- Nie ma mowy.
- Wiedziałem, że się zgodzisz, więc zgadnij co! -
powiedział. - Już stoję pod twoimi drzwiami!
Telefon prawie wypadł mi z rąk.
- Blefujesz - powiedziałem niepewnie.
- Nie tym razem kotku.
Wydąłem usta w grymasie myśląc nad tym chwile. W końcu
wstałem i wyjrzałem przez okno. Cholera. Nie kłamał. Posłał mi zadziorny
uśmieszek.
- Ile jeszcze będziesz mnie tak trzymał przed drzwiami? -
usłyszałem w słuchawce.
Przewróciłem oczami. Odeszłam od okna i podskoczyłem kilka
razy w miejscu z niezadowoleniem i rezygnacją. Westchnąłem. Spojrzałem na
siebie w lustrze. Poprawiłem trochę włosy i zszedłem na dół. Spostrzegłem w
kuchni mamę, która właśnie wycierała naczynia.
- Będę miał gościa - oznajmiłem.
- Tak? - zainteresowała się. - Kto to taki?
- To ten narcyz od porannej, niezapowiedzianej, wizyty.
- Ten, któremu tak smakowała moja kawa! - przypomniała sobie.
Ponownie przewróciłem oczami i poszedłem otworzyć drzwi.
Jonghyun od razu wparował do środka jak do siebie.
- Ależ nie krępuj się - szepnąłem kpiąco, kiedy wymijał
mnie, ściągając w pośpiechu buty.
- Dzień dobry - powiedział, zauważając moją mamę.
Uśmiechnął się promiennie.
- Dzień dobry. Jonghyun, prawda?
- Zgadza się.
- Przyznaj się! - powiedziała. - Przyszedłeś tu, bo tęskniłeś
za moją kawą.
- Oczywiście - odpowiedział. - Od tamtego razu cały czas o
niej myślę.
Zaśmiali się wesoło z tego suchego komizmu sytuacyjnego.
Korzystając z tego, że mama nie widzi mnie w przedpokoju, przyłożyłem parę razu
czoło do ściany, imitując gest uderzania. Jonghyun spojrzał na mnie kątem oka,
wyraźnie usatysfakcjonowany moja frustracją. Gdyby ta dobra kobieta wiedziała,
że ten palant nie jest normalnie ani trochę tak miły jak teraz, pewnie by w to
nie uwierzyła. Zmusiła mnie do tego, aby przyjąć tą niesamowicie zrobioną przez siebie
kawę. Zabrałem ją niechętnie i poszedłem z Jonghyunem do swojego pokoju.
Zamknąłem drzwi stopą i odstawiłem kubki na biurko. Chwile się wahałem, ale w
końcu odwróciłem w jego stronę.
- Posłuchaj - powiedziałem. - Czy ja ci ostatnio czegoś nie
powiedziałem?
- Masz na myśli to, że mnie kochasz?
Momentalnie zrobiłem się cały czerwony. Prawie wpadłem na
stolik za mną. Uśmiechnął się szelmowsko, wkładając dłonie w kieszenie spodni. Kiedy
to zobaczyłem, wstyd szybko zastąpiła złość. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nie będę krzyczeć tylko dlatego, że na dole jest moja
matka - powiedziałem przez zaciśnięte usta. - Przestań sobie pogrywać.
Powiedziałem ci, że zastanowię się nad tym czy ci wybaczyć a nie, że to
zrobiłem. Rozumiesz tą subtelną różnice między tymi dwoma kwestiami?
- Key, nie przeceniaj swojego sprytu - powiedział. -
Pamiętam jak na mnie wtedy patrzyłeś. Jednak skoro chcesz neutralnej
odpowiedzi, która nie pociąga za sobą żadnego z twoich „może” i „zrobiłem to”, w takim razie przyszedłem tu po prostu postarać się
naprowadzić cię na odpowiedni wybór.
- Serio? - zakpiłem. - Powodzenia. Będzie ci potrzebne.
