List 1.
Witaj, piękny nieznajomy.
Słyszę jak echo mojego głosu odbija się między ścianami
pustej przestrzeni. Na środku stoi łóżko, nie pytam skąd w nim tyle starania o
taką samotność. Wiem, że moje ciało jest wszystkim czego pragnie. Przynajmniej
w tej chwili. Przynajmniej na ten moment. Zaczekaj,
opowiesz mi kim chciałbyś zostać w przyszłości? Odwracam się. Zamykam oczy,
kiedy nie chce widzieć tego co oczywiste. Jakbym mógł uciec...
Dobranoc.
Zostaje tu tej nocy. O chwile za długo, kochanie.
Nie zasypiam w jego łóżku. Marzyłbym wtedy o byciu prokuratorem.
Odchylam głowę do tyłu, gdy
ciepłe place zaciskają się na mojej szyi. Przymykam powieki, tracąc resztki
oddechu. Coś, jak kolorowe światełka, mignęło mi przed oczami, a ja wygiąłem
plecy w łuk, gdy dochoszło do mnie uczucie, gdy płuca zasysają się wraz z
uciekającą ostatnią falą powietrza...
Ale to już przeszłość, to było...
a może? A może to dopiero będzie.
Wracam. W końcu ostatecznie zdaje
sobie sprawę, że stąd nie ma wyjścia. Exit. W koszmarach nie można czytać.
Przynajmniej nie okłamuje mnie, gdy zadaje mi ból. Cierpienie jest czyste, bo
jest szczere. Jego język jest jak wąż, a palce niczym pazury najdzikszego
zwierzęcia. I tak właśnie uprawia ze mną seks. Jak zwierze. W końcu nie on
pierwszy nauczył mnie co to seks.
Wkońcu nad ranem kończy się mój
koszmar. Moje serce jest puste. Moje kieszenie są pełne.
Chciałbym kiedyś zostać strażakiem.
Ale podświadomie wiesz: jesteś tylko dziwką, co z tego, że
ekskluzywną?
N.
N.
***
Był dzień
następny po pogrzebie naszego ojca. Ja, moja siostra Elizabet i Jonghyun, który
zgodził się reprezentować nas na spotkaniu, zmierzaliśmy na odczytanie
testamentu oraz podział majątku.
- Zaraz po skończeniu zebrania
muszę jechać, Minho - powiedział spokojnie Kim.
Znałem go od bardzo dawna.
Jeszcze w czasie szkoły. Także potem, gdy zaczął pracę w kancelarii ojca, a ja
w hotelu należącym do mojego. Prawdopodobnie inni uznają to za dziwne, że chłopcy
w wieku 22 lat pracują w dużych przedsiębiorstwach. Uznają tak, bo nie zdają
sobie sprawy, jak rządzą się prawa spadkobierców wielkich rodzin. Jonghyun już
w podstawówce był uczony prawa i dzięki poparciu, zdał egzaminy na studiach w
ekstremalnym tempie. Ja natomiast, od małego przyglądałem się pracy ojca
wiedząc, że kiedyś przejmę po nim hotel.
- To dziś zabierasz go do siebie?
- spytałem.
- Tak.
Kiedy stanieliśmy przed drzwiami
gabinetu prawnika, czułem pewnego rodzaju nadzieje na ulgę. Śmierć ojca
nadeszła nagle, choć to nie tak, że się jej nie spodziewaliśmy. Od lat chorował
na nadciśnienie, a stres dodatkowo wpływał na niego negatywnie. Chciałem mieć
już za sobą ten formalny odczyt jego zapisków.
- Dzień dobry panie Chung -
powiedziałem, przekraczając próg pokoju.
Prawnik ojca czekał na nas, zajmując
miejsce przy długim stole. Miał dziwnie niepewny wyrazem twarzy. Chciałem zapytać
go o powód takiego zachowania, ale kątem oka dostrzegłem jeszcze jedną z osobę,
siedzącą obok niego. Zatrzymałem się i zwęziłem spojrzenie. Elizabet stanęła,
jak wryta, krok za mną.
- Przepraszam, ale o co tu
chodzi? - spytałem, patrząc na młodego chłopaka znajdującego się na przeciw
mnie. - Przyszliśmy za wcześnie?
