czwartek, 12 grudnia 2013

I teraz jesteś przy mnie i patrzę jak daleko zaszliśmy. Jak mógłbym stawiać czoło dniom bez wyrazu, jeśli miałbym cię teraz stracić?


To jest trzeci raz - pomyślałem - kiedy budzę się w tym łóżku.

Pierwszy -  gdy opatrywałem ranę Minho, a on przykuł mnie do siebie kajdankami. Myślałem wtedy, że niemożliwym jest, aby żadne ciepłe uczucie względem mnie, mogło gościć w jego sercu. Byłem zaskoczony, gdy wczorajszego wieczoru powiedział, że tak naprawdę obawa o moją ucieczkę, była tylko pretekstem żeby to zrobić. Tak naprawdę uczynił to, aby zatrzymać mnie przy sobie. To był jeden z tych momentów, gdy jego silna wola została mocno nadszarpnięta. Uległ samemu sobie i kierowany pragnieniem mojej bliskości, złamał swoje zasady. 
Drugi raz ciężko nazwać pobudką, bo sen, z którego się ocknąłem, był raczej marzeniem na jawie. Długą i intensywną chwilą, gdy znowu mogłem zaciągnąć się tym, co jedni nazwaliby środkiem odurzającym, a ja nazywam Minho. Ciepłym oddechem na skórze, gdy  pada deszcz. Słońcem, kiedy pada śnieg.
A teraz mamy dziś. Trzeci raz, kiedy tutaj jestem. Tak inny niż poprzednie, a jednocześnie tak samo bliski i upragniony.
Włożyłem ręce pod poduszkę i przyciągnąłem do buzi, czując jak przez moje wiercenie się, kołdra zsuwa się lekko z moich pleców. Odwróciłem głowę w lewa stronę i jeszcze lekko zaspany, unosiłem wzrok ku górze. Minho opierał się na ręce i spoglądał mi w oczy.
- Cześć - powiedział, uśmiechając się czule.
Odwzajemniłem uśmiech, przytulając policzek do ramienia.
- Cześć... - szepnąłem, czując jak przyjemne uczucie nieśmiałości i zadurzenia, miesza się w moim żołądku.
Zarumieniłem się delikatnie, kiedy kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej. Patrzył mi w oczy, a ja spoglądałem w jego. I nikt nam nie przeszkadzał. Nikt nas nie popędzał. Powietrze smakowało jego słowem na dzień dobry, a wokół dało się słyszeć tylko się kojącą ciszę, rozpływającą się w promieniach słonecznych docierających przez okno. Śnieg na dworze sprawiał, że światło pokój zdawał się mienić milionem jasnych refleksów.
- Dobrze spałeś? - spytał.
- Krótko... - stwierdziłem, biorąc pod uwagę ile czasu spędziliśmy wczoraj na całkiem innych czynnościach niż spanie. - Ale całkiem przyjemnie. A ty?
Wyciągnął dłoń w moją stronę i przejechał nią od mojego ramienia, wzdłuż moich pleców. Pogłębiłem uśmiech, przyciskając usta bardziej do ramienia.
 Chciałbym tak spać każdej nocy...
Zamilkłem na chwile, czując jak moje serce przyśpiesz. Każdej nocy? Czy to byłoby w ogóle możliwe. Nie chciałem być sceptyczny, ale jak łatwo szło mi gdybanie nad tym, jak szybko znowu wszystko mogłoby zostać nam odebrane.
- Mówisz tak, bo jesteśmy w łóżku, czy naprawdę tak myślisz? - spytałem.
- Od kiedy jesteś za takimi deklaracjami? Myślałem, że to moja rola - pokręcił głową, uśmiechając się. - Jasne, że mówię tak, bo tak myślę. Nie utrudniaj sobie tego, aby w to uwierzyć, Taemin. Nie myśl ciągle o przeszłości, gdy jesteś ze mną.
Spojrzałem na niego starając się uspokoić i nie burzyć tej chwili swoimi wątpliwościami.
- A jeśli chodzi o dom - powiedział. - Informowałeś siostrę, że w nim nie nocujesz.
- Tak. Pisała, że spotkała Onewa, a ja udałem zaskoczonego. Po czym napisałem, że zostanę u... Kibuma.
- Ona mnie nie lubi.
- Może... trochę, ale kiedyś wręcz cię uwielbiała. Więc to nie tak, że nie ma czego odbudowywać.
- Swoją drogą jest pod wrażeniem, że znalazłeś wczoraj chwile, aby w ogóle wziąć do ręki telefon - powiedział uśmiechając się znacząco.
Odpowiedziałem mu równie wymownym spojrzeniem, po czym uniosłem się na łokciach i wyciągnąłem w jego stronę.
- A teraz jestem całkiem wolny. Co z tym zrobimy?
Minho pochylił się w moją stronę i złączył nasze usta razem w czułym i zmysłowym pocałunku, od razu rozchylając moje wargi swoim językiem. A ja kolejny raz zapomniałem przy nim, jak zimno jest za oknami.

***
Wieczór wcześniej.

Wyszła ze sklepu z dużą torbą oznaczoną logiem jakiegoś sklepu. Jej policzki szybko przybrały jasno różowy kolor mimo, że dopiero zetknęła się z zimnym powietrzem. Najpierw uśmiechnęła się do koleżanki, z którą najwyraźniej właśnie się pożegnała. Potem  do jakiegoś mężczyzny, z którym się wymijała. Aż w końcu sama do siebie, chowając usta w okryciu szalika i wolną ręką sprawdzając coś w telefonie. Weszła na chodnik, na którym stałem i zaczęła iść w moją stronę. W otoczeniu rządku drzew pokrytych warstwą śniegu i kolorowych światełek, wyglądała jeszcze bardziej uroczo niż zwykle. Tak olśniewająco, że na chwile zapomniałem o tym, jaką odpowiedzieć powinienem wymyślić, gdy się spotkamy, a ona spyta co tu robię.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zwolniła na chwile zaskoczona, by następnie uśmiechnąć się jeszcze szerzej niż do tej pory i przyśpieszyć tępa. Serce mi podskoczyło, ale czułem się szczęśliwy jak wariat, analizując jej wcześniejsze uniesienia kącików ust ku górze i stwierdzając, że patrząc na mnie powędrowały najwyżej.
- Co tutaj robisz? - spytała wesoło, stając przede mną. - Pracujesz?
- Właściwie to... właściwie to już skończyłem.
Komendant Park, raczej nie powinien mi robić problemów, skoro dał mi wolną rękę, gdy wychodziłem.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedziała, a ja miałem wrażenie, że naprawdę jest tym faktem zasmucona.
Dobrze wiedziałem, dlaczego "dawno się nie widzieliśmy". To była moja wina. Zwyczajnie bałem się tego, co stało się ze mną ostatnio, kiedy płakała w korytarzu na komisariacie. Wciąż miałem to wrażenie, że nie jestem w stanie dać jej tego, czego bym dla niej chciał. A jednak poleciałem jak głupi, by ją odnaleźć, gdy tylko usłyszałem jej imię.
- Chciałem cię zobaczyć - rzuciłem za nim się opamiętałem, że powiedziałem to na głos, a nie w myślach.
- Ja też tęskniłam - odpowiedziała niespodziewanie, a mój żołądek zrobił chyba ze sto obrotów na sekundę.
Spojrzałem jej w oczy, a lekko speszona zagryzła wargę. Za chwile jednak znowu się rozluźniła.
- Kupiłam lampki na choinkę. Chciałam ubrać choinkę - przyznała. - Tylko, że... Rodzice są jeszcze zatrzymani. Taemin napisał, że nie wraca dziś do domu. Może... - zastanowiła się. - Może chciałbyś mi pomóc?
Uśmiechnąłem się.
- Jasne, że chce.
Odwzajemniła mój wyraz twarzy i całkiem zaskakująco, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Jej długie, szczupłe, palce, przeplotły się z moimi, tworząc mieszankę dwóch różnych osobowości. Patrząc na jej drobną dłoń, ubraną w jasno różową rękawiczkę i znajdującą się w mojej dużej, poczułem się trochę lepiej. Dlatego, że może i nie wiedziałem jeszcze jak, ale miałem podstawy znaleźć dla siebie nadzieje, że jednak jestem silniejszy.
Patrzyłem na jej radość i zaangażowanie w przystrajanie domu na święta. A gdy skończyła, spytała czy mógłbym ją przytulić. Miałem wrażenie, że dostałem dziś najlepszy prezent, o jaki nawet nie śmiałem prosić św. Mikołaja.
Otworzyłem ramiona, aby wpuścić ją pomiędzy nie. Kiedy przytuliła policzek do mojej piersi, zamknąłem jej ciało w swoich objęciach.
Wokół nas rozchodził się zapach choinki, owocowej herbaty i  kolacji, która przygrzewała się w piekarniku. Było prawie jak w normalnym domu, ale wiedziałem, że jest coś czego brakuje w nim Sooyung.
- Chciałbym żebyśmy spędzili razem święta - powiedziała nagle. - Chciałabym żebyśmy mogli znaleźć wreszcie spokój i razem usiąść przy stole. Wszyscy. Mama i tata. Taemin i ja... - szepnęła ciszej - i Minho, i mama Minho...