- Tobie będzie potrzebne bardziej. Ja mam tylko jednego
przeciwnika. Ty masz dwóch.
Zwęziłem oczy.
- Dwóch?
- Tak - powiedział. - Mnie i samego siebie. Myślę, że ten
drugi będzie o wiele trudniejszy do pokonania niż ja - dodał i usiadł na łóżku.
- Może powinienem po prostu usiąść i patrzeć?
Odwróciłem wzrok. Miał racje. Ta część mnie, która była tak
beznadziejnie zakochana w Jonghyunie, obecnie wypierała z mojego ja wszystko
inne. Co najśmieszniejsze, na prawdę chciałem mu wybaczyć. Jednak widząc go
teraz, łatwe poddanie się nie wchodziło w grę. Chciałem więc także coś na tym
zyskać. Podszedłem do niego.
- W porządku. Ja zajmę się sobą a ty zajmij się tym po co
przyszyłeś. Poradzę sobie nawet z podwójną przewagą.
Wdrapałem się na łóżku i usiadłem koło niego po turecku.
- Skąd ta nagła zmiana zdania? - spytał, unosząc brew ku górze.
- Powiedziałeś, że będziesz po prostu patrzeć. Ale jeśli
chcesz mojego zaufania nie wystarczy, że będziesz tylko oddychać. Potrzebuje
czegoś, w co uwierzę.
Odwrócił się ciałem w moją stronę, lekko zaskoczony moim
zachowaniem. Po chwili uśmiechnął się ujmująco.
- Jest coś, co chce ci powiedzieć Key. Ale chce to zrobić w wyjątkowy
sposób. Powiem ci to, ale nie teraz. Zrobię to po piątkowym przestawieniu.
Spiąłem się.
- To ma mnie przekonać? - zakpiłem. - Więc spadaj i do piątku.
Przesunąłem się w głąb łóżka i położyłem na boku, odwracając
od niego. Po chwili poczułem, że materac się ugina, a Jonghyun kładzie się obok
mnie.
- Nie mogę teraz odejść - powiedział nagle tuż przy moim
uchu.
- Dlaczego? - bąknąłem.
- Bo zwyczajnie nie zniosę kolejnej samotnej nocy bez
ciebie.
Poczułem, że serce mi zamiera. Jonghyun przytulił się do
moich pleców, oplatając mnie swoimi rękami. Czułem jak jego ciało styka się z
moim, a ja zaczynam czuć to co zwykle czuje przy Jongunie. Zmiękłem, zaciskając
usta.
- Nie możesz tu spać - powiedziałem głupio.
- Wiem - zaśmiał się w ten swój niesamowity sposób. - Pozwól
mi więc chociaż razem z tobą zakończyć ten dzień.
Zagryzłem wargę.
- A potem wrócisz do domu? - spytałem.
- A potem wrócę do domu.
Rozluźniłem się lekko, czując na policzku promienie
zachodzącego słońca. Może i byłem głupi, ale czy to miało znaczenie, kiedy będąc głupcem mogłem być z nim? Tego dnia coś sobie obiecałem. Wiedziałem, że to się nigdy
nie uda, ale jeśli w jakiś niemożliwy i fantastyczny sposób się to wydarzy, to
cokolwiek Jonghyun mi nie powie, stanie się to tym, co będzie ostatecznością. Ten piątkowy wieczór
to będzie ostatni raz, kiedy będę się zastanawiał. Tego dnia ruszę dalej w tą
stronę, którą wybierze dla mnie los. Cokolwiek się stanie, zapamiętam ten dzień
jako początek mojego przyszłego życia. Mam nadzieje, że mnie kochasz Jonghyun -
pomyślałem i splotłem nasze dłonie razem, zapisując te chwile na kartach swojej
pamięci.
