój szaleńczy bieg. Rozchyliłem mimowolnie usta, czując jak jego wzrok przenosi się na moją twarz. Delikatnie powiodłem opuszkami wzdłuż jego klatki piersiowej, czując jego ciepły oddech na swoim policzku. Był idealnie zbudowany. Poczułem jak moje podniecenie rośnie, kiedy pożerałem wzorkiem wrzeźbione mięśnie na jego ciele. Przysunął się bliżej mnie, dotykając wargami mojej szczęki i zmuszając do odchylenia głowy do tyłu. Kiedy poczułem kolejny raz jego usta, w zagłębieniu mojej szyi, prawie podrapałem skórę jego klatki piersiowej. Gdy to zrobiłem, chłopak znów zaczął narzucać mi tępo. Jednym gestem zmusił mnie do położenia się na plecach na jego biurku. Poczułem jak ląduje na drewnianej powierzchni a następnie jak Jonghyun, podnosi mi jednym szarpnięciem, koszulkę do góry. Jego usta znalazły się na moim brzuchu. Wplotłem palce w jego włosy, pragnąc czuć go jeszcze bliżej siebie. Językiem zaczął gorączkowo przesuwać się wzdłuż mojej klatki piersiowej aż w końcu doszedł do mojego lewego sutka. Kiedy poczułem na nim jego zęby, wydałem z siebie głośny dźwięk rozkoszy. Pociagnąłem go ku swoim ustom, jednocześnie szukając pośpiesznie drogi do jego krocza. Kiedy moja dłoń wreszcie odnalazła to miejsce, zacząłem rozpinać jego pasek i rozporek w spodniach. Gdy to zrobiłem, nie mogłem już powstrzymać mojego narastającego pragnienia aby dotknąć jego członka. Moje place szybko przebiły się przez materiał jego bielizny i zamknęły się na nim. Jonghyun dał mi znać, swoim przeciągłym odgłosem przyjemności, stłumionym w moich ustach, że on również tego pragnął. Językiem, wdarł się zachłannie do moich ust, łącząc go z moim i dominując swoją niesamowitą pieszczotą. Zacząłem wolno poruszać swoją dłonią sprawiając, że Jonghyun również całował mnie jeszcze mocniej. Oboje byliśmy już strasznie mokrzy a jego klatka piersiowa, ocierała się co rusz o moją. Po chwili oderwał się ode mnie i zaczął rozpinać moje spodnie. Mój oddech był przyśpieszony po jego gorącym pocałunku. Zamglonym wzrokiem, wpatrywałem się w jego zdeterminowany wyraz twarzy. Kiedy dotknął mnie w moim najczulszym miejscu, mimowolnie jęknąłem. Wtedy nasze spojrzenia sie spotkały. Poczułem, że się rumienia, ale moje rozpalone policzki, zamaskowały moją reakcje. Zaczął pieścić mojego członka, swoimi długimi palcami a ja wiłem się pod jego dotykiem, jak w gorączce. Moje podniecie rosło z każdy jego gestem a jego równie podniecony wzrok, rozpalał mnie do ostateczności. Kiedy zacisnął swoją dłoń na moim członku, miałem wrażenie, że zacznę krzyczeć. Resztkami świadomości pamiętałem, że jesteśmy w biurze. Nie miałem pojęcia, czy mimo później pory, kogoś tu jeszcze nie ma. Położyłem dłoń na ustach, obawiając się, że zrobię jeszcze większy hałas. Jednak Jonghyun szybko złapał mnie za te dłoń i pociągnął moją rękę do góry, kładąc ją nad moją głową i zamykając swoje palce na jej nadgarstku.
- Krzycz - powiedział głośno. - b, co chcesz. Jęcz. Przeklinaj. Chce wiedzieć, że o ty Key. Ty, Kim Kibum! A nie ktoś, kto nie wie kim jest, ani czego chce!
Jednym ruchem obrócił mnie na brzuch. Poczułem jego oddech na karku a następnie to, jak szybko we mnie wchodzi. Straciłem nad sobą panowanie. Czułem na policzku zimną powierzchnie biurka, która ocierała się jednocześnie o mój brzuch, z każdym kolejnym pchnięciem Jonghyuna. Jęczałem. Krzyczałem. Byłem głośny, spocony, rozpalony. Choć chłopak nie był delikatny a wręcz w tej chwili brutalny, nie czułem bólu. Przeciwnie. Dając się ponieść wszystkim instynktom, przeżywałem tylko przyjemność. Kiedy poczułem jak Jonghyun we mnie dochodzi, a następnie, jak sam osiągam spełnienie, miałem wrażenie, że umrę z rozkoszy.