***

Rozwałkowałem ciasto na blacie w jasne kuchni państwa Kim, dziękując, że jak zwykle nie ma ich w domu. Zacząłem wyciskać w masie świąteczne kształty na ciasteczka, słuchając jak w radiu leci jakaś ciepła, zimowa, piosenka.
Poczułem, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu w pasie i muska ciepłymi wargami moją szyję. Uśmiechnąłem się sam do siebie, dotykając wierzchem dłoni czoła, uważając aby nie zabrudzić twarzy mąką.
- Mieliśmy piec, a ty ciągle to robisz - powiedziałem z udawanym wyrzutem - Jeśli się nie uspokoisz znowu wrócimy do lóżka.
Jonghyun pociągnął mnie za brzeg kucharskiego fartucha i obrócił w swoją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały a on uśmiechnął się szelmowsko.
- Przyznaje, to nie jest jeden z tych pomysłów, który nie przeleciał mi przez myśl - oznajmił zmysłowym tonem głosu.
- Przeleciały to całkiem dobre określenie.
Odsunąłem dłonie pokryte resztkami z pracy nad ciastem dalej od siebie, żeby nie zabrudzić ani siebie ani jego.
- Masz masę czekoladową na policzku.
Oparł się dłońmi o blat po obu stronach moich bioder i przysunął twarz do mojego policzka. Po czym jego usta zetknęły się z moją skórą, a on przesunął po niej koniuszkiem języka, zlizując z niego nadzienie. Nadal nie przyzwyczaiłem się jeszcze do tego, że mam go tak blisko przy sobie. Dlatego każdy jego gest sprawiał, że robiło mi się gorąco. Spojrzał mi ponownie w oczy a ja zwęziłem swoje, uśmiechając się kpiarsko.
- To nie mnie masz zjeść tylko ciastka.
- Och... - przeciągnął. - Naprawdę wole całkiem inne rodzaje słodyczy.
Przewróciłem oczami.
- A może zamiast mnie podrywać, zastanowiłbyś się co dalej?
Westchnął i wyprostował się, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
- Zastanawiałem się.
Umyłem ręce i włożyłem blachę z ciastkami do piekarnika.
- Dlaczego nie zaczniesz studiować architektury? - spytałem siadając na blacie obok niego. - Przecież widzę, że ci się to podoba?
- Masz racje, lubię to.
- Ale chodzi o twojego ojca.
- Tak.
- Masz zamiar mu powiedzieć?
- O czym?
Zagryzłem wargę.
- O nas.
Przybliżył się do mnie i położył dłoń na mojej.
- Oczywiście, że mam.
Wypuściłem w myślach powietrze pełen wątpliwości. Przynajmniej o to nie będziemy musieli się spierać.
- Już widzę jak twój tata dostaje zawału po raz drugi - powiedziałem pesymistycznie. - Najpierw dowie się, że jego syn spotyka się z chłopakiem, a potem, że nie zamierza przejąć jego firmy. 
- Sam widzisz - przyznał. - To będzie ciężka rozmowa.
Poczułem wibracje w telefonie. Wyciągnąłem go i spojrzałem na wyświetlacz. Numer był nieznany.
- Odbierz - rzucił. - Ja pójdę zobaczyć, czy Jungah nie wyszła jeszcze do pracy.
Przytaknąłem, po czym zostałem sam w pomieszczeniu.
- Halo? - spytałem odbierając połączenie.
- Czy mam przyjemność rozmawiać z panem Kim Kibumem?
- Tak.
- W takim razie bardzo mi miło. Jestem menadżerem pana Jean-Paul Gaultiera i dzwonie do z jego polecenia.
Prawie wstałem, gdy usłyszałem to nazwisko. W życiu nie myślałem, że ktoś z takiego domu modu, kiedykolwiek będzie do mnie dzwonił.
- Tak? - spytałem niepewnie.
- Widzieliśmy pana ostatnią kolekcje dla marki KimCompany oraz przyjrzeliśmy się pana wcześniejszym pracom. Chcielibyśmy nawiązać współpracę, jeśli oczywiście pan zechce.
- To dla mnie wielki zaszczyt - odpowiedziałem zgodnie z prawdę, czując jak moja ekscytacja wzrasta. - Takie oferty nie zdarzają się codziennie.
- W takim razie może umówilibyśmy się jutro na spotkanie, aby o tym porozmawiać? Jestem obecnie w Seoul'u.
- Jasne, nie ma problemu.
Niesamowite! Znowu dostałem ofertę pracy i to z samej najwyższej półki. Nie musiałem projektować odzieży codziennej, a miałam możliwość współpracy z francuskim projektantem, którego kolekcje noszone są na paryskim fashion week'u. Już miałem się żegnać i biec do Jonghyuna żeby mu wszystko powiedzieć, ale ostatnie słowa mojego rozmówcy zmroziły mnie za nim zdążyłem się ruszyć.
- Mam więc nadzieje, że szybko się dogadamy i za dwa tygodnie zobaczymy się na trzymiesięcznym kontrakcie w Paryżu.
Zamarłem. Pożegnałem się i opuściłem dłoń, w której trzymałem telefon. Trzy miesiące? To niemożliwie. Dopiero, co zeszliśmy się z Jonghyunem, a teraz coś takiego? Czułem jak dwie sprzeczne emocje tworzą dwie bariery w mojej głowie. Taka praca, to coś o czym marzyłem odkąd skończyłem staż w Nowym Jorku. A jednak, czy to nie w Nowym Jorku mimo tego, że robiłem to co kochałem, czułem się najbardziej samotnie na świecie? 
W tym samym momencie do kuchni wpadł Jonghyun.
- Nie zgadniesz co właśnie zrobiła Jungah.
- Nie zgadnę - powiedziałem cicho, starając się uśmiechać jakby nigdy nic.
- Rozmawiałeś z nią o moich studiach?
- Coś wspominałem ostatnio.   
- Jej znajomy wykłada na uniwersytecie w Seoul'u. Zadzwoniła do niego i chce żebym pokazał mu moje prace. Mógłbym studiować, rozumiesz?
Jego wyraz twarzy tak się rozpromienił, że czułem jednoczesnej szczęście widząc go takiego i jakieś ukucie w piersi.
- Pozostaje tylko rozmowa z ojcem.. - przyciszył głos, już mniej pewny, ale spojrzał mi w oczy i jego uśmiech powrócił. Następnie przyciągnął mnie do siebie i przytulił. - Ale mam ciebie. Nawet jeśli będę musiał wszystko poświecić, zrobię to. Już się nie boje. Nareszcie wszystko może się ułożyć. A my nie będziemy musieli się już nigdy więcej rozstawiać.
Gdy to powiedział miałem wrażenie, że serce mi pęka. On naprawdę we mnie wierzył. Nie boje się, bo mam ciebie..
Wtuliłem usta w zagłębienie jego szyi  i przymknąłem lekko powieki. Co teraz Kim Kibum? - spytałem siebie. - Co teraz powinieneś uczynić?
_______
Do końca jeszcze tylko jeden rozdział i epilog.
Będziecie tęsknić?

piątek, 22 listopada 2013

Nawet jeśli będę się z tym kłócił, nie wymaże z siebie tęsknoty za nim za każdym razem, gdy nie widzę go chociaż jeden dzień. A czym byłaby wieczność bez niego, w obliczu tego jednego dnia?


Śnieg, który wczoraj zaskoczył nas swoim przybyciem, padał nieprzerwanie aż do dzisiaj. Spoglądałem przez powierzchnie szyby, na której rysowały się delikatne kształty, znaczone przez zamarzający na niej lód. Białe poświata rozświetlała wieczorne ulice Seoulu, a puch pokrywał chodniki, drzewa i uliczne lampy. Nawet posterunek policji, nie zdołał ukryć się przed otulającymi właściwościami prószącego lodu.
Jak to zawsze bywa z pierwszym śniegiem, przynosi również ze sobą pierwsze, ciepłe, pomysły Kończy jesienna chandrę jednym, jasnym, płatkiem, rozbudzając na nowo serca w stronę czułości. W stronę trzymanie się za ręce, żeby nie marznąć w dłonie. Przytulania, aby ogrzać się podczas długich wieczorów. Kupowania prezentów, aby obdarować nimi wyjątkowe dla nas osoby i śmianie się z nich, gdy śnieg z naszych dłoni ląduje na ich kurtkach. Czas wiary, że świat może być choć przez chwilę trochę lepszy.
Będąc szczerym, jedyną z jakichś ciepłych rzeczy, jaką robiłem z powodu narzucającej mi to zimy, było rozpoczynanie każdego dnia od herbaty. Cała reszta zdawała się być równie przyciągająca, co za każdym razem, gdy mijałem pokój osób zatrzymanych, sprawiająca mi ukucie w piersi. 
Lecz nie tylko ja jeden patrzyłem dziś na biały wieczór, malujący się na tle miasta.

***

Narzuciłem na głowę kaptur, przewiązując swój szalik ciaśniej wokół szyi. Żałowałem, że nie wziąłem ze sobą rękawiczek. Aby zachować resztki ciepła, włożyłem dłonie do kieszeni kurtki. Westchnąłem, mijając kolejną restauracje pełną rozmawiających i żywo gestykulujących między sobą ludzi. Do mojego nosa dotarł zapach cynamonu i czekolady, który przyniosła ze sobą para wychodząca właśnie z kawiarni. Kiedy mnie mijali, chłopak naciągał dziewczynie czapkę na uszy, a ta wesoło się śmiała, mówiąc coś o zbliżających się świętach. Zareagowałem na nich w typowy dla siebie, nieprzyjemny sposób.
Miałem wyjść z domu po zakupy, choć tak naprawdę, chciałem po prostu odetchnąć zimnym powietrzem mają nadzieję, że to jakoś mnie otrzeźwi. Prawda była jednak taka, że gdziekolwiek nie poszedłem, jakoś nie czułem się wcale inaczej. Niespodziewanie jednak wpadłem na coś, czego w ogóle się nie spodziewałem. I to dosłownie.
Spojrzałem w dół identyfikując powód mojego zatrzymania. Ku mojemu zaskoczeniu był to pies. Na początku wydał mi się zwykłym labradorem, o jasnej sierści i oklapniętych uszach.  Zdziwiło mnie jednak to, że biega bezpańsko, a byliśmy przecież w centrum miasta. Poza tym wyglądał na dziwnie niespokojnego, jakby czegoś szukał. Rozejrzałem się wokoło, ale nigdzie nie dostrzegałem nikogo, kto wydawał mi się jego właścicielem. Kucnąłem, przejeżdżając dłonią po jego futerku. Nie miałem w zwyczaju interesować się innymi, a tym bardziej im pomagać. Ale to było tylko zwierze. Do nich, w przeciwieństwie do ludzi, nic nie miałem.
Moją uwagę zwróciła jego obroża, a właściwie tabliczka do niej przymocowana. Z treści jaka tam widniała jasno wynikało, że jest to pies przewodnik. Znalazłem nawet nazwisko jego właścicielki, jednak reszta jej danych kontaktowych była zamazany. Prawdopodobnie pies podczas swojej tułaczki uszkodził te część blaszki. Musiałem więc znaleźć inny sposób, aby namierzyć jego panią. Do głowy przychodziła mi tylko jedna instytucja, która o tej porze była otwarta i na pewno znała adresy wszystkich osób zamieszkałych w Seoulu.
- Świetnie... - powiedziałem sam do siebie, uśmiechając się ironicznie.
Kiedy już zebrałem się w sobie na zrobienie dobrego uczynku, oczywiście jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Wyprostowałem się i spojrzałem w dół na psa.
- Mógłbyś mi wyświadczyć te przysługę i sam trafić na komisariat? - spytałem z nadzieją w glosie, która wydawała mi się w tym wypadku żałośnie nie śmieszna.
Zwierze tylko pomachało ogonem, wpatrując się w moje oczy ufnym spojrzeniem. Westchnąłem. Wziąłem do ręki koniec jego smyczy i włożyłem go wraz z dłonią do kieszeni kurtki.
- Lepiej dla ciebie, żeby nie był dziś na policji - rzuciłem całkiem poważnie, po czym dodałem zrezygnowanym głosem - Taaa... masz racje. Co ja sobie wyobrażam. Nawet mikołaj nie byłby wstanie powstrzymać go od pójścia do pracy.

***
 
- Spokojnie dzisiaj - rzucił Onew, kręcąc się na krześle i przeglądając jakieś papiery.
Odepchnąłem się od parapetu przy oknie i podszedłem do swojego biurka.
- To męczące - odpowiedziałem.
- A co cię niby męczy w tej chwili?
- Siedzenie tu.
Nie musiałem patrzeć na Onewa aby wiedzieć, że właśnie przewraca oczami.
- Niedługo dojdzie do tego, że zaczniesz wypuszczać przestępców na wolność, żeby móc pobiegać z bronią po ulicach i porobić pif paf - powiedział - Przyznaj zwyczajnie, że męczy cię co innego. 
Nie odpowiedziałem mu. Miał racje, ale nie musiałem mu tego potwierdzać.
- Jak łatwo jest cię zakasować - przyznał zwycięsko chłopak.
- Ktoś tu się nudzi? - usłyszeliśmy głos Pana Park, otwierającego drzwi do naszego pokoju. - Jest sprawa do wykonania.
- Nareszcie!
Poderwałem się z miejsca i szybko podbiegłem do niego.
- To co mamy? Kradzież, jakiś patrol, przesłuchanie? - spytałem podekscytowany.
Komendant uśmiechnął się do mnie dziwnie złośliwie, po czym założył ręce.
- Pies - powiedział.
- Pies?
- Tak, pies.
- Ale, co z tym psem?
- Będziesz musiał go gdzieś podrzucić.
Opuściłem ramiona i spojrzałem na niego nic nie rozumiejąc.
- Mamy psa na posterunku? - ożywił się nagle Onew. - Uwielbiam psy! Idę go zobaczyć!
Wyskoczył ze swojego fotela i ominął nas, aby prawdopodobnie pobiec do głównego wejścia.
- Zapraszam - usłyszałem komunikat od przełożonego, który nie czekając na mój sprzeciw wyszedł z pomieszczenia.
Unosiłem wzorek do góry, po czym lekko mówiąc średnio zadowolony ruszyłem do za pozostałą dwójką. Pies? Co ja niby mam robić z psem? Od kiedy jesteśmy schroniskiem. Powinienem wiedziałem, że za moją niecierpliwość czeka mnie jakaś kara.
          Gdy dotarłem do wejścia i minąłem panią Lee, popijającą kawę przy stanowisku do zgłoszeń nowych spraw, ledwo widziałem moją dzisiejszą, niezapowiedzianą "pracę". Kiedy w końcu Onew odsunął się psa i mogłem zauważyć coś więcej niż machający ogon zwierzęcia, dostrzegłem oprócz komendanta jeszcze trzecią osobę. Zwolniłem kroku. Ujrzałem duży, gruby, szalik, kosmyki włosów opadające na czoło, lekki uśmiech wywołany językiem psa na jego policzku i drobne dłonie odsuwające delikatnie zwierze, kiedy wstawał. Zatrzymałem się, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Taemin?
 