- Ja zwariuje... - rzuciła
Elizabet, dopisując scenariusz szybciej niż zdążyłem w ogóle wpaść na taki pomysł. - Niech pan nie
mówi tylko, że to jakiś zagubiony dzieciak naszego ojca.
- Usiądźcie - powiedział
spokojnie Chung.
Zajęliśmy miejsce przy stole z
wyraźną rezerwą. Chłopak nie zaszczycił nas jednak nawet rzutem oka. Był wyraźnie
młodszy niż ja. Miał na sobie lekko wygniecioną koszulkę i dużą ilość wisiorków
na szyi. Niedbale ułożone włosy opadały mu na czoło, jeszcze lepiej maskując
jego oczy. Kim on jest?
- Nie wspominał pan wcześniej o
kolejnej osobie, która została uwzględniona w testamencie - zwrócił uwagę
Jonghyun.
- Sytuacja była skomplikowana -
wytłumaczył się prawnik. - Wolałem omówić ją, kiedy zbierzemy się już wszyscy
razem.
- Więc słuchamy - rzuciła
zniecierpliwiona Elizabet.
Pan Chung westchnął, prostując
się.
- Sprawa o jakiej mam zamiar
powiedzieć jest bardzo intymna, ale liczę, że będziecie w stanie spokojnie jej
wysłuchać. Ten młody chłopak - wskazał na nieznajoma osobę obok. - nazywa się
Lee Taemin.
- Nie potrzebuje jego danych -
przerwała mu siostra. - Chce tylko wiedzieć po co tu jest.
Chłopak obrócił lekko głowę w jej
stronę, jakby chciał coś powiedzieć. Jednak ostatecznie postanowił dalej
milczeć.
- Więc... - zaczął niezręcznie
prawnik. - Taemin podpisał pewną osobliwą umowę z waszym ojcem, która nie zdążyła
zostać zrealizowana.
- O jakiej umowie mówimy? -
wtrącił się Jonghyun.
- Umowa dotyczy wykonania pewnej
rzeczy przez tego oto chłopaka, w określonych z góry ramach czasowych, za którą
przysługiwać mu będzie pewna kwota pieniężna.
- Słucham? - oburzyła się
Elizabet. - Nie mam zamiaru mu niczego płacić.
- Właściwie to ten obowiązek nie
dotyczy pani. W testamencie część, która dotyczy spłaty długów ojca oraz
dokumentów mających regulować sytuacje prawne, należy do obowiązku Minho.
- Chwileczkę - powiedział
Jonghyun. - Najpierw chcemy usłyszeć, jaką niecodzienną umowę zawarł pan Choi z
tą osobą.
Spojrzałem na drobną sylwetkę
nieznajomego, ponownie próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Ten jednak
uparcie, z wyraźnym dystansem, ignorował wszystkich zgromadzonych w tym pokoju.
- Niech pan mówi - powiedziałem
lustrując chłopaka. - Na co szalonego porwał się nasz ojciec.
- Proszę - prawnik podał mi
kartkę papieru z podpisaną umową. - To są zasady na jakich masz obowiązek
spłacić Taemina.
Spojrzałem na dokument i
wystarczyło mi dojrzeć pierwsze zdanie, aby ponownie przenieść wzrok najpierw
na chłopaka, a następnie na prawnika.
- Chyba źle to rozumiem - wydusiłem
zaskoczony.
- Co to jest - Elizabet zabrała
mi umowę z ręki.
- Dobrze pan zrozumiał - upewnił mnie
pan Chung.
- To chyba jakaś farsa -
powiedziała moja siostra, kiedy również zrozumiała treść umowy.
- Możecie przestać histeryzować.
Nagle w pokoju zapadła cisza. Wszyscy
zamilkliśmy, z powodu nagłego odezwania się chłopaka. Tym razem nie unikał już
naszego wzroku. Przeciwnie. Jego spojrzenie powędrowała po sylwetkach
zgromadzonych, przynosząc ze sobą jakiś dziwny rodzaj chłodu. Zatrzymał się na
mnie, a jego usta otworzyły się lekko na chwile, za nim znowu go usłyszeliśmy.