***
Kolory zachodzącego słońca pięknie malowały się na tle
ulicy. Wybrałem dziś na spacer, zamiast głównej drogi, bardziej dzikie i
naturalne tereny miasta. Dłoń, którą trzymałem, była lekko chłodna w porównaniu
do mojej. Taemin niechętnie przystawał na takie gesty, ale odkąd wiedziałem co
do mnie czuje, łatwo potrafiłem manipulować jego zażenowaniem i
powściągliwością. Jego twarz oplatały brązowe, połyskujące włosy, jak zwykle
związane niedbale w małą kitkę. Obiecałem mu, że pójdziemy dziś do mnie. Moja
matka miała wrócić dopiero jutro, więc korzystałem z ostatnich okazji bycia z
Taeminem swobodnie w naszym domu. Westchnąłem, zastanawiając się jak przekonać
ją do niego tak, aby nie wszczeła awantury.
- Co takiego tak przeżywasz? - spytał niby od niechcenia.
Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się do niego ciepło,
wywołując rumieńce na jego policzkach. Odwrócił się wyprowadzony z równowagi
zachowaniem swojego ciała.
- Przestaniesz kiedyś irytować się tym, że mnie lubisz? -
spytałem rozbawiony.
- Nie sądzę.
Zatrzymałem się. On nie zauważając tego szedł dalej, co
sprawiło, że niespodziewanie został pociągnięty do tyłu.
- Co ty robisz? - spytał zaskoczony.
- Posiedźmy tu przez chwile.
Spojrzał na rzekę płynącą niedaleko nas. Pociągnąłem go za
rękę, zanim cokolwiek powiedział i zeszliśmy siadając przy jej brzegu. Bryza
znad wody była kojąca w ten gorący dzień.
- Pamiętasz jak spotkaliśmy się pierwszy raz? - spytałem.
Spojrzał na mnie z ukosa i podkulił nogi, oplatając je
ramionami. Zawsze tak robił, kiedy bał się powiedzieć co czuje. Próbował otoczyć
się wyimaginowanym kocem i mówić zza niego, chyba wyobrażając sobie, że jest
niewidzialny.
- Tak. Wkurzyłeś mnie.
Uśmiechnąłem się.
- Pamiętam. Byłeś taaaaaki naburszmuszony! - powiedziałem,
napełniając policzki powietrzem i wskazując na nie palcami.
Uśmiechnął się lekko rozbawiony, zwężając oczy w niby gniewny
sposób.
- Widzisz, miałeś racje - odparł. - Tak mi już zostało.
- Rzeczywiście - przyznałem mu racje. - To się nie zmieniło.
Ale to nie jedyna rzecz, która się nie zmieniła.
Przytulił usta do kolan. Przymknął na chwile oczy, a
następnie otworzył je i popatrzył przed siebie. Wydawał mi się taki delikatny,
kiedy myślałem o nim w perspektywie tego ogromnego, ciężkiego świata. To nie
była jego wina, że stał się taki zimy i nie potrafił nikomu zaufać. Wierzyłem,
że nasze ponowne spotkanie to jakiś znak. Chciałem się nim zaopiekować, bo
wiedziałem, że w środku kryje się osoba, która tak jak każdy potrzebuje
miłości.
- Chce żebyś coś wiedział Minho - powiedział nagle.
Wokół nas panowała pustka. Jakbyśmy byli jedynymi, którzy
chcieli tego dnia zakosztować spokoju nad tą rzeką.
- Tak?
- Ja... Dziękuje ci. Może nie potrafię tego okazać, bo
zawsze jestem niemiły, ale doceniam wszystko to co dla mnie zrobiłeś...
- ... ale nadal mi nie ufasz - dokończyłem. - Wciąż jest tak
wiele rzeczy, które ukrywasz.
- Ale ja ufam ci Minho! - zaprotestował, odwracając się w
moją stronę.
- Więc dlaczego?
- Wciąż mamy czas - powiedział. - Mamy? Powiedziałeś, że
nigdy mnie nie zostawisz. Nigdy to bardzo długo, nie sądzisz? Pozwól mi więc
zrobić to stopniowo. Kiedyś, na pewno dam radę opowiedzieć ci wszystko... wiesz
jak wiele jest tego, co chciałbym ci powiedzieć? Musisz dać mi tylko czas.