 ***


   Świetnie, Minho był w pracy. Dziękuje św. Mikołaju.
- To ty znalazłeś psa Taemin? – spytał zaskoczony Onew.
- Jak widać.
Wzruszyłem ramionami.
- Zaraz, zaraz - zastanowił się Onew. - Skoro ty jesteś tutaj, to gdzie jest Sooyung...? Zostawiłeś ją samą!?
Jego nagły wybuch i pełen niedowierzania w moja głupotę ton głosu przeszył mnie na wylot. Westchnąłem spoglądając na jego szeroko otwarte w oburzeniu usta i wyraz twarzy domagający się natychmiastowej odpowiedzi.
- Przepraszam - powiedziałem ironicznie. - Masz racje, powinienem wziąć do wolnej ręki drugą smycz i przyprowadzić ją tutaj ze sobą.
Chłopak wyglądał na niezadowolonego moja wypowiedzią.
- Szefie – zwrócił się do komendanta. – Jadę na patrol!
- Jak ci zabronię to i tak pojedziesz, prawda? – spytał retorycznie pan Park.
- To pędzę! – rzucił Onew wybiegając zgarniając po doradzę swoją czapkę i kurtkę.
- Zaczekaj! – wyrwało się ni stąd ni zowąd Minho.
Cała nasza trójka: ja, pies i komendant, spojrzeliśmy w tej samej chwili na chłopaka. Nie musiałam pytać o powód desperacji w jego głosie.
- To co Minho – powiedział jego przełożonego. – Szukaj numeru i dzwoń żeby umówić się z właścicielką.

***


         Umówiliśmy się z kobietą do której należał pies w centrum. Okazało się, że akurat była w pobliżu bo razem ze znajomymi szukała swojej zguby. Kiedy pies zobaczył swoją właścicielkę od razu do niej podbiegł prawie przewracając ją na ziemie. Kobieta otworzyła ramiona, po czym mocno przytuliła do siebie szalejące z radości zwierze.
- Bardzo wam dziękuje – powiedziała, gdy w końcu się uwolniła. – Nazywam się Yeon Rin. A jak nazywają się osoby, które uratowały mojego Chocho?
- Minho – usłyszałem głos obok siebie. – Ja go tu tylko dostarczam. To nic wielkiego. Psa znalazł Taemin.
Kobieta odwróciła twarz w moją stronę i choć na mnie patrzyła, czułem się dziwnie zawstydzony malującą się na jej twarzy wdzięcznością.
- Dziękuje Taemin. Nie wiem jak mam ci się odpłacić.
- W porządku – uspokoiłem ją. - Cieszę się, że mogłem pomóc.
Yeon Rin nie dała się jednak przekonać. Kupiła nam kawę na wynos, po czym wyszliśmy z gorącym napojem, aby odprowadzić ją z psem do domu. Gdy spacerowaliśmy przez główne ulice miasta, kobieta dużo opowiedziała nam o swojej relacji ze zwierzęciem. Czułem się dziwnie, idąc tak z Minho. Choć to była całkiem zwyczajna sytuacja, w naszym pogmatwanym życiu, była jednak czymś w pewnym sensie niecodziennym. Spoglądałem czasem na niego, ale gdy to zauważał, szybko odwracałem wzrok.
- Macie kogoś kogo kochacie tak bardzo, że nie jesteście w stanie bez tej osoby żyć? – spytała niespodziewanie Yeon Rin.
Kawa stanęła mi w przełyku a żołądek się skurczył, gdy usłyszałem to pytanie. Od razu zrobiło się między mną a Minho jednocześnie bardziej chłodno i bardziej gorąco. Nie mogłem jednak winić tej kobiet za to co powiedziała, bo co ona mogła wiedzieć o moim życiu.
- Może to szalone, ale ja tak strasznie kocham tego psa – zaśmiała się przyciskając smycz bliżej swojego boku. -  Nawet nie wiecie co czułem, gdy go przy mnie nie było. To zabawne, bo on jest całkiem inny niż ja. Chce wcześnie wstawać na spacery, gdy ja wole pospać. Ma niespożyte pokłady energii i lubi się bawić właśnie wtedy, gdy jestem zmęczona. Ale choć mamy całkiem różne charaktery i w wielu rzeczach się nie zgadzamy, nie zamieniłabym go na żadnego innego psa. Po tej dzisiejszej rozłące już wiem, że nie potrafiłabym bez niego żyć gdybyśmy nie mogli być więcej razem.

***

      Powrót z Minho do domu upływał nam w dziwnej atmosferze, która byłą spowodowana głównie ostatnią wypowiedzią Yeon Rin, którą pożegnaliśmy za ledwie kilka minut temu. Śnieg zawiał większą część chodnika i warstwa puchu zaczęła pokrywać drogę pod moimi butami. Choć pora była już późna miasto wciąż tętniło życiem. Oświetlało drogę wystawami sklepów i ulicznymi lampami. W końcu pierwszy odezwał się Minho. 
- Twoja matka prawdopodobnie zostanie wypuszczona pojutrze. Twój.. ojciec raczej nie – dokończył jakby zastanawiał się po co w ogóle to mówi. - Chcesz tego słuchać?
- A ty o tym mówić? – spytałem. Miałem dość tego tematu. Codziennie słuchałem o nim co najmniej trzy czwarte dnia. - Już o tym rozmawialiśmy. Możemy po prostu nie wracać do tego za każdym razem gdy się widzimy?
Włożyłem dłonie do kieszeni kurtki i zaciskając usta.
- Dobrze – powiedział spokojnie. – Więc porozmawiajmy o nas.
Zamarłem ze strachu, kiedy usłyszałem jego ostatnie zdanie. Odwróciłem całkowicie wzrok, aby ukryć swoją reakcje.  
- To chyba też nie jest dobry temat.
- Więc mamy milczeć?
Czułem, że zaczynam się denerwować.
- Dlaczego zawsze zrzucasz na mnie poczucie winy? – spytałem.
- Nie robię tego.
- Robisz.
- Chce tylko porozmawiać.
Prawie się zatrzymałem, kiedy jego wyważony ton głosu ponownie dotarł do moich uszu.
- Przestań być ciągle taki opanowany!
- Możesz się uspokoić?
- Nie mogę!
Zacisnąłem dłonie i ruszyłem do przodu zdecydowanie zbyt gwałtownie. Mój nagły ruch sprawił, że poślizgnąłem się na zamarzniętym śniegu i tracąc równowagę wylądowałem prosto na pośladkach, asekurując się w ostatniej chwili rękami. Myślałem, że zwariuje. Nie dość, że znowu Minho wyprowadził mnie z równowagi, to jeszcze jak zwykle nie potrafiłem wyjść z takiej sytuacji z dumą. Kiedy myślałam, że już nic gorszego mnie nie spotka, gałęzie drzewa nade mną poruszyły się przez trzęsienie spowodowane moim upadkiem sprawiając, że masa śniegu spadła prosto na moją czapkę i ramiona. Przekląłem w myślach, starając się pohamować swoją złość. Przewróciłem oczami, wypuszczając ostentacyjnie powietrze i zaciskając usta. Miałem wrażenie, że umrę w tej chwili z poirytowania i wstydu. Miałem to wrażenie jednak tylko jeszcze przez moment. Do chwili aż moje oczy napotkały Minho.
Myślałem, że nic nie będzie mnie już w stanie zaskoczyć ani poruszyć moich emocji tak bardzo. Tymczasem, jeśli przed chwilą byłem zły to uczucia jakie teraz mną zawładnęły było milion razy bardziej dotkliwe niż to co działo się przed zaledwie sekundą. Tyle razy wyobrażałem sobie, że ponownie jest mi dane oglądać ten widok, który teraz miałem przed sobą. Tak wiele razy, że gdyby nie zimny chłód bijący od chodnik otrzeźwiając moje zmysły myślałbym, że to znowu sen. Ale to nie był sen. To działo się naprawdę. Minho się uśmiechał.
Kąciki jego ust drżały nieznacznie, kiedy próbował zdusić w sobie ten odruch. Ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, a on wybuchną już kompletnie i bez ograniczeń śmiechem, moje oczy otworzyły się sto razy szerzej. Chłopak zgiął się wpół i jakby nigdy nic w nocy, na środku chodnika, pochylając nade mną, śmiał się z mojego komicznego upadku. A ja nie potrafiłem się nawet poruszyć, bo to jeszcze do mnie nie dotarło. Wpatrywałem się w jego twarz jak w obrazek i choć ta ulica była tak realna to wciąż nie potrafiłem wyjść z szoku, że to się dzieje na prawdę. Ta naturalna radość, która teraz malowała się na jego ustach i w jego oczach sprawiła, że moje serce przyśpieszyło a motylki w brzuchu pofrunęły po całym moim ciele. Przez te reakcje miałem wrażenie, że czuje się tak jakbym widział Minho pierwszy raz. Jakby uderzenie serca przypomniało mi dzień, kiedy pierwszy raz coś do niego poczułem. To pewnie idiotyczne czuć coś takiego, kiedy ktoś się z ciebie śmieje. Ale w naszym wypadku było inaczej. Dla nas ten śmiech był jak stumilowy krok po długiej podróży dookoła świata.
Kiedy Minho w końcu opanował swoją głupawkę i ponownie spojrzał mi w oczy,  zrobiło mi się jeszcze gorzej. Prawdopodobnie się zrumieniłem, dlatego ukryłem usta w materiale szalika. Wtedy chłopak zrobił coś czego w ogóle się nie spodziewałem. Oparł dłonie na udach, pochylając się lekko w moją stronę. Uśmiechnął się sam do siebie z tylko jemu wiadomego powodu. Poczym kucnął przede mną, opierając łokcie na kolanach.
- Czy to już zawsze będzie tak, że za każdym razem to ja będę musiał cię ratować? - spytał spoglądając mi w oczy. Czułem jak jego ciepły wyraz twarzy płynie z powietrzem i dotyka moich policzków - Nie ważne czy to będzie poślizgniecie się na lodzie, czy niebezpieczny gang czyhający na twoje życie. Zwariowane pomysły, kiedy jesteś pijany, czy ocieranie łez, gdy płaczesz. Pilnowanie byś swoim ciętym językiem nie wpakował się w kolejne kłopoty.
Uśmiechnął się szerzej a ja zamarłem, bo uśmiechał się właśnie do mnie. Tylko do mnie. Następnie wyprostował swoją rękę i wyciągnął dłoń w moją stronę. Światła witryny jakiejś restauracji odbijały się na jego twarzy, ale on i tak wydawał mi się jeszcze jaśniejszy niż ten blask, który go oświetlał. 
- Czy powinien to robić Taemin? – spytał w końcu. – Chcesz tego, Taemin?
Kiedy wypowiedział moje imię przez te fale czułości, jaka od niego biła, ponownie się zarumieniłem. Spojrzałem na jego dłoń i malujący się na niej niebieski kolory rękawiczek.
Tylko centymetry dzieliły mnie od jej dotknięcia. A jednak gdy władałem w nią swoje zimne od mrozu palce, czułem jakbym pokonywał całe kilometry. Pomógł mi się podnieść a kiedy stanęliśmy prawie twarzą w twarz spuściłem lekko wzrok czując skrępowanie.
- Nie odpowiedziałeś mi – powiedział wciąż lekko rozbawiony.
Choi był jak zwykle nie ubłagany. Wszystko chciał mieć na piśmie.
- Zrobiłeś ze mnie straszną ofiarę losu – zarzuciłem mu. - O ile wiem, miałem też w życiu parę lepszych dni.  
- Będzie próbował się teraz wywinąć od odpowiedzi?
Zagryzłem wargę, po czym schowałem się na chwile w swoim bezpiecznym okryciu szalika. Dałem sobie mentalnego kopniaka i wyszedłem z ukrycia, wypuszczając oddech na mroźne powietrze.
- Jasne, że tego chce – powiedziałem dziwnie łamiącym się głosem, choć na prawdę bardzo próbowałem brzmieć pewnie.
Nie wiem dlaczego, ale nagle zrobiło mi się strasznie ciepło na sercu, kiedy to z siebie wydusiłem. Dziwnie bezpiecznie i trochę nienormalnie przyjemnie. Może dlatego, że wreszcie zdałem sobie sprawę z tego co czuje. Z tego, że nawet jeśli będę się z tym kłócił, nie wymaże z siebie tęsknoty za Minho za każdym razem gdy nie widzę go chociaż jeden dzień. A czym byłaby wieczność bez niego, w obliczu tego jednego dnia? I chociaż to będzie trudne i pewnie jeszcze nie jeden raz będę stać w obliczu sytuacji takiej jak ta, po tylu rozstaniach jakich doświadczyliśmy już wiem, że nie potrafiłabym bez niego żyć gdybyśmy nie mogli być już razem.
Poczułem jak moje oczy zaczynają się robić, a ciało jak zwykle przestaje ze mną współpracować. Zagryzłem wargę, po czym ciężko westchnąłem z bezsilności.
 - Boże… - szepnąłem. – Dlaczego ja w ogóle płaczę?
Minho tylko się zaśmiał i stanął jeszcze bliżej mnie. Złapał za oba końce mojej czapki, przyciągając moją twarz do swojej i gładząc moje policzki kciukami. Jego ciepły uśmiech sprawił, że w końcu przewróciłem oczami i sam go odwzajemniłem.
- Skoro sprawy stały się już jasne, czy to jest ten moment, kiedy mogę cię pocałować? – spytał szelmowsko.
- Zaczekaj – powstrzymałem go. – Chce cię jeszcze tylko coś prosić.
Spojrzał na mnie wyczekująco, czekając na to co powiem.
- To nic wielkiego… Po prostu nic mi już więcej nie obiecuj, dobrze? Szczególnie tego, że zawsze będziesz mnie chronić i nigdy mnie zostawisz. Wiesz, co się ostatnio po tym wyznaniu wydarzyło.
Choi zaśmiał się a jego usta znalazły się tuż przy moich.
- Dobrze Taemin, nie będę ci już więcej obiecywać, że zawsze będę przy tobie – powiedział. – Bo od teraz będę to po prostu robił.
Po czym pocałował mnie, roztapiając resztki śniegu, jakie jeszcze spoczywały po upadku na mojej kurtce.
___________
Mam nadzieje, że przebrnęliście przez ten zimowy spacer i nie zanudziliście się na śmierć. ;P
Uprzedzam pytanie: więcej OnSoo i Jongkey w następnym rozdziale.