- To nie jest dla mnie zabawa, a
ta umowa jest w pełni zatwierdzona prawnie. Resztę możecie rozumieć jak
chcecie. Osoba - popatrzył na mnie, analizując moją reakcje - mnie nie
obchodzi. Interesują mnie tylko pieniądze.
- Chyba sobie kpisz! - krzyknęła
Elizabet, podrywając się z krzesła.
- Spokojnie Lizzy - zdrobniłem
jej imię, łapiąc ją za rękę, po czym zwróciłem się do prawnika. - Możemy zrobić
chwile przerwy?
Pan Chung zgodził się, a ja
opuściłem pokój razem z krzyczącą siostrą i Jonghyunem.
- Jak chcesz to rozwiązać? -
spytał Kim, czytając warunki umowy. - Ten papierek jest jak najbardziej w
porządku i nie widzę możliwości zanegowania go.
- Chyba po prostu mu zapłacę i
pozwolę odejść - rzuciłem luźno. - Pieniądze nie mają znaczenia.
- Nie żartuj - wtrąciła się
Elizabet. - Nie możesz mu tak po prostu
dać kilkaset tysięcy. Nawet jeśli mówimy tu o kwocie należącej do ojca.
- Więc co mam zrobić?
- Nie wiem, wykorzystaj go.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Nie, nie tak jak w umowie! -
pomachała przede mną rękami. - To byłoby okropne! W głowie mi się nie mieści,
że ojciec chciał w ogóle zrobić coś takiego.
Oparła się o ścianę, zakrywając
dłonią oczy. Również nie potrafiłem zrozumieć, co kierowała ojcem, kiedy
podpisywał te umowę. Jakbym w ogóle go nie znał. A przecież znałem go od 22
lat. Przecież miał dwie żony. Skąd w nim pomysł na takie urozmaicenie sobie
życia? Chciał zrobić to dla zabawy?
Spojrzałem
ponownie na kartkę przyglądając się liście praw i obowiązków pracownika oraz
pracodawcy. Co za idiotyczne nazwy, biorąc pod uwagę sposób w jaki ta praca
miała wyglądać.
Obowiązki pracownika:
1. Całodobowe przebywanie,
podczas jednego pełnego miesiąc, w wyznaczonym przez pracodawcę miejscu, będąc
tym samym na każde jego polecenie.
2. Zapewnienie pracodawcy
przyjemnego spędzenia czasu, tudzież: satysfakcji seksualnej oraz czynnościami
z tym powiązanymi.
4. Pracownik zobowiązuje się do
wypełniania wszystkich poleceń pracodawcy, nie przekraczających jego możliwości
oraz nie wyrządzających mu krzywdy.
5. Od momentu podpisania umowy,
pracownik nie ma prawa jej zerwać. W wypadku podjęcia takiego czynu,
zobowiązany jest zapłacić odszkodowanie pracodawcy, w wysokości sumy jaką miał
o niego otrzymać.
Prawa pracownika:
1. Możliwość opuszczania przez
niego, wyznaczonego przez pracodawcę miejsca, jedynie raz w tygodniu na
ustaloną z góry liczbę godzin.
2. Możliwość negocjowania swojego
stanowiska na temat sytuacji i norm dla niego nieprzekraczalnych w relacji z
pracodawcą.
Obowiązki pracodawcy:
1. Pracodawca zobowiązuje się
wypłacić pracownikowi zaliczkę, po upływie połowy trwania wyznaczonego czasu
oraz reszty kwoty, ostatniego dnia.
2. Nie przekroczy norm dobrego
zachowania oraz nie wyrządzi krzywdy pracownikowi podczas ich spotkań.
3. Opłaca wyżywienie oraz miejsce
pobytu pracownika.
4. Od momentu podpisania umowy
nie ma prawa do jej zerwania. W wypadku podjęcia tego czynu, jest zobowiązany
wypłacić dwukrotność sumy oferowanej na początku pracownikowi.