Możesz, prawda?
- Czasu mam aż nadto - uśmiechnąłem się. - Myślę, że uda mi
się trochę ci go zagospodarować.
Wstałem i podszedłem do niego, po czym siadłem za nim i objąłem
go rękami w pasie. Wtuliłem nos w jego włosy, zaciągając się zapachem jego
ciała.
- Jesteś wszystkim tym, co w życiu zdarzyło mi się
najpiękniejszego - powiedziałem. - Przeżyje dla ciebie kolejny dzień na samej
tylko świadomości tego, że mi ufasz. Wciąż pamiętam twój uśmiech sprzed lat.
Jest tak samo wyjątkowy jak ten, który posiadasz teraz. Żadna inna miłość, niż
ta do ciebie, nie da mi tyle szczęścia. Dlatego ty także musisz mi coś obiecać.
Obrócił się lekko, by spojrzeć za siebie na moją twarz.
- Ja, obiecuje ci - powiedziałem. - Że cokolwiek by się w
naszym życiu w przeszłości nie wydarzyło, będę zawsze przy tobie. Na dobre i
złe. Nawet jeśli znowu zmienisz się w pokręconego nastolatka, to nic nie zmieni
- posłała mi wredne spojrzenie, poczym oboje się zaśmialiśmy - Wciąż będę cię
kochał, a ty wciąż będziesz mógł na mnie liczyć. Nawet wtedy, kiedy będziesz w
totalnej rozsypce emocjonalnej i jedyne co ci w życiu pozostanie to płacz. Chce
żebyś płakał tylko przy mnie, nigdy w samotności. W takiej chwili będziesz mógł
powiedzieć, że masz dla kogo żyć, a ja będę tym, który to potwierdzi. Nie musisz
budować muru. To ja będę murem, który cię ochroni.
Popatrzył na mnie wyraźnie zakłopotany tym, co właśnie
usłyszał. Zagryzł wargę, intensywnie nad czymś myśląc, a następnie spojrzał mi
w oczy.
- W takim razie ja obiecuje ci, że stanę się kimś, kto
zasługuje na twoją miłość. Będę przychodził do ciebie, kiedy będzie mi smutno i
kiedy będę chciał płakać. Postaram się przestać się od ciebie odgradzać. I... -
zatrzymał się, po czym wypuścił powietrze z ust - zawsze będę cię kochać. Może
mam tylko 17 lat, ale dałeś mi w życiu tyle powodów, żeby się w tym utwierdzić,
że bez zastanowienia i z czystym sercem mogę to przyznać.
Unosiłem lewy kącik ust ku górze.
- Chyba powinniśmy przypieczętować te nasze obietnice? -
powiedziałem.
Popatrzył na mnie przebiegle.
- Chyba masz racje.
Podniósł się na kolana i obrócił całkowicie w moją stronę.
Popatrzył mi w oczy i położył dłoń na mojej szyi. Pochylił się nade mną i
złączył nasze usta razem.
Zapamiętam ten pocałunek. Zapamiętam dzień, kiedy złożyliśmy sobie tę przysięgę na resztę życia. Wśród szumu wody i zapachu kwiatów wyznaliśmy sobie coś więcej niż tylko uczucia. Przysięgliśmy sobie obietnice, którą postanowiliśmy dotrzymać do końca naszego życia.
Zapamiętam ten pocałunek. Zapamiętam dzień, kiedy złożyliśmy sobie tę przysięgę na resztę życia. Wśród szumu wody i zapachu kwiatów wyznaliśmy sobie coś więcej niż tylko uczucia. Przysięgliśmy sobie obietnice, którą postanowiliśmy dotrzymać do końca naszego życia.
- Teraz jesteśmy związani na całe życie - powiedział Taemin,
odrywając się ode mnie.
- Chyba tak.