Chciałbym tylko ustosunkować się do dwóch waszych komentarzy na temat mojej prośby o komentarze. Drogi Anonimie, twoja opinia jest naprawdę piękna i nawet przez myśl mi nie przeszło, „że nie jest to wypowiedz, której się spodziewałam”. Była niesamowita, bo pisana od serca i za to bardzo ci dziękuje. Właśnie takie osoby jak ty sprawiają, że jeszcze bardziej chce tworzyć nowe rozdziały! Leno, nie odebrałam twojego komentarze negatywnie i uwierz mi nadal czerpię radość z  pisania dla samej siebie, dlatego bez obaw nie zmieniłam się ani trochę. ;) Nie zależy mi na pochwałach a na komunikacji autor-czytelnik. Po prostu musicie mi uwierzyć, że wasze słowa dają mi tak samo wiele przyjemności, jak wam czytanie mojego opowiadania. Starajmy się więc nawzajem i uszczęśliwiajmy równocześnie. ;)

wtorek, 19 listopada 2013

Co do kolejnych rozdziałów... - czyli niedobra autorka i jej mała prośba.

Kolejny rozdział jest już napisany... Ale, ale, ale... no właśnie, ale go nie dodam.

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Nie jestem zwolenniczką czepiania się czytelników za to, że nie komentują rozdziałów. Widziałam co po takich akcjach dzieje się na blogach i nie taką reakcje łańcuchową chce wywołać. Zresztą informowałem was już, że w dużej mierze piszę dla siebie i pisałabym nawet gdybyście w ogóle nie czytali. Jednak ostatnio naprawdę opuszczacie się w tym temacie. Wyjaśnię wam jedną kwestie - ja nie chce od was komentarzy żeby podbić sobie statystyki na blogu itp. Nie, nie, nie. Zależy mi tylko na tym, aby przeczytać o waszych przemyśleniach/uczuciach/opiniach na temat mojego opowiadania i uznałabym za coś takiego nawet wiadomość do mnie na profilu bloga na facebooku <klik> (w dużej mierze właśnie dlatego go założyłam). Spędzam nad tymi rozdziałami naprawdę dużo czasu, nawet jeśli tego nie widzicie. Dlaczego więc dwa zdania od was, których napisanie zajmuje zaledwie dwie minuty, jest aż takie trudne do wyduszenia? Gdybyście nie czytali to rozumiem, ale statystyk nie oszukacie i jedna osoba takich nie podniesie w jedne dzień. Podejrzewam, że chcielibyście wiedzieć jak skończy się historia, którą piszę (a to zbliża się już całkiem niedługo). Dlatego liczę, że bezboleśnie dojdziemy do jakiegoś rozwiązania.

Także do następnego rozdziału, mam nadzieje.:)

niedziela, 10 listopada 2013

Teraz to ja doprowadzę cię do ostateczności, a gdy już będziesz na skraju, własnoręcznie popchnę do chwili, kiedy złamiesz swoje reguły.

Jeżeli pójdziesz ze mną i będziesz przy mnie, uczynię wszystko, czego pragniesz. Będę ci służył i będę cię ochraniać. Będę dla ciebie wszystkim, czym pozwolisz mi być. Będę daleki, jeśli tego zażądasz, i będę bliski, jeśli na to pozwolisz. Będę przy twoich snach i zawsze przy twoich smutkach, ponieważ kocham cię i twojej obecności potrzebuję jak oddechu. Kocham cię od tej pierwszej chwili, gdy ujrzałem cię pochylonego nad wygasającym ogniskiem. Kocham cię, choć nie wiem, czy moja miłość wynika tylko ze mnie i z ciebie, tylko z nas dwojga, czy też zbudził ją z nieistnienia ten, który teraz już nie istnieje. Powiązaniem mnie i ciebie jest ta miłość czy też natarczywym odblaskiem miłości innej, tej, która pierwsze swoje słowo zdążyła tylko raz wypowiedzieć, a potem poszła w chłód i szum śmiertelnych wód, aby już nigdy nie odnowić się w ciele i słowie. Nie wiem, skąd się wzięła moja miłość do ciebie, ale skądkolwiek zaczerpnęła swój początek i swoje pierwsze oczarowanie, nigdy cię kochać nie przestanę, ponieważ jeśli istnieję, to tylko dlatego, aby, sam nie kochany, potrzebę miłości całym sobą potwierdzić.


Bramy Raju - Jerzy Andrzejewski 


*** 

Kiedy piłem kawę w dużej, jasnej, kuchni państwa Kim, siedząc naprzeciw dziwnie uroczej, lekko zaspanej Jungah, zastanawiałem się skąd we mnie tak duża skłonność do popadania w kłopoty.
- Nie zrozum mnie źle - powiedziałem, czując na policzkach parujący napój z kubka. - Z jakiego powodu tak bardzo chcesz mi pomóc?
Przewróciła oczami, robiąc minę jakbym powiedział coś niemądrego.
- Może zwyczajnie cię lubię, Kibum - zaparła się. - Dlaczego nie dopuszczasz do siebie tej myśli?
Westchnąłem. Upiłem łyk kawy, delektując się jej przyjemną wonią.
- Więc w sobotę odbędzie się pokaz naszej kolekcji - powiedziałem powtarzając jej wcześniejsze słowa. - Jestem zaproszony jako projektant. Każdy z nas ma przydzielony pokój w hotelu, w którym będziemy prezentować kolekcje. Ty dasz mi drugi klucz do pokoju Jonghyuna i po samym pokazie, gdy każdy pójdzie się odświeżyć przed after party, ja pójdę do niego... Yhhh... Nie wiem, czy potrafię to zrobić.
- Jasne, że potrafisz. Przecież mówiłeś mi, że za nim tęsknisz i...
- Ciiii! - przerwałem jej. - On może już nie spać.
Pokręciła głową, śmiejąc się.
- Raczej nie pozwolę mu wyjść z łóżka, szczególnie w takim stanie - uspokoiła mnie. - Ale ty musisz mi obiecać, że nie stchórzysz w sobotę.
Na kolejne wspomnienie o tym wieczorze, wszystko podeszło mi do gardła. Wziąłem ze stołu swoje rzeczy i odstawiłem kubek do zlewu.
- Nie stchórzę - obiecałem jej. - Nie chce stchórzyć.
  
***

Trzęsła się. Jej długie włosy w całkowitym nieładzie spoczywała na zwróconych do wewnątrz ciała ramionach. Dłonie obejmowały ręce, zaciskając się na nich kurczowo. Usta drżały, jakby z całych sił próbowała zahamować w sobie całkowity wybuch napływających do niej zewsząd uczuć. Wyglądała na bardziej bezradną niż wtedy, gdy pierwszy raz zabrałem ją do swojego domu. Cudem zmusiłem ją do założenia mojej bluzy na jej szkolny strój. Jednak to, co najbardziej mnie bolało, kiedy na nią parzyłem, było brakiem uśmiechu na jej ustach. Już raz straciła ten anielski wyraz twarzy, a teraz to działo się ponownie.  
- Sooyung - wymówiłem jej imię, jak było czymś niezwykle delikatnym, co w każdej chwili może się stłuc.
Kiedy jej spojrzenie zawiesiło się na mnie, całkowicie i bezapelacyjnie pożałowałem, że się do niej odezwałem. Przeniosła szklany wyraz twarzy, sunąc spojrzeniem po ścianie i doprowadzając je przed moje oblicze. Przypominała mi kwintesencje smutku, jakiej dotąd nie widziałem nawet podczas żadnej z moich policyjnych spraw. Jej oczy, pełne cierpienia i samotności, wbiły mi nóż w serce. Blade policzki okalały wolno płynące łzy. Jej wzrok spoczął na moim a ja zamarłem, nie mając bladego pojęcia co zrobić. Czułem się jak idiota, który nie potrafi wykonać tak prozaicznej czynności jak pocieszenie drugiej osoby. Przeklinałem w myślach swoją niemoc. Nie byłem w stanie się ruszyć. Nie mogłem przełknąć śliny. Wziąć oddechu. Ucisk na moim gardle zacisnął się, jak gruby sznur i nie puszczał. Czułem, że ona mnie potrzebuje a mimo to w żaden sposób nie umiałem jej pomóc. I to właśnie było najgorsze.
- Sooyung - usłyszałem głos za sobą.  
Światło z zewnątrz przestało docierać do pomieszczenia. Miałem wrażenie, że świat zatrzymał się na chwile, kiedy mijała mnie w szaleńczym biegu. Ból w moim sercu doszedł do ostateczności, kiedy zniknęła za moimi plecami. A ja? A ja zwyczajnie nie potrafiłem jej pomóc.