Cóż, kontrakt bez dwóch zdań był
dobrym zabezpieczeniem dla obu stron. Wyglądało to wręcz tak, jakby żadna ze
stron usilnie nie chciała dopuścić do możliwości jego zerwania. Warunki były
pokręcone, aczkolwiek temat wyrządzania krzywdy pracownikowi był najbardziej
szokujący. Jakoś nie potrafiłem wyobrazić sobie ojca lubującego się w przemocy.
- Co powinienem zrobić? -
spytałem, odrywając się od umowy. - Liczyłem, że dzisiaj to wszystko się
wreszcie skończy. Tymczasem ojciec zostawił mi po sobie o wiele więcej niż
przypuszczałem.
- Z punktu widzenia prawa, wiesz
już wszystko, Minho - wyjaśnił mi Jonghyun. - Wybór należy do ciebie.
- Jeśli go puścisz z pieniędzmi,
poczuje się tak, jakby nasza rodzina została wykorzystana przez dziwkę -
powiedziała Elizabet. - Niech płaci za to czego tak pragnie. Nie pozwolę mu
dostać tego za darmo. A najlepiej jeśli sam się podda i zrezygnuje.
Westchnąłem słysząc ich słowa.
Żadne dobre rozwiązanie nie przychodziło mi na myśl. Wziąłem do ręki papier i
skierowałem się z powrotem do pokoju. Nie wiem na ile to co planowałem zrobić
będzie słuszne, ale muszę liczyć się ze zdaniem innych. Ostatecznie, nie będę
musiał mówić, że zdecydowałem o tym sam.
***
Opuściliśmy
pokój prokuratora Chung piętnaście minut później. Elizabet trzymała mnie za
rękę, gdy wychodziliśmy. Uśmiechnąłem się do niej wiedząc, że wszystko co dla
mnie czyniła, robiła z miłości. Mimo, że mieliśmy dwie różne matki, nigdy nie
czułem jakbyśmy nie byli pełnym rodzeństwem.
Chłopak
wyszedł z sali zaraz za nami, naciągając kaptur na głowę. Przeprosiłem Lizzy i
podszedłem do niego.
- Zaczekaj, chyba powinniśmy
porozmawiać.
Spojrzał na mnie, zza za długiej
grzywki. Czułem się dziwnie, gdy nasze oczy się spotkały. Zastanawiałem się,
dlaczego ten chłopak zgodził na tak szalony sposób, aby zdobyć pieniądze. Nie
potrafiłem jednak zdobyć się na to żeby go o to zapytać.
- Nie patrz tak na mnie -
powiedział, zaskakując mnie tymi słowami. - Nie zamierzam uciec. Możesz mówić
swobodnie.
- Widzisz - zacząłem niezręcznie.
- Zgodziłem się na tą umowę, ale to nie tak jak pewnie teraz myślisz. Nie
zamierzam wypełnić jej na określonych tam warunkach.
- Nie zależy mi na tym, aby to
wiedzieć.
Zmarszczyłem brwi. Rozmowa z nim
nie należała do najłatwiejszych.
- Masz na imię Taemin?
- To też nie ma tak wielkiego
znaczenia.
- Możesz dać mi swój numer, żebym
mógł do ciebie zadzwonić i ustalić przebieg tego... kontraktu?
Wzruszył ramionami, ale udzielił
mi odpowiedzi. Przyjął również moją wizytówkę, nie spoglądając na nią jednak. Złożył
ją na pół i schował do kieszeni spodni.
- Nie chcesz wiedzieć jak się
nazywam? - spytałem, oszacowując jego obojętność.
Pokręcił głową, a ja się
poddałem, czując się już i tak wystarczająco zmęczony jak na jeden dzień. Nie
czekał aż się pożegnam. Po prostu odszedł. Patrzyłem przez chwile jak idzie, a
następnie znika za rogiem.
- Minho - odezwał się do mnie
Jonghyun. - Będę już jechał.
Odwróciłem się do niego.
- Dziękuje, że dotrzymałeś nam
dzisiaj towarzystwa. Pozdrów go ode mnie - dodałem.
Kim kiwnął głową, po czym odszedł
w tę samą stronę co Taemin. Poczułem jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Powinniśmy wracać do hotelu -
przypomniała mi siostra. - Pomyśli o tym, co dalej zrobić po drodze.