- Więc chodźmy już do ciebie, bo umieram z głodu.
Zaśmiałem się. Wstaliśmy i skierowaliśmy się w stronę mojego
domu. Taemin całą drogę paplał i prawie zacząłem żałować, że stał się teraz
taki otwarty, bo nie dawał mi w ogóle spokoju. Kiedy dotrwaliśmy do mnie i
otworzyłem drzwi kluczem, Taemin prawie przewrócił mnie w progu rzucając się na
mnie,
- Spokojnie! - zaśmiałem się obejmując go w pasie.
Już chciał mi odpowiedzieć, kiedy nagle usłyszałem głośny
dźwięk, jakby coś upadło na podłogę, a następnie poczułem, że coś uderza w
mojego buta. Spojrzałem odruchowo na podłogę i ku mojemu zaskoczeniu, to co
potoczyło się w moją stronę było niczym innym jak jabłkiem. Momentalnie
poniosłem wzorek i zobaczyłem przed sobą bladą jak ściana twarz mojej matki. Wokół
niej znajdowały się rozrzucone po kuchni owoce i przewrócona miska.
Przecież miała wrócić jutro!? W mgnieniu oka puściłem Taemina, który także wydawał się być w szoku. Mama wyglądała jakby widziała przed swoimi oczami największy koszmar, jaki w życiu mogłaby oglądać. Poczułam się nagle dziwnie przerażony tym jak się zachowywała. Wcześniej była po prostu smutna, kiedy dochodziło do rozmowy o Taeminie. Teraz, to co pisało się na jej twarzy, to już nie wyglądało tylko na zmartwienie
Przecież miała wrócić jutro!? W mgnieniu oka puściłem Taemina, który także wydawał się być w szoku. Mama wyglądała jakby widziała przed swoimi oczami największy koszmar, jaki w życiu mogłaby oglądać. Poczułam się nagle dziwnie przerażony tym jak się zachowywała. Wcześniej była po prostu smutna, kiedy dochodziło do rozmowy o Taeminie. Teraz, to co pisało się na jej twarzy, to już nie wyglądało tylko na zmartwienie
- Mamo? - spytałem niepewnie. - Miałaś wrócić jutro.
- Co on tu robi? - powiedziała najpierw spokojnie, machinalnie
poruszając ustami.
- Taemin...
- CO ON TU ROBI! - krzyknęła nagle.
Oboje z Taemin aż się zatrzęśliśmy od tonu jej głosu.
- Miałeś się z nim nie spotykać! Co on robi w naszym domu!
Jak on śmie tu być!
Poczułem nagły przypływ złości. Do cholery, dlaczego ona to
robiła! Mam prawo spotykać się z Tamienm. Miałem już dość tego jak go
traktowała.
- To ty chciałaś żebym się z nim nie widywał - powiedziałem
ostro, przerywając jej. - To ty tego chciałaś. Nie ja. Wyjaśnij mi, raz a
porządnie, dlaczego go tak nienawidzisz. Ale musisz wiedzieć, że to co powiesz
i myślisz nic nie zmieni. Kocham cię, ale jego też kocham i będę się z nim widywał
mamo.
- Nie zrobisz tego, rozumiesz! - krzyczała. - Zabraniam ci!
- Dlaczego! - również zacząłem krzyczeć.
- Bo to przez niego i jego rodzinę twój ojciec nie żyje!
Upadła na kolana, chowając twarz w dłonie i zachodząc się przeraźliwym
szlochem. A ja poczułem, że cały mój świat rozpada się na milion maleńkich,
rozszarpanych jak śmieci, kawałków życia.
____
Myślę, że już to przeczuwacie, ale dopowiem, że w następnej
notce możecie szykować się na pewien przełom, który zmieni życie wszystkich naszych
bohaterów o 180 stopni. Nie zdradzę, czy na dobre, czy na złe, ale mogę wam
obiecać niezłą dawkę akcji, więc czekajcie
z niecierpliwością. :)