***

Gdy dotarliśmy na posterunek policji, Sooyung wpadła w moje ramiona, jak szmacianka lalka, która nie potrafi sama ustać wyprostowana. Głośno płakała. Jeszcze głośniej krzyczała.
- Przetrwamy to - szepnąłem, gdzieś w jej ciemne włosy.
Chciałem ją uspokoić, ale tak naprawdę sam już nie znajdywałem potwierdzenia na wypowiadane przez siebie słowa.
- Mam już dość, Taemin! - krzyknęła w odpowiedzi.
- Wiem... Przepraszam.
- Za co!?
Puściła mnie i spojrzała za mnie. Dobrze wiedziałem na co patrzy. Na kogo.
Minho zrównał się ze mną, ale nie potrafiłem na niego spojrzeć. Czułem, że nie wiem na czym w tej chwili stoję. Czy jestem po jego stronie, czy wciąż stoję po przeciwnej? Chce znaleźć usprawiedliwienie, a może kompromis tego co się do tej pory między nami wydarzyło?
Kiedy patrzyłem w oczy Sooyung i widziałem w nich odbijającą się sylwetkę chłopaka wiedziałem, że w jej wypadku żadne pośrednie uczucie nie wchodzi w grę. Czuła tylko czarne i białe kolory.
- Jak zawsze jesteś tu ty - powiedziała podniesionym głosem, przeszywając nim Minho. -  Dlaczego to zawsze musisz być ty!?
Chciałem coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mi na to. Odepchnęła moja dłoń i stanęła na przeciw chłopaka. Ich spojrzenia stanęły ze sobą twarzą w twarz. I wtedy moja siostra zrobiła coś, co zaskoczyło nie tylko mnie, ale całą resztę, która znajdowała się przy nas. Pochyliła się delikatnie, nie zrywając kontaktu między nią a Minho.
- Nie jestem hipokrytką - wyszeptała pewnie. - Wiem, że to wszystko wina mojego ojca, że tu jesteśmy. Przepraszam.
Minho zamarł. Nie był w ogóle przygotowany, że usłyszy coś takiego. Zresztą sam spodziewałem się całkiem innej reakcji mojej siostry. Myślałem, że będzie zła, bezradna i niemiła. A jednak mówiła bardziej trzeźwo niż niejeden dorosły.
- Przepraszam, że przez mojego ojca zginął twój. Przepraszam, że moja rodzina nie pomogła twojej. Przepraszam za twój ból i cierpienie. Za to, że czułeś jak niesprawiedliwy jest ten świat i tak długo nie mogłeś znaleźć ukojenia - zacisnęła usta, po czym wyprostowała się, zwężając lekko wzrok. - Tylko pytanie, co ty teraz czujesz? Powiem ci co ja czuje. Chce mi się płakać. Krzyczeć. Przepełnia mnie ból i mam wrażenie, że cierpienie jakie odczuwam jest najgorszym piekłem, jakie można doświadczyć na świecie. Jeśli czułeś się tak samo, kilkadziesiąt lat temu, to wygrałeś. Koło zatoczyło swoją wędrówkę. Jednak powinieneś zrozumieć jedno. Przeprosiłam cię za krzywdę jaką od nas otrzymałeś. Ale nie mogę cię przerosić za to czuje. Bo nawet wiedząc to wszystko, wciąż nie potrafię cię nie nienawidzić.