- O ile istnieje właściwe
rozwiązanie tej sytuacji - westchnąłem, po raz ostatni tego popołudnia.
***
Stałem przed
wejście do sierocińca. Nieduża torba, w której mieściły się wszystkie moje
rzeczy spoczywała przy mojej lewej nodze. Spoglądałam na niego, wciąż nie potrafiąc
rozszyfrować jego zachowania.
- Nie rozumiem - szepnąłem,
wpatrując się w jego jak zawsze trudny do przejrzenia wzrok.
Jego szalik powiewał delikatnie na
wietrze. Dzień był ponury, a za rogiem zbierało się na pierwszą w tym roku
burze.
- Po prostu przyjmij moją pomoc -
powiedział spokojnie. - Masz już osiemnaście lat, jak długo chcesz tu jeszcze
zostać?
Zacisnąłem usta.
- Dlaczego chcesz to dla mnie zrobić?
- spytałem. - Zrobiłeś już dla i tak więcej niż powinieneś.
Przejrzał mnie na wylot swoimi
ciemnymi tęczówkami, a ja poczułem jak serce mi przyśpiesza. Speszony,
opuściłem lekko wzrok. Przygryzłem wargę, nie wiedząc co jeszcze powinienem
powiedzieć.
Miałem
wrażenie, że moje barki robią się ciężkie od przetłaczającego mnie poczucia, że
on robi dla mnie zbyt wiele. Kto chciałby, tak po prostu przygarnąć taką
sierotę, jak ja? W jaki sposób odwdzięczę się kiedykolwiek, takiej osobie, jak
on? Komuś, kto ma wszystko. Komuś, kto od tak długie czasu sprawia, że sama
tylko jego obecność, gdzieś na tym świecie, przynosi mi poczucie
bezpieczeństwa.
- Nawet mnie nie znasz... -
szepnąłem po raz kolejny, decydując się ponownie spojrzeć mu w oczy.
Chciałbym wiedzieć, że nie robie
źle, przyjmując jego propozycje. Jednak, kurcze, to nie prawda. Nie powinien
zabierać mnie do swojego mieszkania. Nie mam prawa wchodzić w swoich znoszonych
butach w cztery ściany jego domu.
Nim się
zorientowałem, on już stał naprzeciw mnie. Przystojny, czysty, elegancki.
Wyciągnął rękę w moja stronę, a ja odruchowo zadrżałem, prawie się cofając.
Westchnął prawie niewidocznie, ale jednak. Nie odsuwałem się, bo się go bałem. Przeciwnie.
Jednak gdyby dotknął moich włosów, tak jak czynił to zawsze i gdyby koniec
rękawa jego marynarki musnął mój policzek, tak jak za każdym razem, nie
potrafiłbym już dłużej się opierać.
- Myślisz, że cię nie znam? -
dobiegł mnie aksamitny ton jego głosu. - Nie musisz się tym przejmować. Znam
cię wystarczająco. Jednak boje się, że zabierając cię, ty poznasz mnie lepiej i
prawdopodobnie nie będziesz chciał już mnie widywać. Mimo to, wciąż chce to
zrobić.
Rozchyliłem lekko usta, czując
jak pierwsza kropla deszczu muska moją skórę. Nie uśmiechał się. Rzadko
widywałem u niego ten sposób okazywania emocji. Mogłem policzyć na palcach
jednej ręki momenty, kiedy miałem okazje zobaczyć, jak jego wyważony, spokojny,
wyraz twarzy, zmieniał się w coś na znak śmiechu. Nawet teraz nie próbował
przekonać mnie w ten sposób. Jednak w jego oczach widziałem ciepło, które
dziwnie rozgrzewało, nawet jeśli kąciki jego ust się nie unosiły.
- Znajdę jakiś sposób żeby ci się
za to odwdzięczyć - powiedziałem. - Nie chce przyjmować tego jak prezent.
- Jeśli to twój warunek.
Krople wody zaczęły spadać z
nieba co raz częściej. Podniosłem swoją torbę i ze spuszczoną głowa skierowałem
się do jego samochodu. Obróciłem się dopiero wtedy, gdy uświadomiłem sobie, że
Jonghyun został w tyle. Miał dłonie włożone w kieszenie marynarki i spoglądał
przed siebie.