***

Niedziela przyszła szybko. Wieczór nadszedł przynosząc ze sobą chłodną temperaturę i pokaz kolekcji KimCompany. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że przegapiłem jeden mały szczegół - goście na imprezie to byli w dużej mierze akcjonariusze firmy. W tym osoba, która ponownie stanęła na mojej drodze, a która tak dawno nie widziałem. Nie potrafiłem nawet w myślach wymówić słowa na literę "o", które określało jego relacje ze mną. Byłem świadomy, że nie spodziewał się mnie tutaj. Widziałem jak zaskoczy był, gdy zobaczył mnie na wybiegu, gdy modelki z niego zeszły. Tylko jedno dawało mi coś na kształt zadowolenia. Szczęście  z dumy, że widzi jak coś mi się w życiu udało.
Nie miałem zbyt wielu okazji, aby porozmawiać z Jonghyunem, ponieważ ktoś wciąż do niego podchodził i zagadywał na temat kolekcji. Sam zresztą byłem zajęty odpowiadaniem na pytania, dlaczego wybrałem akurat takie materiały i czy planuje dalsza współpracę.
Gdy wreszcie część oficjalna dobiegła końca i goście na chwile się rozeszli, Jungah znalazła mnie w oka mgnieniu. Dalej wszystko potoczyło szybko. Znalazłem pokój Jonghyuna. Trzy razy zastanowiłem się nad wejściem do niego i ucieczką. Aż w końcu to zrobiłem. Znalazłem się w środku.   
Pokój hotelowy wyglądał na bardzo drogi i dopieszczony w pełnym tego słowa znaczeniu. Jonghyun poprawiał swój krawat stojąc przed dużym lustrem. Nie odwrócił się, kiedy wszedłem do środka.
- Co ty tutaj robisz? - spytał spokojnie. - Powinieneś być na przyjęciu. Zresztą ja też powinienem zaraz do niego dołączyć.
- Nigdzie nie pójdziesz - powiedziałem z dużą mocą w głosie.
Zapadła cisza. Jonghyun przestał wykonywać swoją czynność i odwrócił twarz w moją stronę. Popatrzył mi w oczy a ja zwęziłem wzrok. W pewnym sensie nasze spojrzenia wydawały się bić tą samą aurą tyle, że Jonghyun wydawał się być gdzieś na jego krańcu, jeszcze dodatkowo zaskoczony. Wspaniale. Wreszcie zaczął traktować mnie poważnie.
- Co masz na myśli? - spytał głębokim tonem głosu, który prawie mnie przestraszył, ale udało mi się nie ugiąć.
Wciąż stałem pewnie na dwóch nogach i z całą swoją mocą mierzyłem się ze spojrzeniem mężczyzny, dla którego poddanie się moim za chwile mającym się ujawnić oczekiwaniom, było czymś więcej niż zwykłą rezygnacją z kieliszka wina do kolacji. Dobrze wiedziałem jak wiele stało teraz przeciwko mnie. Mój lęk przed tym, że nie zdołam pokazać mu jak bardzo mi zależy. Strach przed tym, że stchórzę. Jego zaparcie, aby nie pomóc mi tego okazać. Walka o to, abym przegrał i się poddał. Tylko, że ja nie chciałem zrezygnować. Już nie.
- To co słyszałeś - powiedziałem, ponownie napełniając swój głos intensywnością. - Zostaniesz tu, ze mną.
Również zwęził spojrzenie, zaczynając analizować to co się teraz działo.
- Co chcesz zrobić? - spytał, jakby to było oczywiste, że nie jestem tu aby tylko rozmawiać.
- Nie przyznasz, że ci na mnie zależy, bo tak to sobie zaplanowałeś - powiedziałem, przytrzymując jego spojrzenie. - Masz jednak możliwość oglądania, jak daleko już zaszedłem w upokorzeniu własnej osoby, tylko po to, aby się do ciebie zbliżyć. Jak dużo odkryłem z własnych uczuć mimo, że zarzekałem się, iż nigdy więcej się do ciebie nie zbliżę. A jednak już nie raz do ciebie przyszedłem. Chociażby tego dnia, kiedy byliśmy ze sobą w biurze. Jednak stało się to, ponieważ to ty doprowadziłeś mnie do tego. Twoje nagłe pojawienie się. Twoja bliskość. Twoja osoba, na nowo rozpalająca we mnie tęsknotę, którą w próbowałem zdusić w sobie za wszelką cenę. Tęsknotę, którą nigdy więcej nie miała zostać obudzona i uczucia, które zabroniłem sobie odczuwać. Więc wiem co to zasady Jonghyun. Też sobie takie wyznaczyłem. Ale wiem również, że to jest możliwe - poddanie się. I ty mi to udowodniłeś. Dlatego teraz to ja doprowadzę cię do ostateczności, a gdy już będziesz na skraju, własnoręcznie popchnę do chwili, kiedy złamiesz swoje reguły.
   Na chwile zrobiło się cicho, a my zwyczajnie trwaliśmy wpatrując się w siebie. Powietrze  w pomieszczeniu stało się gęste, a noc dodawała mu intymności. Lekko drgnąłem, gdy Jonghyun zrobił coś, co nadszarpnęło moją pewną siebie postawę. Rozluźnił się lekko i przybrał kamienny wyraz twarzy. Odłożył na bok swoje okrycie wierzchnie i usiadł na fotelu, na przeciw mnie. Po czym ponownie spojrzał mi w oczy.
- Doprawdy? - powiedział dobitnie. - Więc proszę. Pokaż na co cię stać?
Przyzwolił mi na to co miałam zamiar uczynić, jednak wiedziałem, że nie zamierza mi niczego ułatwiać. Zacisnąłem dłonie, aby zebrać się w sobie, a następnie ponownie puściłem je luźno. Wziąłem mentalny oddech. Oddzieliłem całą resztę świat od naszych czterech ścian. Skupiłem całą jego uwagę na swojej osobie i wykonałem pierwszy krok. Moja marynarka opadła na ziemie. Popatrzyłem mu w oczy, zwężając lekko swoje spojrzenie, aby wydobyć z niego intrygujący, koci, wyraz. Zagryzłem wargę, dobrze wiedząc, jak działał na niego ten ruch ciała. Zacząłem subtelnie rozpinać koszulę. Starałem się, aby każdy ruch mojego ciała był wyważony i subtelny. Chciałem być piekielnie seksowny, ale nie tani. Z każdym kolejnym odpięciem się guzika, mój oddech powoli zaczynał przechodzić w coraz bardziej przyśpieszony. Z jednej strony czułem się strasznie nerwowo stojąc przed nim i starając się go uwieść. To zawsze on wykazywał inicjatywę do takich rzeczy, a ja byłem tym, który ich doświadczał. Jednocześnie bałem się, że temu nie podołam. Miałem jednak wrażenie, że ten strach podnosi tylko jeszcze bardziej ciśnienie mojej krwi, tworząc w sercu trudną do zdefiniowania mieszankę podniecenia i przerażenia. Kiedy skończyłem rozpinać koszulę, puściłem materiał ubrania, pozwalając mu delikatnie odsłonić moje ciało. Uniosłem rękę ku górze. Dotknąłem opuszkami palców usta, przejeżdżając nimi wzdłuż dolnej wargi. Rozchyliłem je lekko, wypuszczając powietrze. Gdy doszedłem do ich prawego kącika, przeniosłem swoją dłoń, sunąc po ścieżce policzka, na moją szyje. Odchyliłem lekko głowę do tyłu, tym razem mocniej przyciskając palce do swojej skóry. Przymknąłem nieznacznie powieki, odwracając dłoń wierzchem do swojego ciała i zjeżdżając nią przez ramię na klatkę piersiową. Powoli przesuwałem po subtelnie rysujących się pod nią fakturą linii mięśni. Starałem się przez cały czas utrzymywać z Jonghyunem kontakt wzrokowy. Nawet jeśli jego wzrok wędrował drogą prowadzoną przez moje dłonie, ja wciąż patrzyłem mu w oczy. Gdy moje palce dotarły do paska spodni, rozpiąłem sprzączkę, po czym gwałtownym ruchem wyciągnąłem go ze szlufek. Objąłem oba jego końce swoimi palcami i przysunąłem jak najbliżej ciała, stawiając go w linii pionowej. Przytuliłem mocną skórę do policzka, zamykając oczy. Straciłem z oczu Jonghyuna, ale chciałem wyostrzyć swoje zmysły do granic możliwości. Zacząłem wolno przesuwać pasek w dół, wyobrażając sobie, że to nie ta twarda faktura, a ciało chłopaka znajduje się teraz tuż przede mną. Kiedy materiał paska dotknął moich ust, rozchyliłem je, wysuwając język i zmysłowo przesuwając nim po skórze. Objąłem go lekko koniuszkiem, poznając jego smak. Po chwili zjechałem przedmiotem w moich dłoniach, po niepokrytej koszulą klatce piersiowej, docierając do mojego krocza. Gdy przejechałem nim po członku, nie musiałem nawet starać się przywoływać do siebie rozkoszy, jaka wypisała się na mojej twarzy. Gdy zakończyłem jego drogę, momentalnie otworzyłem powieki. Nasze spojrzenia ponownie się przeciekły a ja odrzuciłem pasek na bok. Pewnym krokiem zacząłem wolno iść w jego stronę. Powoli, usiadłem okrakiem na jego kolanach. Nie protestował. Wsparłem się na kolanach, patrząc na niego z góry. Przejechałem opuszkami palców po miękkim materiale jego krawata, a następnie okręciłem go sobie wokół lewej dłoni. Z jego pomocą zmusiłem go, aby uniósł twarz ku górze i spojrzał mi ponownie w oczy. Jego oczy zdawały się teraz mieć problem z ukrywaniem emocji. Był zły. Bardzo zły. Przez jego opanowanie przebłyskiwała złość na samego siebie. W jego spojrzeniu widziałem teraz trzy twarze. Pierwszą - chłopaka tak cholernie pociągającego i pewnego siebie, że miękły mi kolana na samo wspomnienie jego imienia. Drugą - chłopaka, który walczył za wszelką cenę, aby nie poddać się uczuciu do mnie. Trzecią - wściekłą jak diabli za to, że nie potrafi nie odbić w oczach, jak bardzo chce w tej chwili zerwać ze mnie ubrania, i wziąć tu i teraz. Ta ostatnia podobał mi się najbardziej.
Owiałem oddechem jego twarz, zbliżając się do niego jeszcze bliżej. Nie dotykałem go. Każda część przy nim - moje usta, nos, szyja - wszystko było na wyciągniecie, a jednocześnie tak daleko. Mimo to, elektryczność jaką udało mi się między nami wytworzyć, sprawiała także mi fizyczny głód, aby zetknąć moją skórę wraz z jego.
Odnalazłem prawą ręką jego dłoń. Unosiłem ją i położyłem po wewnętrznej stronie mojego uda. Jego ciało było ciepłe. Serce biło jak szalone. Przez materiał spodni, czułem jak jego dotyk mnie pali. Prawie oparłem swoje czoło o czoło Jonghyuna, gdy poprowadziłem jego dłoń po moim udzie ku górze. Westchnąłem, zagryzając wargę. Czułem, że powoli tracę kontrolę nad sytuacją i zaczynam poddawać się jego bliskości. Puściłem jego dłoń i wplotłem swoją w jego włosy.
- Pocałuj mnie - szepnąłem. - Jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo tęskniłem za twoją bliskością?
Jego oczy straciły na zaciętości, kiedy to powiedziałem. I przez chwile widziałem u niego te samą tęsknotę, którą posiadałem. Przez moment miałem wrażenie, że się podda. Ale słowa, które do mnie wypowiedział, próbując posadzić mnie na swoich nogach, wszystko zniszczyły.
- Nie mogę.
Zacisnąłem usta, nie wierząc w to, co słyszę. Odepchnąłem jego dłonie i ponownie unosiłem się na kolanach.
- Przestań - powiedziałem drżącym głosem.
- Nie mogę, Kibum.
Pokręciłem głową czując, że chce mi się płakać. Więc to koniec? Znowu przegrałem? Nie byłem wystarczająco dobry? A może.. on mnie już nie chce? To ostatnie co pomyślałem sprawiło, że moje serce zamarło. To wszystko co odczytałem z jego wcześniejszych reakcji było czymś co sobie wmówiłem? To nie była prawda? Odwróciłem wzrok, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Czułem się upokorzony.
- Kibum, posłuchaj mnie...
Wyrwałem się całkowicie z jego objęcia. Miałem wrażenie, że więcej nie zniosę.
- Nic nie mów - powiedziałem szybko.
Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Musisz coś wiedzieć...
- Nie chce nic wiedzieć - znowu mu przerwałem. Oplotłem dłońmi ramiona. - Już zbyt wiele wiem. Ja... Ty...
Głos mi się łamał, a obrazy docierały do mojej głowy z szybkością światła i rozbłyskiwały niczym flesz aparatu.
- Daj mi coś powiedzieć! - podniósł głos Jonghyun.
- Nie! Mam już dość! Nie chce twojej litości!
Wybiegłem z jego pokoju, nawet się za siebie nie oglądając. Czułem, że się duszę. Wszystko było tak przerażająco odczuwalne. Tak bolesne. Strasznie bolesne. Aż w końcu wpadłem na niego. To dopełniło ten cały, cholerny, ból.
- Kibum? - spytał ten mężczyzna, który nigdy nie był moim ojcem.
Wyglądałem tak żałośnie, że poniosłem porażkę nawet nic nie mówiąc. Chciałem mu pokazać jak dobrze mi bez niego. Jak wiele osiągnąłem. Jak bardzo szczęśliwy jestem. Tymczasem pokazałem tylko kolejny raz jak jestem słaby.
- Coś się stało? - brnął.
Jego sztuczność doprowadziła do mnie szaleństwa.
- Co ty możesz wiedzieć!? - krzyknąłem, zaciskając dłonie. - Ty nic o mnie nie wiesz. Po co pytasz, skoro cię to nie obchodzi! Zostaw mnie, tak jak zostawiłeś gdy byłem dzieckiem!
Mężczyzna zacisnął usta.
- Nie mów tak. Jestem twoim ojc...
- Nie jesteś! - zaprzeczyłem gwałtowanie.
- Opanuj się.
- Nienawidzę cię! - wyrzuciłem wreszcie z siebie.
Widziałem jak podnosi rękę. Jak kieruje ją w moją stronę. Skuliłem się jak małe dziecko, oczekujące na przyjęcie kary. Zacisnąłem powieki, czekając aż dosięgnie mnie jego dłoń. Szok, który wreszcie mnie otrzeźwi. Cios, na który zasługuję.
Jednak to się nie stało. Usłyszałem za to stłumione uderzenie, tuż przed moją twarzą. Moja dolna warga zadrżała, a ja wstrzymałem oddech. Zamarłem. Powoli, otworzyłem powieki, nie wiedząc co się dzieje. Moje źrenice rozszerzyły się szerzej, kiedy ujrzałem widok przed moimi oczami.
Ręka tego mężczyzny zatrzymała się przed moją twarzą, powstrzymana przez silny uścisk palców Jonghyuna, który zaciskał swoją dłoń na jego nadgarstku.
- Za przeproszeniem, panie Kim - powiedział chłopak, wkładając wolną rękę w kieszeń spodni.  - Ale Kibum nie jest kimś, kto zasługuje na takie traktowanie.
Otworzyłem usta, a mężczyzna wyrwał się z jego uścisku. Poprawił swój garnitur i popatrzył na mojego obrońcę, surowym wzrokiem.
- To, że robimy razem interesy nie upoważnia cię do wtrącania się w moje sprawy. Wiesz w ogóle jakie relacje łączą mnie z Kibumem? - spytał retorycznie.
Był pijany. Wiedziałem to wyraźnie, bo nigdy w życiu nie przyznałby się do tego, że łączą mnie z nim więzy rodzinne.
- Wiem - odpowiedział mu pewnie, Jonghyun.
Zaskoczył go. Zresztą nie tylko jego. Tamten syknął zły.
- Może i jesteś synem prezesa, ale nie masz pojęcia o naszej sytuacji - ciągnął.
- Nie muszę nic wiedzieć, panie Kim. Wystarczy mi, że znam Kibuma. Ale pan najwyraźniej go nie zna, skoro robi coś takiego - Jonghyun spojrzał na niego poważnie. - Kibum jest najbardziej niesamowitą osobą jaką znam. Jest dobry, mądry, lojalny. Oddaje się wszystkiemu co robi całym sercem. Zawsze wszystkim pomaga i pracuje ciężej niż inni, aby osiągnąć uznanie. Jest ciepły i opiekuńczy. Bardziej dzielny niż jest w stanie pomieścić jego wrażliwe serce - zacisnął usta. - Więc, panie Kim, nie wmówi mi pan, że ktoś taki jak Kibum zasługuje na takie traktowanie.
Przez chwile oboje mierzyli się wzrokiem, a ja trawiłem to, co przed chwilą usłyszałem z ust Jonghyuna. Mężczyzna wydawał się stracić wszystko ze swojej pewności siebie. I w końcu się wycofał.
Wtedy Jonghyun przyciągnął mnie do siebie. Zacząłem wyrywać się z jego uścisku, krzycząc coś czego sam nawet nie rozumiałem. Straciłem ostatnie resztki rozsądku ignorując to, że wydzieram się jak szalony na środku hotelowego korytarza. Chłopak przycisnął mnie do siebie mocno, blokując moje uderzenia. Zdusił odgłos mojego płaczu w swoich ramionach. Zacisnąłem powieki czując, jak jego koszula robi się mokra od moich łez.
Gdy udało mu się mnie uspokoić na tyle, aby ruszyć się z miejsca, zabrał mnie ponownie do swojego pokoju. Choć się opierałem, byłem zbyt nieudolny w swojej próbie zachowania ostatnich resztek rozsądku.
Usiadł na skraju łóżka zmuszając mnie abym zajął miejsce przy nim. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się delikatnie.
- Kocham cię - powiedział całkiem niespodziewanie.
Kiedy usłyszałem te dwa słowa miałem wrażenie, że śnie. Otworzyłem szerzej oczy, nie rozumiejąc co się dzieje. Uniósł swoja dłoń i dotknął mojego policzka. Odsunąłem się lekko, jeszcze bardziej okazując swoją dezorientacje.
- Nie rozumiem - szepnąłem drżącym głosem. - Dopiero co mnie odtrąciłeś, a teraz...
- Nie odtrąciłem cię - zaprzeczył. - Tylko ty zwyczajnie nie dopuściłeś mnie do głosu.
Popatrzyłem na niego wciąż nic nie pojmując. On uśmiechnął się do mnie, na swój rozbrajający, ciepły sposób.
- Nadal nie rozumiesz - stwierdził pobłażliwie. Przyciągnął mnie do siebie bliżej, a ja poddałem się bez żadnych sprzeciwów, bo ilość uczuć jaka teraz we mnie szalała, nie pozwalała mi na nic innego, jak wpatrywanie się w jego oczy. - Nie mogłem pozwolić, żebyśmy uprawiali ze sobą seks, bo to byłby tylko seks. A ja nie chce uprawiać  z tobą seksu. Już nie.
Prawie otworzyłem buzie, aby kolejny raz zaprotestować, ale on mi przerwał.  
- Bo widzisz Kibum - szepnął tuż przy moich ustach. - Ja chce się z tobą kochać.
Moje dłonie opadły bezwładnie a ja zamarłem. Kochać się... ze mną? Obudziłem się raptownie i spojrzałem mu głęboko w oczy, aby przekonać się, czy nie kłamie. Czy to nie jest kolejny jego żart. Tymczasem on wpatrywał się we mnie spokojnie, a nic z jego miny nie wskazywało na to, że żartuje.
- Kochać się... ze mną? - spytałem, aby jeszcze raz usłyszeć te słowa i potwierdzić, że się nie przesłyszałem.
- To chyba jasne skoro cię kocham - uśmiechnął się szelmowsko. - Czyż nie?
Zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie sprawiając, że moje usta znalazły się w zagłębieniu jego szyi. Jego zapach szybko do mnie dotarł sprawiając, że odczułem nagle niespodziewaną ulgę. Moje serce zaczęło bić miarowym tempem, a oddech się uspokoił. Nadal nie wiele rozumiałem z tego co się dzisiaj wydarzyło i byłem chyba bardziej nieśmiały niż kiedykolwiek, a mimo to, czułem się dziwnie spokojnie.  
- Powinieneś chyba pójść na dalszą część przyjęcia - zauważyłem niepewnie, szepcząc  w materiał jego koszuli.
- A jakie to miałoby znaczenie, że na nie pójdę, skoro nie będę mógł cieszyć się nim z tobą? - spytał.
Uśmiechnąłem się delikatnie i ukryłem nos całkowicie w materiale jego ubrania. Nie tak dawno, sam powiedziałem mu coś podobnego.
Za oknem widziałem, jak pojedyncze płatki śniegu zaczynają powoli spływać po tafli nocnego nieba. Zima przyszła w tym roku szybciej niż zawsze.
- Pada śnieg - powiedziałem cicho.
- Rzeczywiście - zauważył Jonghyun, po czym uśmiechnął się  czule. - Myślę jednak, że to będzie bardzo ciepła zima, jak sądzisz?
Przewróciłem oczami i odwzajemniłem jego wyraz twarzy. Ponownie wtuliłem się w jego ramiona i westchnąłem cicho. A strach w moim sercu ostatecznie ustał. A księżyc świecił nadal, oświetlając biały puch za szybą, refleksem ostatnich godzin tego dnia.
______________


Mam nadzieje, że rozdział się wam podobał i nie mogę się doczekać waszych komentarzy na jego temat, tak bardzo, jak wy nie mogliście się doczekać kolejnego posta, mam nadzieje, ;)

Nadal zachęcam do polubienia strony bloga na facebooku: klik

Zmieniając temat, na pewno słyszeliście już o Magazynie Asia on Wave (http://magazyn-aow.pl/) i o tym, że mają problem z utrzymaniem swojej działalności z powodów braku zainteresowania kupnem ich gazety. Nie mam zwyczaju bawić się w promowanie czegoś, ale akurat ten pomysł wydaje mi się mieć duży potencjał. Pomijając fakt, że dzięki takiej organizacji macie możliwość poczytania o swoich idolach i takie tam.. Uważam, że ta gazeta jest to naprawdę dobra inicjatywa, aby kpop stał się znany nie tylko z jednego przeboju i nie tylko niewielkim grupkom osób. Pokażmy innym jak barwny, ciekawy i różnorodny jest świat, który poznaliśmy. Niech oni też się o nim dowiedzą. ;)

piątek, 11 października 2013

Stoimy tu po dwóch rozstaniach, które zgotował nam los. Po dwóch spotkaniach, którymi ten sam los przeciął nasze drogi. A mimo to tak wiele w tym miejscu wygląda jak dawniej. Tylko pogoda jest inna. Tylko ludzie nie są już tacy sami.

Chujin okrył mnie kocem i przygotował mi ciepły napój. Przebywanie w jego mieszkaniu, po ty co się między nami wydarzyło, wydawało mi się w tej chwili nie na miejscu. Jednak czułem ulgę, że nie muszę być teraz sam.
- Więc ten mężczyzna... to był twój ojciec? - spytał Chuijn, niepewny czy może poruszyć ten temat.
- Tak - szepnąłem. - Zostawił mnie i mamę dla jakiejś kobiety, kiedy byłem mały. Od tego czasu widywałem go sporadycznie, a kiedy to już się działo, raczej starałem się, aby trwało to jak najkrócej.
- Czujesz do niego żal?
- Tak - przyznałem. - Ale nie dlatego, że odszedł od mamy. Potrafiłbym pojąc, że przestał ją zwyczajnie kochać. Jednak on przestał kochać mnie, rozumiesz? Od dnia, kiedy nas zostawił, poza pieniędzmi na utrzymanie, przestał cokolwiek od siebie wnosić. Nawet patrzeć na mnie nie mógł a co dopiero rozmawiać, zapytać jak w szkole, jak się czuje...
- To musiało być dla ciebie ciężkie. Przykro mi.
- W porządku. To nie tak, że myślę o tym cały czas. Zwyczajnie bardzo dawno nie miałem z nim kontaktu i jakoś tak wyszło... Szczególnie po tym, co miało miejsce między nami.
Bałem się o tym rozmawiać, ale wiedziałem, że jestem mu winny szczerość.
- Nie tłumacz się - powiedział Chujin. - Od zawsze wiedziałem, jak bardzo jesteś związany z Jonghyunem.
- Chce się wytłumaczyć. Jestem ci wdzięczny bardziej, niż myślisz. Chyba nigdy w życiu nie będę w stanie odpłacić ci się za twoją opiekę, miłość i oddanie jakie mi dałeś w czasie, kiedy tak bardzo tego potrzebowałem.
- Ale mnie nie kochasz...
- Kocham cię... - zawahałem się. - Tylko to jest inny rodzaj uczucia niż ten, jaki ode mnie oczekujesz.
Chujin spuścił wzrok i spojrzał na swój kubek, przez chwile intensywnie nad czymś myśląc. Po czym ponownie spojrzał mi w oczy, ale wyglądał na zagubionego.
- Chciałbym żeby było inaczej, jednak nie mogę zmusić cię do miłości. Chciałabym też abyś wiedział, że nie tylko ty czułeś coś na znak winy, bo nagiąłeś nasz związek w swoją stronę.
- Co masz na myśli? - spytałem, marszcząc brwi.
- Mam na myśli to, że dawno temu ukryłem przed tobą coś, co mogło zmienić naszą wspólną przyszłość.
Wyprostowałem się w jego stronę sprawiając, że koc zsunął się z moich ramion. 
- Nie rozumiem - powiedziałem. - Co takiego?
Chujin westchnął, odsuwając od siebie ciepły napój.
- To miało miejsce w dniu twojej pierwszej modowej prezentacji.
- Miało miejsce..? - powtórzyłam nic nie rozumiejąc.
- Tego dnia, Jonghyun był na twoim pokazie w Nowym Jorku.

***
 Jeszcze tego samego dnia musiałem wrócić do firmy. Przez to wszystko co się dziś stało zapomniałem w jakim celu do niej wcześniej przyszedłem. Modelki zaprezentowały mi moje projekty a ja ustaliłem i dokonałem kilku drobnych poprawek, uzgadniając z pracownikami następny termin spotkania.
Kiedy opuszczałem piętro, mimowolnie zwolniłem kroku przy gabinecie Jonghyuna. Drzwi do niego były uchylone, ale to wcale nie tak, że miałem zamiar zerknąć. Jednak postać chłopaka przykuła mój wzrok, nawet jeśli tego nie planowałem. Zatrzymałem się, kiedy zdałem sobie sprawę jak kiepsko wygląda. Miał przymknięte oczy i oddychał wyraźnie ciężko. Oparty o biurko, pochylał się do przodu w znużony sposób. Sam nie wiem, kiedy znalazłem się w środku jego pokoju.
- Coś nie tak? - spytałem zwężając wzrok, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Nic mi nie jest - odpowiedział wymijającym tonem głosu.
- Kłamiesz - rzuciłem krótko.
Podszedłem bliżej niego. Odgarnąłem włosy z jego czoła i położyłem mu dłoń na czole. Tak jak przypuszczałem, był bardzo rozpalony.
- Masz gorączkę - powiedziałem z obawą. - Powinieneś pójść do lekarza.
- Zamierzasz robić za moja pielęgniarkę?
Nasze spojrzenia się spotkały, a on przybliżył swoją twarz jeszcze bliżej mojej. Jego oczy były zmęczone, ale wyraźnie walczył aby zachowały swój stanowczy charakter. Kiedy wpatrywał się tak we mnie poczułem, jak mój żołądek się kurczy. Szybkim ruchem zabrałem swoją dłoń i odwróciłem wzrok, odsuwając się nieznacznie.
- Zgłupiałeś - odpowiedziałem. - Jeśli chcesz, zamówię ci taksówkę do domu.
- Przyjechałem samochodem, ale jeśli uważasz, że nie jestem w stanie prowadzić możesz sam mnie odwieść. Jeśli chcesz...
Przekląłem w myślach. Wpadłem w pułapkę, którą sam nie zamierzenie sobie zastawiłem. Zagryzłem wargę. Nie mogłem go tak zostawić. Nie powinienem skazywać go na samodzielny powrót w takim stanie. Dobra, nawet nie chciałem.
- W porządku - powiedziałem starając się na obojętność. - Ubierz się ciepło. Zaczekam na parkingu.