- Tak wiele w tym miejscu wygląda
jak dawniej - szepnął, prawie niedosłyszalnie, sam do siebie. - Tylko pogoda
jest inna. Tylko ludzie nie są już tacy sami.
Popatrzyłem na niego pytająco,
nie rozumiejąc co ma na myśli. Przeniósł wzrok na mnie, przez chwile nic nie
mówiąc, aż w końcu pokręcił głową.
- Nic takiego - uciął krótko. -
Kiedyś gdzieś to słyszałem.
Przemierzył dzielącą nas
odległość i otworzył przede mną drzwi do swojego auta. Wyrzuty sumienia
ponownie uderzyły w moje serce. Kiedy wsiądę, prawdopodobnie nie będzie już odwrotu.
- Kibum - powiedział, a ja
poczułem jak tętno mi przyspiesza. - Zabieram cię do domu.
Zacisnąłem palce na uchwycie
torby. Dobrze wiedział co powiedzieć. Nie zapytał, gdzie chciałbym pojechać,
gdybym mógł. Znał odpowiedź.
- Pojadę - odpowiedziałem. - Do
twojego domu.
Wsiadłem, zamykając za sobą
drzwi. Nie mogłem nazwać miejsca, do którego jechaliśmy, moim. To nie byłoby w
porządku.
Dołączył do
mnie, siadając obok i przekręcając kluczyki w stacyjce. Prawda była taka, że
robiłem to, ponieważ dusiłem się już w tym miejscu. Tak wiele lat upłynęło od
momentu, gdy znalazłem się tu po raz pierwszy. Mimo to, dni wcale nie stały się
tu cieplejsze. Noce nie cichły, przerywane krzykiem. Uczucia wciąż stały, jakby
za rogiem, przypominając o przeszłości.
Jeszcze tylko
ostatnie spojrzenie na sierociniec. Ostatnie mignięcie szarego budynku na tle starej
ulicy Seulu. Ostanie rozmazane światło pokoju na ostatnim piętrze. Ostatnie
pożegnanie.
Jednak, gdy
opuszczaliśmy to miejsce nie czułem się inaczej. Wiedziałem. Po raz kolejny uświadomiłem
sobie, że to nie miejsce sprawia, że jestem tym, kim jestem.
---------------------------
Prawdopodobnie myślicie sobie, że
pisze kolejne „50 twarzy Greya”. Nie piszę. Chociaż nie mogę nie przyznać, że
pomysł na listę praw i obowiązków, nie zapożyczyłam z tej książki. ;)
Początek może mało porywający,
ale dajcie mi się rozkręcić. Na pewno nastrój tego opowiadania będzie raczej
niezbyt wesoły, chociaż pewnie długo w tym nie wytrwa, znając mnie. :P
Cóż mogę napisać poza tym na
początek. Żeby zachęcić was do czytania, mogę wspomnieć jeszcze, że zamierzam
wprowadzić tutaj postać Onew, w całkiem innej roli, niż zazwyczaj jest umieszczany.
Będzie takim trochę złym chłopcem, który pociąga grzeczne dziewczynki. :P
Od razu jeszcze wytłumaczę się z
umieszczenia wątku sierocińca w opowiadaniu. Wiem, że już nie raz dochodziło do
zrzutów wobec niektórych autorek, że rzekomo ściągają pomysły. Zdaje sobie
sprawę, że jedna z autorek pisze już o takiej tematyce, jednak możecie być
pewni, że nie zainspirowałem się tym. Myślałam o tym wątku już dawniej i mimo,
że po tym, jak wykreowałam sobie w głowie ten pomysł, zaczęła wychodzić tamta
historia, nie zamierzam zmieniać swojej koncepcji. Poza tym nie musicie się
martwić, na pewno mam inne pomysły na temat losów porzuconego Kibuma i nie
dojdzie do powtórzeń. :)
Następny rozdział wyjdzie zgodnie
z zasadą, której chyba nie trzeba pisać „na głos”. :) A jeśli nie, to wyjdzie
tak jak już pisałam tu: <kilk> czyli kiedy będę miała czas.
~ Anna