***
<podkład> 

Kiedy dojechaliśmy do jego posiadłości okazało się, że w domu jest prawie pusto. Rodzice Jonghyuna wyjechali w jakąś podróż służbową a mąż Jungah także przebywał poza miastem.
- Przepracowujesz się - powiedziała raczej ostro, ostatnia z wymienionych. To była dla mnie nowość, widzieć ją w roli siostry a nie rozbawionej, kokietującej, kobiety. - Poszukam czegoś od przeziębienia a ty, Kibum, zaprowadź go do pokoju.
Wdrapaliśmy się po schodach a ja pomogłem mu zdjąć płaszcz i wierzchnie ubrania. Jungah przyniosła mu ciepły napój i jakieś leki. Po czym oczywiście wracając już do swojego naturalnego charakteru, uśmiechnęła się do mnie jednoznacznie i zostawiła nas samych, nie zważając na mój niemy protest.
Nakryłem go pościelą i odstawiłem kubek. Następnie poprawiłem jeszcze jego pościel i nie widząc żadnego powodu do dalszego przebywania przy nim, odwróciłem się i postanowiłem wyjść Nagle poczułem szarpnięcie do tyłu, kiedy chciałem zrobić krok do przodu. Zatrzymałem się zdezorientowany. Nacisk na moją koszulkę nie malał z każdą kolejną chwilą, jednak nie byłem w stanie odwrócić się w stronę jego inicjatora.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytałem, skrępowanym tonem głosu.
Światło z przedpokoju wpadało do słabo oświetlonego pokoju chłopaka. Duże balkonowe okna wpuszczały do środka światło księżyca z zimnego, nocnego nieba, przenikając się z ciepłem przytulanego wnętrza. Zapach jego rzeczy unosił się w nim jak cienka mgła. Serce zaczęło mocnieć kołatać w mojej piersi, ale umysł bronił się jeszcze, odganiając od siebie napierające na mnie zewsząd oddziaływanie Jonghyuna.
- Tak - odpowiedział, ochrypłym dźwiękiem wydobytym z krtani.
Przygryzłem wargę, przymykając na moment powieki i czując jak robi mi się gorąco. Dlaczego to uczucie czyniło tak wielkie spustoszenie w moim ciele i doprowadzało je do takiego szaleństwa? Unosiłem lekko dłoń do góry, próbując gestem dopomóc swojej idiotycznej próbie udawania, że wcale nie rozumiem czego ode mnie oczekuje.
- Chcesz żebym przyprowadził Jungah?
- Nie - powiedział, a moje serce stanęło, chyba równocześnie ze wszystkim wskazówkami w tym domu. - Chce żebyś ze mną został.
Poczułem jak puszcza skrawek materiału mojego ubrania i przenosi swoje place na mój nadgarstek, zmuszając mnie jednocześnie do lekkiego zwrócenia ciała w swoją stronę. Mój niepewny wzrok pozostał przez chwile niewzruszony, ale iskrzące oczy Jonghyun szybko przyciągnęły go w ich kierunku. Moje usta delikatnie się otworzyły, jednak nie wypowiedziałem przez nie żadnego słowa.
- Pamiętasz jak mówiłeś, że nie rozumiem na czym polega związek, bo nie chciałem dopuścić cię do swoich problemów? - spytał. - Teraz cię potrzebuje. Naucz mnie tego, czego nie potrafiłem zrozumieć. Pokaż mi jak wyglądałaby twoje miłość, gdybyś wtedy przy mnie został.
Spojrzałem w dół. Zjechał placami z mojego nadgarstka i splótł swoją dłoń z moją. Jego ciepła od gorączki skóra, rozgrzewała moje ciało. Wziąłem płytki wdech, wpatrując się w nasze palce. Położyłem swoją rękę na jego i odsunąłem od siebie. Wyglądał na zdezorientowanego, kiedy to zrobiłem a następnie zwróciłem się w stronę wyjścia z pokoju. Poczułem się niepoprawnie szczęśliwy, jego ostentacyjnie okazanym smutkiem z powodu mojego gestu. Odwrócony do niego plecami, pozwoliłem sobie na mały uśmiech. Po chwili przewróciłem oczami, śmiejąc się z samego siebie.
Podszedłem do włącznika światła i zmniejszyłem oświetlenie do jeszcze mniejszego, po czym przymknąłem drzwi. Wróciłem do niego i ostrożnie położyłem się po drugiej stronie łóżka. Naciągnąłem na siebie koc i sprawdziłem ponownie, jak miewa się jego gorączka. Spojrzał na mnie zaskoczony z powodu mojego początkowo sprzecznego zachowania.
- Ani słowa - uprzedziłem. - Żeby poczuć się lepiej powinieneś trochę się przespać.
Jonghyun był jednak bardziej chory niż się spodziewałem i nie minęło zbyt wiele czasu, jak przyszło mi oglądać jego spokojną twarz, porażoną w objęcia Morfeusza. Patrząc na nią przypomniałem sobie moją dzisiejszą rozmowę z Chujin.

To nie tak, że tego chce, ale powinienem być fair. W dniu, kiedy wreszcie osiągnąłeś swój pierwszy sukces, Jonghyun siedział na widowni podczas pokazu. Kiedy go dostrzegłem przez chwile ze sobą rozmawialiśmy tego wieczoru. Byłem zły. Myślałem, że znowu chce cię w jakiś sposób skrzywdzić. Jednak gdy spytałem go, co tu robi, on tylko się uśmiechnął i powiedział: Teraz wiem, że nie muszę już nic więcej robić. Opiekuj się nim.

- Mówiłem ci, że wszystko to co osiągnąłem w Nowym Jorku nie miało sensu, bo nie mogłem podzielić się tym z tobą - powiedziałem cicho. - Tymczasem ty dzieliłeś ze mną to szczęście, a ja nawet o tym nie wiedziałem.
Położyłem delikatnie palce na jego ramieniu. Czułem się w dużym stopniu jak egoista. Do tej pory liczyło się tylko to, co ja przez niego przeżyłem, jak bardzo cierpiałem i jak strasznie wszyscy powinni o tym wiedzieć. Ważne było tylko to, co ja czułem. Jednak czy zastanowiłem się nad tym, jak on się czuł? Oboje cierpieliśmy. Tylko, że ja miałem wokół siebie grono ludzi, które tego wysłuchiwało. On natomiast przez długi czas był sam. To musiało być dla niego ciężkie samemu borykać się z tym wszystkim, przez co przechodził. W moim wypadku to wyglądało inaczej. Ja go nienawidziłem, starałem się wyprzeć wszystko co było z nim związane z mojego serce i nauczyć się żyć bez niego. W tym samym czasie, on również starał się uczynić to samo ze mną. Jednakże czynił to kochając a nie nienawidząc. Wypierając uczucie i poświęcając się dla mnie, abym mógł żyć lepiej. Tak jak w jego oczach zasługiwałem. Tymczasem ja byłem hipokrytą i ani trochę nie myślałem o nim. Ostatecznie to nie dzięki sobie, ale dzięki niemu nauczyłem się jak żyć. Dlatego, że mnie kochał... Kochał... Czułem ukłucie zazdrości i jakiś rodzaj zwodu, że nigdy nie dane mi było usłyszeć od niego tych słów mimo, że takie były właśnie jego uczucia. Przysunąłem się jeszcze bliżej niego i pochyliłem nieznacznie.
- Jakby to brzmiało... - szepnąłem wpatrując się w jego usta, kiedy jakiś blask światła przebiegł po jego twarzy - gdybym mógł usłyszeć jak mówisz, że mnie kochasz?
Wypuściłem niewielką ilość powietrza, akompaniując odpowiedzi ciszy. Klatka piersiowa chłopaka, unosiła się lekko a jego zamknięte oczy nie zdobiła żadna zmarszczka niepokoju.
Położyłem głowę na górnej części poduszki, tuż nad jego. Spojrzałem przed siebie, przenikając ciemność nocnego nieba. Po czym przymknąłem powieki i powoli oddałem się chwili, która z każdą kolejną minutą stawała się zagadką, odpowiadającą na pytanie: Czy chciałbym zatrzymać ją na dłużej.. zatrzymać na zawsze?

***

Chłodne powietrze drażniło moją twarz. Schowałem nieznacznie swoją brodę w gruby szalik okręcony wokół mojej szyi. Woda nad rzeką płynęła spokojnie a odgłos wozów policyjnych rozchodził się długim echem z położonego kilometr dalej, starego domu mojej dawno zmarłej ciotki.
- Szybko mnie znalazłeś - powiedziałem, gdy Minho zrównał się ze mną, stając w niewielkiej odległości ode mnie.
- Jeśli tego nie chciałeś powinieneś zadbać lepiej o to, aby nie być tak oczywistym.
Mroźne powietrze sprawiło, że mój oddech wyglądał jak biała chmura na tle wody. Obróciłem głowę w stronę chłopaka, unosząc spojrzenie na jego twarz. Czując na sobie mój wzrok, Minho również na mnie spojrzał, po czym zwrócił się ciałem w moją stronę.
- Chcesz wiedzieć? - spytał nie kończąc, tak jakby pytał o coś całkiem oczywistego.
- Powiedz.
- Twój ojciec został aresztowany a matka na razie zatrzymana. Już skontaktowałem się z Onew a on przekazał wszystko twojej siostrze. Podejrzewam, że pojadą razem na komisar...
- Rozmawiałeś z nim? - przerwałem mu.
Minho na chwile zamilkł, słysząc moje pytanie. Po chwili przełamał jednak cisze.
- Nie - przyznał szczerze. - Kiedy stanieliśmy twarzą w twarz nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa.
- Co teraz czujesz? - spytałem spokojnie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy czuję ulgę... Nie zamierzam cię okłamywać, że tak jest. - Lekki wiatr przepłyną nad ziemią, kiedy mówił. -Wiesz, że nie oczekiwałem od ciebie czegoś takiego?
- Wiem. Jednak twoje odpowiedź na pytanie, które zadałem ci tamtej nocy uzmysłowiła mi, że mogę zrobić tylko jedno
- Powiedziałem...
- ... że nie żałujesz poznania osoby, która tak bardzo poruszył twoje serce - dokończyłem za niego. - Tylko widzisz, nawet jeśli tak odpowiedziałeś nie dodałeś ani, że potrafisz ani, że chcesz nadal być z tą osobą. Jednak to była tylko część w morzu przyczyn, dla których to zrobiłem. Tak naprawdę uczyniłem to przede wszystkim dla siebie. Nie miałem z góry nastawionej nadziei na to, że to się skończy tak jak się skończyło, bo nie to był mój cel. Zrobiłem to, aby poczuć wreszcie, że postępuje słusznie i uwolnić się od obowiązku bycia przyczyną tego wszystkiego.
- Taemin... - powiedział Minho. - Czujesz więc ulgę, jaką pragnąłeś zaznać?
Dźwięki syren nikły w oddali i z każdym kolejnym momentem, przestrzeń stawała się coraz cichsza, aż w końcu było słychać juz tylko odgłosy natury. Wyjąłem dłonie z kieszeni płaszcza i odwróciłem się całkowicie w stronę chłopaka.
- Znasz odpowiedź na to pytanie, lepiej niż ja - powiedziałem, mieszając moje słowa z bezszelestnym dźwiękiem jego oddechu. - Dlatego chce żebyś wysłuchał czegoś innego. - nasze spojrzenia się przeniknęły, a czas przetarł przestrzeń między nami, jakby nagle przestał się liczyć. - Kiedy byłem z tobą, zabierałeś mnie właśnie tam, gdzie prowadziły mnie nocą moje marzenia senne. Rzeczywistość zacierała się z każdym twoim nowym oddechem na mojej szyi. Było romantycznie, delikatnie, tak pięknie, że aż zapierało dech w piersiach. Zupełnie tak, jak w tych wszystkich filmach romantycznych. A ja myślałem tylko o tym, że może to jest właśnie to. Mój czas na miłość. Tylko wciąż nie odstępowała mnie na krok jedna, nieustępliwa myśl: Czy Lee Taemin jest kimś, kto potrafi kochać nie krzywdząc? Aż w końcu, pewnego dnia, ta bajka jaką z tobą przeżyłem skończyła się. Odpowiedź na moje pytanie dosięgła mnie szybciej, niż zdążyłem zrozumieć na czym tak naprawdę polega miłość. A teraz jesteśmy tu, w miejscu, gdzie to wszystko się zaczęło. Nad rzeką, gdzie kilkanaście lat temu się poznaliśmy. Stoimy na trawie, na której siedzieliśmy, kiedy byliśmy mali. Oddychamy powietrzem, które przechodziło przez nasze płuca, gdy śmieliśmy się z najbardziej banalnych rzeczy. Stoimy tu po dwóch rozstaniach, które zgotował nam los. Po dwóch spotkaniach, którymi ten sam los przeciął nasze drogi. A mimo to, tak wiele w tym miejscu wygląda jak dawniej. Tylko pogoda jest inna. Tylko ludzie nie są już tacy sami. - Na chwile zamilkliśmy, a po niekończącej się teraźniejszości, wypowiedziałem ostatnie zdanie. - Więc, Choi Minho... Co powinniśmy teraz uczynić?